Władze Wenezueli potwierdziły, że liczba ofiar osuwisk w Las Tejerias wzrosła do co najmniej 43 osób, ale w katastrofie mogło zginąć znacznie więcej mieszkańców. Cztery dni po katastrofie, służby ratunkowe wciąż szukają ponad 50 zaginionych.
W sobotę wenezuelskie miasto Las Tejerias zostało dotknięte przez ulewne deszcze, które doprowadziły do gigantycznego osunięcia się ziemi. Miasto zostało pogrzebane pod zwałami błota, kamieni i połamanych drzew. We wtorek władze kraju podały, że w katastrofie życie straciły co najmniej 43 osoby, chociaż prezydent Nicolas Maduro obawia się, że liczba ta sięgnie 100 ofiar.
Trwają poszukiwania ponad 50 osób. W akcji bierze udział tysiąc ratowników, wspomaganych przez drony i specjalnie wyszkolone psy. W poniedziałek, gdy po kilku dniach deszczu zaświeciło słońce, wyjechały także buldożery, by oczyszczać drogi.
Wstępne szacunki wskazują, że osuwisko uszkodziło ponad 1000 domów. Chociaż w mieście został przywrócony dostęp do prądu i łączność komórkowa, mieszkańcy Las Tejerias wciąż są odcięci od bieżącej wody.
- To, co wydarzyło się w mieście Las Tejerias, to tragedia - mówiła w niedzielę wiceprezydent Wenezueli Delcy Rodriguez.
Wiceprezydent: próbujemy ich uratować
Delcy Rodriquez przekazała, że miesięczna średnia suma deszczu spadła w ciągu zaledwie ośmiu godzin, a pompy używane do zasilania systemu dostarczania wody pitnej zostały zmiecione przez wody powodziowe. Większość mieszkańców nie miała prądu.
Wiceprezydent podkreśliła, że priorytetem jest zlokalizowanie ludzi wciąż uwięzionych pod błotem i skałami w całym mieście, a wojsko i ratownicy przeszukują również brzegi rzeki w poszukiwaniu ocalałych. - Pod zwałami błota, gałęzi i gruzu są jeszcze ludzie. Próbujemy ich uratować, uratować żywych - zapewniła.
Prezydent Nicolas Maduro poinformował w tweecie, że uznał ten obszar za strefę katastrofy i ogłosił trzy dni żałoby. W poniedziałek osobiście odwiedził miasto.
Stracili bliskich
Stojąc przed tym, co kiedyś było jej piętrowym domem, 46-letnia Jennifer Galindez czekała na wieści o swoim ciężko chorym na cukrzycę mężu, jednej z osób uznanych za zaginione po tym, jak woda przelała się przez miasto. Gdy kobieta zobaczyła, że woda wlewa się do jej domu, wyszła szukać pomocy. Wkrótce potem fala porwała i ją. Już wie, że straciła dwuletnią wnuczkę Estefanię, która utonęła. - Nie mogę spać. Nie mogę zamknąć oczu - powiedziała.
Armando Escalona, 43-letni taksówkarz, opowiadał reporterowi Reutersa, że był z rodziną na niedzielnym nabożeństwie w kościele ewangelickim, kiedy zaskoczył ich atak żywiołu. Powiedział, że pamięta, jak przytulał członków swojej rodziny, a nagle coś uderzyło go w głowę i stracił przytomność. Kiedy się ocknął, nie mógł znaleźć swoich bliskich. - Straciłem żonę i pięcioletniego syna. Nie mogę nawet mówić. Wszystko stało się tak szybko - opowiedział Escalona.
58-letni sprzedawca Gustavo Arevalo, który jest również wolontariuszem w korpusie obrony cywilnej, powiedział, że wody zaczęły się szybko podnosić w sobotę po południu miejscowego czasu. Powaliły miejską antenę telefoniczną. - Jakby woda z tamy została uwolniona - opisywał Arevalo. Jak relacjonował, po ustąpieniu wód powodziowych starał się pomóc innym "odzyskać to, co zostało z ich firm".
Pogoda nęka Wenezuelę
Ulewa spowodowała również osunięcia ziemi w trzech innych stanach środkowej Wenezueli w niedzielę rano, ale stamtąd nie ma doniesień o ofiarach. W ciągu ostatniego tygodnia ulewy doprowadziły do powodzi w 11 z 23 stanów kraju.
Według ekspertów, za nasilenie się ulewnych deszczów odpowiada zjawisko La Nina.
Źródło: Reuters, PAP, tvnmeteo.pl