Ponad dwa lata temu wyszła na spacer z 9-miesięczną córką. Nagle otoczyły ją agresywne psy. Chciała ratować dziecko, dlatego całą uwagę zwierząt zwróciła na siebie. Pani Katarzyna w ciężkim stanie trafiła do szpitala, gdzie walczyła o życie. Do dziś zmaga się z konsekwencjami tego zdarzenia. Jak twierdzi pełnomocnik kobiety, wcześniej do gminy wpływały skargi dotyczące źle przetrzymywanych psów. Teraz poszkodowana domaga się ponad miliona złotych zadośćuczynienia od gminy Włocławek.
Wszystko wydarzyło się w styczniu 2015 roku w Nowej Wsi pod Włocławkiem. Pani Katarzyna poszła z 9-miesięczną wówczas córką na spacer. W pewnym momencie zaatakowały ją psy. Kobieta, osłaniając wózek z dzieckiem własnym ciałem, została dotkliwie pogryziona.
41-latka pół roku spędziła w szpitalu i do dziś zmaga się z konsekwencjami tego zdarzenia. Do kwietnia 2018 roku jest uznana za całkowicie niezdolną do pracy.
Teraz domaga się zadośćuczynienia od gminy Włocławek w wysokości 1,2 miliona złotych. We wtorek w tej sprawie ruszył proces cywilny we Włocławku.
- Życie mojej klientki zmieniło się całkowicie. Na tę kwotę składa się nie tylko żądanie zadośćuczynienia, ale także renta, prawdopodobnie dożywotnia. Rokowania lekarzy są takie, że moja klientka nie wróci do pełnego stanu sprawności - mówi Bartosz Grube, pełnomocnik pokrzywdzonej.
Jak dodaje Grube, dochodzi także kwota utraconego zarobku. Po zdarzeniu pani Katarzyna cały czas spędzała w szpitalach i nie mogła pracować. - Ważna jest również kwestia pokrycia kosztów dojazdów do placówek i kosztów samego leczenia - wymienia pełnomocnik.
Gmina twierdzi, że nie ma dowodów na to, że nie zareagowała w odpowiednim momencie.
- Jak wysłuchaliśmy, na sali sądowej są rozbieżne zeznania świadków odnośnie psów. Tak naprawdę nie zostało udowodnione, że gmina w jakikolwiek sposób ponosi odpowiedzialność za to, że nie zareagowała na te konkretne psy. Zostało jednak potwierdzone to, że gmina reaguje w każdym przypadku na wszystkie tego typu zgłoszenia - mówi Ewa Braszkiewicz, wójt gminy Włocławek.
Według wójta nie było formalnych zgłoszeń dotyczących psów Waldemara T., które zaatakowały kobietę w 2015 roku.
- Dla nas najważniejsze jest zgłoszenie formalne. My prowadzimy rejestr zgłoszeń i na podstawie tego nie było zgłoszenia dotyczącego psów pana T. Takie zgłoszenie również nie zostało potwierdzone przez przedstawiciela policji - dodaje Braszkiewicz.
8 miesięcy więzienia dla właściciela psów
W marcu 2016 roku Waldemar T., właściciel psów, które zaatakowały i dotkliwie pogryzły kobietę, usłyszał wyrok 8 miesięcy więzienia. Mężczyzna miał również zapłacić kobiecie 5 tys. zł zadośćuczynienia.
Pani Katarzyna rozważała wtedy wniesienie apelacji w związku z niskim odszkodowaniem. - Nie wiem, czy jakikolwiek wyrok odda to, co przeżyłam. Nie zwróci mi zdrowia, bólu - powiedziała wtedy poszkodowana. - Odszkodowanie jest symboliczne, a koszty leczenia ogromne i nie kończą się. To częściowe odszkodowanie pokrywa jeden miesiąc leczenia - dodała.
Sąd argumentował wówczas, że Waldemar T. jest w trudnej sytuacji materialnej - niewiele zarabia i utrzymuje dużą rodzinę.
"Rzuciły się na mnie"
Do zdarzenia doszło w połowie stycznia 2015 roku w Nowej Wsi pod Włocławkiem.
41-letnia kobieta wspominała w szpitalu, że jak zwykle wyszła na spacer z 9-miesięczną córką Marysią. Poszła w miejsce, gdzie często chodziła. Nagle otoczyły ją psy.
- Z prawej, z lewej strony, z tyłu stał pies. Nie wiem skąd, wyłoniły się po prostu, jakby czatowały. Zamarłam ze strachu - wspominała w szpitalu poszkodowana.
Dwa psy zaczęły szarpać ją za nogawki spodni i gryźć. Trzeci tarmosił śpiworek dziecka, które było w spacerówce.
41-latka próbowała odciągnąć uwagę psów od spacerówki z dzieckiem. - Odbiegłam od wózka, one mnie przewróciły, leżałam twarzą do ziemi, zakryłam głowę, miałam kaptur, a resztę wszystko od dołu mi rozszarpały - relacjonowała.
Pani Katarzyna wspominała, że cały czas słyszała płacz córki. Kobieta widziała trzy atakujące psy. Zwierzęta pogryzły jej nogi, pośladki, plecy.
Zaraz po tym zdarzeniu trafiła do miejscowego szpitala, skąd śmigłowcem przewieziono ją do specjalistycznego szpitala uniwersyteckiego w Bydgoszczy.
Początkowo kobieta walczyła o życie, później o uratowanie nogi. Rany były tak poważne, że groziła jej amputacja. Przed panią Katarzyną wciąż bardzo długa rehabilitacja.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: MAK/gp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24