Do 109 wzrosła liczba śmiertelnych ofiar Wulkanu Ognia w Gwatemali. Co najmniej 190 osób uznaje się za zaginione. Akcja ratunkowa została jednak zawieszona w związku z trudną sytuacją panującą wokół wulkanu. Prawdopodobnie w najbliższych dniach poszukiwania wznowione nie będą.
Akcja ratunkowa, prowadzona po erupcji Wulkanu Ognia, do której doszło 4 czerwca, została w czwartek przerwana w związku z bardzo trudnymi warunkami. Po zboczach góry spływają potoki wrzącej wody, w powietrzu unoszą się niebezpieczne gazy, a gorący popiół uniemożliwia poszukiwania ofiar. Temperatura lawy i popiołów wulkanicznych na zboczach wulkanu i u jego podnóży wynosi od 400 do 700 stopni Celsjusza.
Nadciągają ulewne deszcze
Wznowienie poszukiwań zaginionych ludzi prawdopodobnie nie nastąpi w najbliższych dniach. Gwatemalski Narodowy Instytut Sejsmologii, Wulkanologii i Meteorologii ostrzegł w czwartek, że w rejon masywu Wulkanu Ognia dotrą ulewne deszcze i burze, co może spowodować zejście ze zboczy groźnych lawin popiołów wulkanicznych i błota.
Jedynie 28 spośród odnalezionych ciał zdołano dotychczas zidentyfikować. Szef Instytutu Medycyny Sądowej Fanuel Garcia tłumaczył, że ustalanie tożsamości ofiar jest trudne, ponieważ niektóre ciała zostały zniekształcone i pozbawione linii papilarnych. W związku z tym niezbędne jest pobieranie próbek DNA lub stosowanie innych metod.
Bliscy żegnają się z ofiarami
Odbywają się się pierwsze pochówki ofiar Wulkanu Ognia. Alberto Hernandez, który w kataklizmie stracił ojca, opowiadał dziennikarzom, jak wyglądały ich ostatnie wspólne chwile, tuż przed erupcją.
- Powiedziałem: "Tato, przygotuj się i idziemy", ponieważ na tym etapie sytuacja były już krytyczna. "Nie, mój synu, nic się nie wydarzy". "Proszę, tato, chodźmy". Ale nie chciał - relacjonował Hernandez.
Początkowo nic nie zapowiadało, że dojdzie do tak potężnego wybuchu jednego z najbardziej aktywnych wulkanów Ameryki Środkowej. Mieszkańcy pobliskich wsi i miasteczek, przyzwyczajeni do jego pomruków i dymu unoszącego się z krateru, nie spodziewali się aż tak wielkiego nieszczęścia, jakie nastąpiło w niedzielę.
Morze lawy pochłaniało wszystko, co żyło
- W ciągu dosłownie trzech lub czterech minut nasza wieś po prostu zniknęła w potężnej, brudnoszarej chmurze popiołu, po czym ogarnęło ją morze lawy, które pochłaniało domy, ludzi, zwierzęta... wszystko, co żyło - opowiadał 33-letni rolnik Alfonso Castillo, który zdołał się schronić wraz z bliskimi na dachu betonowego budynku. Stamtąd wezwał ratowników.
- Wielu ludzi stara się teraz nam pomóc, ale nie mamy absolutnie nic, nic nie uratowaliśmy, nie ma dla nas przyszłości - mówił zdruzgotany Castillo.
"Może lepiej byłoby umrzeć"
W wyniku erupcji Wulkanu Ognia (hiszp. Volcan de Fuego), którą uznaje się za najsilniejszą w ciągu ostatnich 40 lat, ucierpiało 1,7 milionów mieszkańców Gwatemali. Nie żyje co najmniej 109 osób, a kolejne 190 uznaje się za zaginione. Ewakuowano 12 tysięcy ludzi.
Osoby, które znalazły tymczasowe schronienie, nie wiedzą co je czeka, nie mając pewności, czy będą mogły wrócić do swoich domów.
- Pierwszą rzeczą, którą odczuliśmy, była wdzięczność dla Boga za życie. Jednak być może lepiej byłoby umrzeć, ponieważ jest mnóstwo obowiązków związanych z rodziną i nie mamy gdzie żyć - stwierdził Jose Tucru, który przebywa w schronisku.
Autor: amm//rzw / Źródło: Rauters, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Reuters