Gorączka Zachodniego Nilu zabiła już 168 Amerykanów. Do szpitala z objawami podobnymi do grypy ciągle zgłaszają się nowi pacjenci. Wirus najbardziej daje się we znaki w Teksasie.
Tegoroczna Gorączka Zachodniego Nilu osiągnęła w środę status drugiej najcięższej w historii (w Stanach Zjednoczonych pierwszy raz pojawiła się w 1999 r.). Od stycznia zanotowano już 4 249 zachorowań, tylko 280 w ostatnim tygodniu. Co gorsza, liczba zgonów wywołanych tym wirusem wzrosła z 5 do 168 w ostatnich siedmiu dniach.
Objawy
Nosicielami choroby są ptaki. Wirus przenoszony jest od nich na człowieka przez komary. Infekcja na ogół przebiega bezobjawowo lub ma łagodne objawy. Jeśli jednak wirus trafi na organizm z osłabionym systemem immunologicznym, zaczynają się problemy.
Chory po dwóch, a maksymalnie 15 dniach od zakażenia, zaczyna uskarżać się na bóle głowy i mięśni (objawy podobne do grypowych), czasami drobną wysypkę lub powiększenie węzłów chłonnych.
W cięższych przypadkach objawy są nasilone i przebiegają gwałtownie. Mogą wystąpić nudności, wymioty, trudności w połykaniu, słabnięcie mięsni, zaburzenia koordynacji czy świadomości. W skrajnych przypadkach może dochodzić do zapalenia opon mózgowych i śmierci.
Tempo zachorowalności na szczęście spada. Nasilenie lekarze zaobserwowali latem.
Miejsce występowania
70 procent zachorowań przypada na osiem stanów: Teksas, Missisipi, Michigan, Południowa Dakota, Luizjana, Oklahoma, Illinois i Kalifornia. Najwięcej chorych notowanych jest w Teksasie: 40 proc. Z kolei najwięcej przypadków śmiertelnych wydarzyło się w Dallas - 33.
Autor: mm/mj / Źródło: Reuters