Członkowie fundacji forScience postanowili oczyścić Arktykę ze śmieci. Na antenie TVN24 opowiadali o trudnościach i ogromnej ilości odpadków odnalezionych w miejscu odległym od cywilizacji.
Gośćmi środowego programu TVN24 " Wstajesz i wiesz" byli członkowie fundacji forScience Adam Nawrot i Jędrzej Górski. Opowiedzieli o projekcie Sørkapp Marine Litter Cleanup, w ramach którego podjęli się posprzątania Arktyki.
Skąd wziął się pomysł?
Jak powiedział Nawrot, pomysł projektu powstał kilka lat temu podczas pobytu w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. Badacze podczas prac terenowych zauważyli śmieci na wybrzeżu.
- Po kilku latach znaleźliśmy fundusz, który był w stanie sfinansować badania, bo można powiedzieć, że są to badania, oparte w pierwszej kolejności na posprzątaniu plaż, żebyśmy potem w następnym roku mogli posprzątać te plaże drugi raz - poinformował.
Dodał również, że dzięki posprzątaniu plaży w bieżącym roku, za rok będzie można stwierdzić, jak wiele śmieci jest transportowanych drogą morską na wybrzeża Arktyki, a dokładniej na południową cześć Spitsbergenu.
Prądy morskie przynoszą śmieci
Nawrot uważa, że za pojawianie się śmieci na brzegu odpowiedzialne są prądy morskie, które ściągają je zarówno z okolic Europy, jak i Morza Północnego, a także z rejonów w pobliżu Morza Barentsa i Rosji.
Dodatkowo, choć w mniejszym stopniu, swój udział w zaśmiecaniu Arktyki mają również pasażerowie statków turystycznych, a także rybołówstwo.
- Bardzo dużo sieci, lin, bojek znajdowaliśmy na plaży - wyliczał Nawrot.
Mało ludzi, dużo śmieci
Badacze sprzątali plaże w parku na chronionym obszarze na południowym Spitsbergenie, będącym częścią archipelagu Svalbard. Turyści przypływają tam głównie na statkach do fiordu Hornsund, po którego północnej stronie znajduje się Polska Stacja Polarna. Jak podkreślił Nawrot, ruch turystyczny jest tam niewielki.
Według badacza jeżeli w tak mało uczęszczanym miejscu odnajdywana jest tak duża ilość śmieci, to w bardziej zaludnionych regionach jest ich znacznie więcej.
Nawrot stwierdził również, że specjaliści, którzy od lat zajmują się tematem odpadków, twierdzą, że 90-95 procent śmieci nie dopływa do brzegów i pozostają one w wodzie, gdzie toną i osadzają się na dnie. Cztery tony śmieci, które zebrano, stanowią wiec zaledwie pięć procent wszystkich odpadków.
Nie znamy ostatecznej liczby
Jak podkreślił Nawrot, ostateczna waga zebranych śmieci wciąż nie została jeszcze obliczona. Utrudnienia w określeniu dokładnej ilości odpadków wynikają z faktu, że badacze odnaleźli kilka bardzo dużych i ciężkich przedmiotów.
- Służba graniczna Norwegii ma je "zdjąć" i przysłać później informację, ile ważyły te elementy - poinformował Nawrot.
Naukowiec podkreślił, że głównym problemem jest plastik, którego było najwięcej pośród wszystkich odpadków
Co potem ze śmieciami?
Adam Nawrot wyjaśnił, że śmieci starano się zbierać osobno z każdego kilometra plaży.
- Później były ważone, dzielone na grupy, takie jak szkło, metal, plastik, guma, śmieci inne, na przykład takie jak te, które można spalić - powiedział.
Dodał również, że podział śmieci był związany z tym, że w ostatecznym rozrachunku miały się znaleźć w Longyearbyen, gdzie obowiązuje segregacja odpadków.
