Przed gwałtownymi opadami nie uciekniemy. Nie unikniemy też powodzi błyskawicznych i nagłych wezbrań rzek - powiedział hydrolog profesor Artur Magnuszewski z Uniwersytetu Warszawskiego. Stwierdził, że do takich sytuacji, jak w we wtorek w Bielsku-Białej, kiedy w krótkim czasie pod wodą znalazło się wiele ulic i posesji, będzie dochodzić coraz częściej. To skutek rozrostu miast i ich uszczelniania.
Intensywne opady deszczu we wtorek spowodowały podtopienia i zalania w licznych miejscach na południu kraju. W Bielsku-Białej podczas ulewy w kilka godzin spadła miesięczna suma opadów, co wywołało gwałtowną powódź. Według służb wojewody i strażaków w mieście i okolicach odnotowano od 100 do 150 litrów wody na metr kwadratowy. Ostatnim razem tak intensywne opady w regionie zostały zanotowane w 1972 roku.
- Przed gwałtownymi opadami nie uciekniemy. Nie unikniemy też powodzi błyskawicznych i nagłych wezbrań rzek, chociaż akurat to, co wydarzyło się w Bielsku-Białej, jest symptomatyczne dla terenów górskich - ocenił prof. Magnuszewski. - W nauce mówimy o efekcie orograficznym. To zjawisko polega na tym, że przepływ powietrza nad górami intensyfikuje opady. Kiedy spojrzymy na rozkład opadów i ich sumę roczną, w Tatrach mamy 1200 milimetrów deszczu, a już na obszarze Polski Środkowej zaledwie 550-600 mm rocznie - wyjaśnił. Dodał, że do wywołania efektu orograficznego nie potrzeba wysokich gór. Obserwacje wykazują, że nawet Góry Świętokrzyskie mają zdolność do aktywizowania tego zjawiska.
Ukształtowanie terenu i efekt orograficzny powodują, że z tej samej masy powietrza spada znacznie więcej wody niż na terenach nizinnych. Ciasne doliny rzeczne, duże nachylenie poziomów powodują gwałtowne przybory, wysokie stany wód i szybki nurt. To sprawia, że zagrożenie podtopieniami i powodziami na obszarach górskich i takich jak okolice Bielska-Białej jest duże.
"To systemy budowane w XIX i XX wieku"
Hydrolog z UW zaznaczył jednak, że z błyskawicznymi powodziami będziemy się spotykać coraz częściej.
- Rozrost miast i ich uszczelnianie wywołują zjawisko powstawania wysp ciepła. Latem jest to bardzo widoczne. Zabetonowane miasto nagrzane słońcem zmienia się w wyspę ciepła, a to wywołuje silniejsze prądy konwekcyjne, czyli zwiększa dynamikę atmosfery i zdolność do tworzenia się chmur burzowych i występowania nagłych obfitych opadów - tłumaczył. Obfite opady na małym obszarze i w krótkim czasie powodują, że kanalizacja nie jest w stanie odprowadzić nadmiaru wody. Ta wzbiera i wdziera się do piwnic, zalewa niżej położone tereny, topiąc domy i samochody.
- Kanalizacja w miastach zbiera wodę opadową i ścieki. To systemy budowane w XIX i XX wieku. Przy ówczesnej powierzchni miast i ich strukturze nie było problemu z przechwyceniem deszczówki przy istniejącym w tamtych latach zagęszczeniu zabudowy i dużej powierzchni niezabetonowanej - powiedział ekspert.
Dodał, że przez ponad sto lat rozwoju miast sytuacja się zmieniła. - Miasta się rozbudowały i uszczelniły. Mamy chodniki, asfaltowe drogi, betonowe place. Nawet dachy dużych budynków zbierają wodę. Kanalizacja nie jest w stanie przełknąć tej masy w krótkim czasie. Nie przyjmie też tego oczyszczalnia ścieków, bo grozi to zalaniem urządzeń i awarią - wyjaśnił hydrolog. Dlatego w skrajnych przypadkach deszczówka razem ze ściekami bytowymi jest kierowana przez przelewy burzowe prosto do rzek z pominięciem oczyszczalni, a to powoduje zanieczyszczenie wód powierzchniowych.
Niebiesko-zielona infrastruktura
- Trudno sobie wyobrazić, że w ogóle zapomnimy o dotychczasowych rozwiązaniach, jak kanalizacja sanitarna czy deszczowa. Ale dodatkiem do tradycyjnego systemu może być tak zwana niebiesko-zielona infrastruktura. Rozwiązania ekologiczne i mikroretencja redukują ilość wody, która trafia na szczelną powierzchnię miasta podczas ulewy. Nie zapobiegną powodziom, ale mogą znacznie zredukować ich skutki - powiedział profesor.
Stosowane na świecie rozwiązania to na przykład obszary zielone, które pełnią funkcję rekreacyjną, a w czasie opadów deszczu zamieniają się w zbiorniki retencyjne. - Dodatkowa zaleta tego rozwiązania to możliwość, by woda deszczowa nie spływała do kanalizacji, ale wsiąkała w ziemię, zasilając wody gruntowe. W idei niebiesko-zielonej infrastruktury idziemy w tym kierunku, że część wody kieruje się do gruntu, by odbudowywała warstwy wodonośne - opisał hydrolog.
Ekspert wspomniał projektantów systemów kanalizacyjnych dla Warszawy czy Łodzi z przełomu XIX i XX wieku. - Nawet taki wizjoner jak Lindley nie mógł przewidzieć, że za sto lat miasta będą tak szczelne od betonu, a klimat tak się zmieni, że rzadkie wtedy zjawiska, jak podtopienia, deszcze nawalne czy powodzie błyskawiczne, staną się powszechne - powiedział prof. Magnuszewski. - Dlatego powinniśmy na nowo spojrzeć na normy projektowe, bo kanalizacja deszczowa jest niewydajna, ale przecież nie zbudujemy na nowo całych systemów kanałów deszczowych o średnicy tuneli metra, bo to niewykonalne - zwrócił uwagę ekspert.
Co jeszcze robić, żeby zmniejszyć skutki ulew
Dodał, że można radzić sobie z ulewami w inny sposób. Na przykład budować zbiorniki, które będą zatrzymywały deszczówkę na czas ulewy, kiedy kanalizacja jest najbardziej obciążona. Kiedy woda opadnie, zgromadzona w takich rezerwuarach woda spłynie do oczyszczalni. Jako przykład hydrolog podał budowę podziemnych zbiorników retencyjnych na deszczówkę, które mają przechwytywać największą falę i oddać nadmiar wody, kiedy jej poziom w kanalizacji się unormuje.
Pomysłów na zredukowanie skutków gwałtownych opadów jest więcej. Mogą to być zaprojektowane zagłębienia terenu czy trawniki w parkach, które w razie ulewy przechwycą i odprowadzą do gruntu albo chociaż przetrzymają część deszczówki do końca burzy. Można też urządzenia miejskie projektować tak, żeby miały podwójną funkcjonalność. Prof. Magnuszewski jako przykład podał niecki, które w normalnych warunkach używane są jako skateparki, a w razie ulewy zamieniają się w zbiorniki retencyjne.
Źródło: PAP, tvnmeteo.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Jarek Praszkiewicz