Dwunastu młodych piłkarzy i ich trener nadal znajdują się w jaskini Tham Luang Nang Non w prowincji Chiang Rai w Tajlandii. Ratownicy jednak się nie poddają. Służby walczą z czasem i szukają sposobu, jak uratować uwięzionych. Jednym z pomysłów jest wykonanie odwiertu.
Poziom tlenu w jaskini, gdzie uwięzieni są chłopcy wraz ze swoim opiekunem, bardzo się obniżył. Wynika to z tego, że do jaskini wchodzi coraz więcej ratowników. Przez kamienne korytarze przeciśnięto czterokilometrową rurę, którą ma być wpompowywane powietrze.
Dodatkowym utrudnieniem dla służb ratunkowych może być niespokojna aura. Jeśli zacznie padać, woda w jaskini może się podnieść. Służby rozważają kilka możliwych scenariuszy akcji ratunkowej. Dwoma najbardziej prawdopodobnymi są: przeprowadzenie odwiertu górniczego oraz pomoc nurków.
Jak dostać się do jaskini?
Są jednak pewne zagrożenia, które mogą wynikać z wykonania odwiertu. Wymaga to wielkiej precyzji, a także przeprowadzenia dobrego rozeznania. Teren, na którym ma być on przeprowadzony, porośnięty jest lasem tropikalnym. Mogą występować także problemy z dowozem sprzętu, który będzie użyty podczas trwania akcji.
- Najpierw trzeba wyznaczyć miejsce, w którym będzie prowadzona akcja. Potem wywierca się wąskie przejście, a dopiero później się je poszerza. To jest głębokość kilkuset metrów, a te korytarze są w odległości 10-20 metrów i służby prowadzące akcję mogą po prostu nie trafić w to miejsce, gdzie znajdują się uwięzieni - mówił w rozmowie z portalem tvnmeteo.pl profesor Leszek Marks, geolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Dżungla utrudnia akcję
Przewiercenie się przez kilka warstw skalnych na głębokość prawie 800 metrów może trochę potrwać.
- Jaskinia nie jest dokładnie zmapowana, nie ma też dokładnych danych kartograficznych, wiec wiele informacji odnośnie umiejscowienia konkretnego korytarza opiera się na szkicach i domniemaniach - mówił na antenie TVN24 Piotr Paulo, instruktor nurkowania. On również powiedział, że zorganizowanie tam odwiertu może być bardzo trudne ze względu na gęste zalesienie tego terenu.
- Może tam być problem z dojazdem. Potrzebne byłoby około 200 metrów kwadratowych terenu, który należałoby oczyścić i na którym znajdowałby się potrzebny sprzęt. Trzeba pamiętać, że taka akcja trwałaby wiele dni, więc niezbędne jest też miejsce dla osób, które obsługiwałyby całą aparaturę - mówi profesor Marks. Jak zauważa, ta akcja jest bardzo podobna do tej, która odbyła się w Chile w 2010 roku. - W tym przypadku jednak utrudnieniem są warunki pogodowe i deszcz. W Chile tego nie było - dodaje.
Przypomnijmy, że w Chile 5 sierpnia 2010 roku doszło do katastrofy wywołanej tąpnięciem w kopalni miedzi i złota San José, 830 km na północ od stolicy Chile. 33 górników zostało uwięzionych pod ziemią w komorze górniczej o powierzchni 50 metrów kwadratowych. Akcja ratunkowa trwała ponad dwa miesiące. Uwięzionych, po wykonaniu odwiertu, udało się uratować za pomocą specjalnej kapsuły, którą jednego po drugim górników transportowano na powierzchnię.
Obejrzyj rozmowę z instruktorem nurkowania, Piotrem Paulo.
Pomoc w akcji ratowniczej zaoferował również szef Tesli Elon Musk. Chce wysłać do pomocy inżynierów z dwóch swoich firm - Boring Company i SpaceX - podała w piątek agencja Associated Press.
Elon Musk o swoich planach poinformował w serwisie społecznościowym. Zapowiedział, że o przyłączenie się do akcji ratunkowej poprosi inżynierów pracujących w jego firmie Boring Company przy drążeniu tuneli dla zaawansowanych systemów transportowych. Dysponują oni specjalnym radarem pozwalającym na penetrację skał, który może pomóc w znalezieniu najłatwiejszej drogi do wydobycia uwięzionych w jaskini dzieci.
Zdaniem Muska inżynierowie mogą również pomóc w stworzeniu specjalnego tunelu powietrznego, który pozwoli na zbudowanie drogi wyjścia z jaskini dla dwanaściorga przebywających w niej dzieci.
Nie muszą umieć pływać
Kolejnym sposobem rozważanym przez ratowników jest przeprowadzenie uwięzionych młodych piłkarzy i ich trenera z pomocą nurków. Jak tłumaczył Paulo, przebywający tam chłopcy nie muszą wcale potrafić pływać.
- Część z tych chłopców nie umie pływać, ale w moim odczuciu to nie jest żaden problem. Oni nie muszą nigdzie płynąć - mówił Paulo. Jak dodał, udało się przygotować drogę ewakuacji poprzez położenie liny.
Zdaniem nurka, najważniejsze dla uwięzionych podczas ewakuacji tą drogą jest to, aby nie wpadli w panikę. Istotne będzie to, aby mogli wytrzymać w warunkach, w których nie będą mogli zobaczyć czasami nawet twarzy ratownika. W wodzie używane są latarki, jednak jak podkreślił Paulo, pomimo tego widoczność jest bardzo ograniczona, nurkuje się "w kawie z mlekiem".
Potrzebny jest spokój
Paulo dodał, że do tej pory odbyło się za mało tego typu akcji ratunkowych, aby łatwo przewidzieć, jak może wyglądać ta w jaskini Tham Luang Nang Non. Podkreślił jednak, że jeśli chłopcy nauczą się oddychać przez sprzęt ze sprężonym powietrzem oraz zrozumieją, jak to jest mieć na twarzy maskę lub jak ją oczyścić z brudnej wody, ich uratowanie może pójść sprawnie.
Piotr Paulo optuje za czekaniem, jednak zaznacza, że jeśli uwięzionym będzie kończył się tlen, to ta sytuacja wymusi podjęcie szybkich kroków, które przyspieszą akcję ratunkową.
Autor: dd/aw / Źródło: tvnmeteo.pl, tvn24, PAP