- Ja jestem cały i zdrowy. Czuję się dobrze i optymistycznie patrzę w przyszłość - zaznaczył w rozmowie z Marcinem Wroną Aleksander Doba. Kajakarz, który stracił po uderzeniu przez falę możliwość przepłynięcia Atlantyku, zaczyna planować kolejną podróż.
Planowane przepłynięcie z USA do Europy kajakiem uniemożliwiła 69-letniemu Aleksandrowi Dobie fala, która wywróciła i uszkodziła jego kajak. Podróżnik zamierzał nim 9 września dotrzeć do Lizbony, by tam świętować swoje 70. urodziny. Chociaż wypadł z łódki i został mocno poturbowany, twierdzi, że "w zasadzie nic nie czuje".
- Ja jestem cały i zdrowy. Czuję się dobrze i optymistycznie patrzę w przyszłość. Mogę zatańczyć i zaśpiewać, no bo jestem cały i zdrowy - wyjaśniał w rozmowie z reporterem "Faktów TVN" Marcinem Wroną.
Trudne początki
Zaplanowany na niedzielę 29 maja start od początku był utrudniony. Doba wyruszył o godz. 13.07 lokalnego czasu (19.07 naszego czasu) z amerykańskiego Jersey City. Przez złe warunki pogodowe utknął jednak przy Statui Wolności. We wtorek podróżnik wznowił wyprawę. Późnym wieczorem wyruszył ze swojego przyczółka w zatoce Lower, minął półwysep Sandy Hook i wreszcie znalazł się na wodach Atlantyku.
- Spieszyłem się w nocy, aby dopłynąć do Sandy Hook, gdzie miałem mieć miejsce postojowe przed wypłynięciem na otwarty ocean - relacjonował. - Potrzebowałem dobrych północnych, północno-zachodnich wiatrów, aby jak najszybciej oddalić się od lądu - wyjaśniał. - Niestety: w nocy fala przybojowa (tj. załamująca się na płyciznach lub na wybrzeżu morskim - przyp. red.), której byłem blisko, obróciła kajak do góry dnem - relacjonował.
Doba wypadł z kajaka, którym znowu obróciło na wodach, gdzie głębokość sięgała do około piersi.
Kilka godzin walki
- Zacząłem walczyć o cały kajak, z którego na 750 mm wystaje miecz i tak starałem się nim obracać, aby ten miecz był w kierunku głębokiej wody - opowiadał.
Przez pięć godzin Doba walczył, aby nie doszło do uszkodzenia sprzętu, wyciągając m.in. śruby zabezpieczające miecz, sam miecz i rozmontowując ster poprzez odcięcie stalowych linek przytrzymujących go. Wszystko działo się podczas przypływu, kiedy to stan wód się podnosi.
- Nikogo nie miałem do pomocy, bo to był teren parku - dodał.
"Lekkie nadużycie" i piach
Żeby otrzymać pomoc, Doba wysłał sygnał SOS. To, co zrobił, nazywa jednak "lekkim nadużyciem". - To sygnał o zagrożeniu życia, a moje życie nie było zagrożone - podkreślił. Powodem jednak była niemożność skorzystania z telefonu satelitarnego, który uszkodziła woda dostająca się do kajuty kajaka.
- Bardzo szybko, bo po kilku godzinach, przyjechała bardzo sprawna ekipa - opowiadał. Pomogli mu wyciągnąć kajak i opróżnić go z piachu, jaki naniosły fale. - Przez ten piach to było bardzo potężne uderzenie - wskazał Doba.
Niestety uszkodzenia, jakie spowodowała fala, były zbyt poważne, aby podróżnik mógł kontynuować wyprawę.
- Kilkugodzinne leżenie kajaka prawie na boku, na lewej burcie, gdzie miałem całą elektronikę i system sterowania, sprawiły, że zostały one mocno uszkodzone i kontrola byłaby z nimi niemożliwa - wyjaśnił.
Planowanie zamiast załamania
Ale Doba zamiast się załamywać zamierza znowuż się przygotować i ruszyć w kolejną podróż za 11 miesięcy.
- Teraz mam tylko problem z przygotowaniem kajaka - przyznał, wskazując na kłopotliwy transport. Nie ukrywa, że wolałby go naprawić w Polsce i że liczy na pomoc szczecińskiej firmy, która go do USA przewiozła, w sprowadzeniu kajaka do ojczyzny.
Autor: msb/map / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24