- Byliśmy w szoku. Odjeżdżający wózek z dzieckiem w środku to jest coś strasznego. Byliśmy przerażeni i staraliśmy się szybko reagować - tak o incydencie na peronie SKM w Gdańsku opowiada Szymon Szatkowski. To, dlaczego pociąg ruszył, zanim wszyscy pasażerowie wsiedli, bada policja.
To była prawdziwa walka z czasem. Szymon Szatkowski i jego partnerka wciąż nie mogą się otrząsnąć po tym, co w miniony czwartek spotkało ich na peronie SKM w Gdańsku Głównym.
Para wraz z dwoma wózkami próbowała wsiąść do pociągu SKM. Planowali rodzinną wycieczkę do Sopotu. Ta bardzo szybko zamieniła się w koszmar, który śni im się po nocach.
"Chciałem tylko ratować dziecko"
- Na dworcu było wtedy dużo ludzi, więc przeszliśmy z wózkami do ostatniego składu, gdzie jest dla nich miejsce. Moja dziewczyna wsiadała jako pierwsza. Kiedy wózek był między drzwiami, usłyszeliśmy dwa sygnały ostrzegawcze - wspomina pan Szymon.
Potem wszystko działo się szybko. Drzwi się zamknęły, a pociąg ruszył. Spanikowani rodzice zostali na dworcu. - Byliśmy w szoku. Odjeżdżający wózek z dzieckiem w środku to jest coś strasznego. Mimo przerażenia staraliśmy się szybko reagować. Próbowaliśmy wyszarpnąć ten wózek, ale się nie udało. Chciałem ratować dziecko. W biegu wyjąłem je z wózka. Musiałem to zrobić ostrożnie, bo to trzymiesięczny maluch - opowiada Szatkowski.
"Konduktor chciał jechać dalej"
Po chwili trzymiesięczna Ania była już bezpieczna w ramionach taty, ale jak twierdzi pan Szymon pociąg wciąż jechał. - Biegłem za nim. Wózek dalej był w drzwiach. W końcu skład stanął, ale konduktor twierdził, że nic się nie stało. Chciał jechać dalej - mówi pan Szymon.
Rodzice dzieci nie chcieli się na to zgodzić i wezwali policję. Ta przesłuchała kierownika pociągu, który dał znak do odjazdu oraz świadków zdarzenia.
- Kierownik pociągu twierdzi, że dał dwa dźwiękowe sygnały ostrzegawcze, a kiedy nie widział nikogo wsiadającego do pociągu, dał sygnał do odjazdu. Zatrzymał go, kiedy usłyszał krzyki na peronie. Natomiast rodzice dziecka mówią, że na pewno byli widoczni i wchodzili do pociągu jeszcze przed sygnałem dźwiękowym. Relacje świadków nie są zbieżne. Będziemy to weryfikować - mówiła Aleksandra Siewert z gdańskiej policji.
Funkcjonariusze sprawdzają czy nie doszło do naruszenia przepisów. Zabezpieczyli również nagranie z monitoringu.
"Należą się przeprosiny i pochwała"
Spółka SKM przyznaje, że do sytuacji w jakiej znaleźli się młodzi rodzice, nigdy nie powinno dojść. Dyrektor ds. marketingu przeprosił poszkodowanych i zapowiedział po raz kolejny, że będą tę sprawę wyjaśniać w ramach swojego wewnętrznego postępowania.
- Kierownik pociągu na razie nie wykonuje swoich obowiązków zawodowych. Czekamy aż wszystko uda się wyjaśnić - mówi Marcin Głuszek, dyrektor SKM ds. marketingu i dodaje: Rodzicom dziecka należą się nie tylko przeprosiny, ale i pochwała za to, że mimo tak trudnej sytuacji zachowali zimną krew. Domyślam się co przeżywali, bo sam mam małe dziecko.
Pójdzie do prokuratury?
Szatkowski przeprosiny przyjął, ale nie wyklucza, że sprawa będzie miała swój ciąg dalszy w prokuraturze. Zanim podejmie tę decyzję będzie jeszcze raz rozmawiał z przedstawicielami SKM.
- Spółka chce nam odkupić wózek, ale to tylko strata materialna, co z moralną. Mojej dziewczynie wciąż śni się ten wypadek, a nasze dziecko budzi się z krzykiem w nocy. Synek, który ma 2,5 roku nie chce wchodzić na peron, bo się boi. To mądre dziecko i wie, że jego siostrze groziło niebezpieczeństwo - tłumaczy pan Szymon.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24