Kolejka aut wjeżdżających do strefy zniszczeńReuters
Do hrabstwa Los Angeles - regionu dotkniętego przez silne i niszczycielskie pożary - po trzech tygodniach zaczęli wracać mieszkańcy. Naukowcy przeanalizowali, co mogło doprowadzić do tak rozległych szkód.
Początek nowego roku zaczął się bardzo ciężko dla mieszkańców zachodnich regionów Stanów Zjednoczonych. W hrabstwie Los Angeles doszło do rozległych pożarów, w wyniku których zginęło co najmniej 28 osób. Płomienie zniszczyły ponad 16 tysięcy budynków.
Hrabstwo zmagało się z pięcioma różnymi ogniskami pożogi. Największy z nich - nazwany Palisades Fire - strawił ponad 9 tysięcy hektarów terenu i wymusił mnóstwo ewakuacji.
Pożary w Los Angeles
"Jestem po prostu załamana"
Mieszkańcy hrabstwa dopiero we wtorek mogli wrócić do swoich domów lub tego, co z nich pozostało. Władze hrabstwa zezwoliły na wjazd do strefy zniszczeń około godziny 10 czasu lokalnego (w Polsce była wtedy godz. 19). W ciągu godziny utworzyła się kolejka pojazdów na prawie pół kilometra. Na razie wstęp otrzymały tylko osoby z dowodem zamieszkania, które przeszły dodatkową weryfikację przez organy ścigania.
Dla wielu mieszkańców powrót do domu po trzech tygodniach był niezwykle trudnym momentem.
- Jestem po prostu załamana. Połowa mojego domu została zniszczona, a druga część nadal stoi. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, czy mogę jeszcze coś ocalić - powiedziała jedna z kobiet mieszkających w hrabstwie.
Do niektórych nadal nie dociera skala katastrofy.
- Myślę, że musimy zetknąć się ze szkodami i je ocenić. Teraz mamy szansę oswoić się z tym, co się wydarzyło. Tak naprawdę nie mamy pojęcia, co zobaczymy - dodał inny mieszkaniec.
Środowisko naukowe postanowiło przeanalizować, co mogło sprawić, że ogień rozprzestrzenił się w tak rozległym obszarze w tak krótkim czasie. Grupa naukowców z USA i Europy, należących do organizacji World Weather Attribution, opublikowała we wtorek nowe badanie, które rzuca więcej światła na potencjalne przyczyny katastrofy.
Eksperci wskazali, że największy wpływ mogły mieć zmiany klimatu. Oszacowali, że czynnik ten mógł zwiększyć ryzyko wystąpienia pożarów o 35 procent. Zwrócili także uwagę na niezwykle skąpy okres deszczowy, który w okolicach Los Angeles trwa od października do grudnia. Opady, które pojawiły się w hrabstwie, były zbyt słabe, aby wystarczająco nawilżyć glebę.
- Tak suchy okres deszczowy jak w 2024 roku, prognozowany jest raz na 20 lat. Jego wystąpienie jest teraz o 2,4 razy bardziej prawdopodobne niż w czasach przedindustrialnych. Zauważamy jednak, że ryzyko tak niskich opadów rosło wraz z warunkami związanymi z nadchodzącym zjawiskiem, zwanym La Nina [występuje ono, gdy wody powierzchniowe Oceanu Spokojnego w rejonie równikowym ochładzają się bardziej niż zwykle, a to przyczynia się do zmian w globalnych wzorcach pogodowych - przyp. red.] - powiedziała Clair Barnes z Centrum Polityki Środowiskowej na uczelni Imperial College London, która wzięła udział w badaniach.
Zdaniem innego autora pracy, Johna Abatzoglou, profesora klimatologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Merced, konsekwencje wszystkich tych elementów zostały dodatkowo spotęgowane przez suchy i gorący wiatr, nazywany Santa Ana. Zjawisko występuje co roku w południowej Kalifornii, sprowadzając porywy wiejące od wschodnich części gór Sierra Nevada.
Połączenie wszystkich tych czynników sprawiło, że w całej południowej Kalifornii wystąpiły "idealne warunki" do wybuchu pożogi na taką skalę.
- To były bardzo, bardzo szybko rozprzestrzeniające się pożary. Prędkość wiatru była niesamowicie silna. Mieliśmy bardzo wysuszone podłoże. Patrząc realistycznie, to były doskonałe warunki sprzyjające pożarom - skomentował Abatzoglou.