- Zgroza! Tego bumu chyba się nie powstrzyma. Załamać ręce i tyle - komentuje sytuację na Mount Everest doświadczony sportowiec i alpinista Janusz Kurczab. W tym sezonie próby zdobycia najwyższego szczytu świata podejmują setki osób. Przy takich tłumach na niektórych odcinkach powstają korki, stwarzające nawet zagrożenie zdrowia i życia, a profesjonalni himalaiści w ogóle rezygnują ze wspinaczki.
Popularność Dachu Świata wzrasta z każdym sezonem. Co roku przybywa osób realizujących marzenia o wejściu na najwyższą górę świata.
Marzenie (zbyt) wielu
W maju, tuż przed nadejściem pory monsunowej, jest zwykle najlepsza pogoda do podjęcia takich prób. W tym miesiącu na szczczyt wyruszyło kilkuset wspinaczy. Minionej soboty weszła na niego rekordowa liczba około 150 osób.
Przy tak dużej liczbie wspinaczy na trasie tworzą się zatory. Poszczególne grupy muszą czasem czekać na pewnych etapach nawet kilka godzin. Na dużych wysokościach, zwłaszcza bliżej szczytu, to bardzo niebezpieczne, bo bez ruchu ciało bardzo szybko się wychładza, do tego zużywa się zapas tlenu. Właśnie takie sytuacje mogły doprowadzić w tym miesiącu do śmierci kilka osób wracających z wierzchołka.
Wspinają się bez tlenu, nie mogą czekać w korkach
- Zgroza! Tego bumu chyba się nie powstrzyma. Załamać ręce i tyle. Everest jest stracony dla himalaistów mających ambitniejsze, bardziej sportowe cele - komentuje sytuację 74-letni Janusz Kurczab, szermierz i doświadczony alpinista, trener alpinizmu na AWF w Krakowie.
- Oni wspinają się bez wspomagania tlenem, a zatem muszą szybko schodzić ze szczytu, aby nie narazić się na chorobę wysokościową. A tu, na tak zwanych poręczówkach, panuje tłok, tworzą się korki na tyle duże, że sytuacja staje się niebezpieczna - wyjaśniał Kurczab.
Podkreśla, że nawet mimo optymistycznych prognoz pogoda na trasie potrafi się nagle pogorszyć. - I wówczas z tych przykładowo 150 osób, kiedy zablokowane są poręczówki, jedna czwarta może pozostać tam na zawsze. Bywały już tragiczne pod tym względem lata - ostrzegał Kurczab.
Komercyjne tłumy na najłatwiejszej trasie
Pewną szansą dla profesjonalnych himalaistów może być unikanie najpopularniejszego szlaku na wierzchołek. Jak zaznaczył Kurczab, agencje organizujące komercyjne wyprawy wybierają przeważnie południową grań, najłatwiejszą drogę prowadzącą na szczyt. Dużo trudniejsze są trasy na lewo od niej.
- Jest co najmniej dziesięć różnych możliwości wchodzenia na Everest. Wśród nich jest droga polska (południowo-zachodni filar), wytyczona 19 maja 1980 roku przez Andrzeja Czoka i Jerzego Kukuczkę. Nie jestem pewien czy została ona potem powtórzona - tłumaczy Kurczab, który jest autorem przewodników po Tatrach, Nepalu i Himalajach.
- Za najtrudniejsze trasy uchodzą brytyjska, rosyjska i japońska. Bardzo niebezpieczna jest też wschodnia droga amerykańska, czysto lodowa, od strony Tybetu - dodaje.
Blisko 5900 wejść, 300 ofiar
W tym sezonie od strony tybetańskiej wyruszyło na Everest 15 wypraw, razem ponad 200 osób, a po nepalskiej - blisko 50 ekspedycji i około 500 wspinaczy. Na szczycie w maju stanęło czterech Polaków.
Od czasu zdobycia Mount Everestu w 1953 roku przez Nowozelandczyka Edmunda Hillary'ego z Szerpą Tenzingiem Norgayem na wierzchołek dotarło - według różnych źródeł - około 3800 osób, przy czym niektóre kilka bądź kilkanaście razy, stąd liczbę wejść szacuje się na blisko 5900.
Odsetek osób, które atakowały szczyt bez dodatkowego tlenu jest bardzo mały - na taki wyczyn zdecydowało się zaledwie 135 alpinistów. Śmierć podczas wspinaczki poniosło ponad 300 osób.
Autor: js/rs / Źródło: PAP