- Przy pomocy uczestników 42. Wyprawy Instytutu Geofizyki do Polskiej Stacji Polarnej, którzy w swoim czasie wolnym zamiast odpoczywać, po prostu nam chcieli pomóc, te śmieci były przetransportowane do Polskiej Stacji Polarnej - poinformował Nawrot.
W sierpniu mają one trafić na statek ekspedycyjny, a później do miasta Longyearbyen.
Adam Nawrot podkreślił, że z logistycznego punktu widzenia kwestia wywiezienia śmieci nie była łatwa do rozstrzygnięcia.
To było niesamowite wyzwanie
Jędrzej Górski zwrócił uwagę na szereg trudności, z którymi musieli zmierzyć się badacze.
- Tam jest dzień polarny. Przestawienie się na tryb, w którym cały czas świeci słońce, w moim przypadku zakończyło się tym, że przez 24 godziny nie miałem potrzeby, żeby chodzić spać - przyznał Górski.
Dodał jednak, że po powrocie z Polski potrzebował mniej więcej tygodnia, aby dojść do siebie.
- Z jednej strony ten wyjazd ma wymiar idealistyczny, ale później są pewne konsekwencje - podsumował Górski.
Przydaje się doświadczenie w górach
Jak mówił Nawrot, dostosowanie się do warunków panujących w Arktyce jest kwestią przyzwyczajenia. Badacz, który jeździ w rejony Arktyki od kilku lat, wykształcił w sobie odpowiednie nawyki dotyczące noszenia broni i sposobu ubierania. Mniej doświadczony w arktycznych wyprawach Górski musiał się tych umiejętności dopiero nauczyć.
Pozostali członkowie ekipy, czyli Barbara Jóźwiak, Dominik Petelski, Monika Paliwoda i Joanna Nawrot mieli doświadczenie w wyprawach górskich i pływaniu, dzięki czemu nie mieli większych problemów w terenie.
Utrudnieniem były za to dzikie zwierzęta, na przykład niedźwiedzie polarne. Aby się przed nimi zabezpieczyć, naukowcy potrzebowali broni palnej.
Użyto rakietnicy
Jak stwierdził Górski, badacze użyli broni tylko raz w celu przepłoszenia nadmiernie zainteresowanego ekipą niedźwiedzia polarnego.
- To była rakietnica i to było bardziej na wiwat, żeby miś polarny, który nas odwiedził, nie miał zbyt dobrych skojarzeń z nami - powiedział Górski.
Dodał również, że badacze musieli spać ze strzelbą położoną przy łóżku.
Trzeba być czujnym
Niedźwiedzie potrafią wchodzić do budynków i wybijać szyby, a także wchodzić przez dach, co stanowi dodatkowe zagrożenie.
- Trzeba mieć oczy dookoła głowy praktycznie non stop. Jak chodziliśmy tym pasem sześcioosbowym, to zawsze osoba, która była najbardziej na skraju, tak naprawdę była takim wartownikiem - powiedział Górski.
Dodał również, że dzięki temu, że w okolicy był bardzo płaski teren, a okolica czarna i lekko zielonkawa, wypatrzenie białego niedźwiedzia było stosunkowo proste. Badacze mieli jednak okazję spotkać drapieżnika jedynie na samym początku pobytu.
- Podczas naszego pobytu, kiedy podejmowaliśmy śmieci z różnych takich miejsc, w których robiliśmy nasze składowiska tymczasowe, wszystkie pojemniki plastikowe, w których mógłby się znajdować jakiś tłuszcz bądź smar, były podziurkowane pazurami - powiedział Górski.
Wcześniej, gdy członkowie ekipy podnosili te same pojemniki, były one całe, co wskazuje na to, że pomimo iż badacze nie widzieli niedźwiedzi polarnych, znajdowały się one naprawdę blisko.
Cała rozmowa z członkami fundacji forScience:
Autor: ml/map / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Joanna Nawrot/Fundacja forScience