Mamy problem z lisami – przyznaje starosta kołobrzeski i chce zwierzęta usypiać. – To bardziej humanitarne, bo w lesie i tak umrą z głodu – przekonuje i dodaje, że inaczej i tak wrócą do miasta. Wcześniej jedna firma zdecydowała się pomóc, ale stwierdziła, że na uśmiercanie zwierząt zgody nie ma.
Na terenie Kołobrzegu stoi pięć pułapek na lisy, tak zwanych "żywołapek". W środku przysmak – na przykład udko kurczaka. Zwierzę wchodzi do środka, uruchamia zapadkę, drzwiczki się zamykają i zwierzę jest uwięzione w klatce. Potem wywozi się je w inne miejsce. Najlepiej w towarzystwie wyłapanych wcześniej innych członków jego rodziny, by łatwiej było mu zaaklimatyzować się w nowym środowisku.
Pułapki ustawiła fundacja "Green Cone" Wildlife Rescue & Rehabilitation Doroty Kowalskiej. W ciągu dwóch miesięcy, od kiedy podpisała ona umowę na odłów lisów, złapano ich 13 i wywieziono z Kołobrzegu w okolice Białogardu. Starostwo jednak nie jest w pełni zadowolone z usługi, bo fundacja zastrzegła sobie, że nie będzie zwierząt zabijać.
Humanitarne uśmiercanie
- Stanowi to dla mnie pewnego rodzaju niespójność, dlatego że jestem zwolennikiem szukania firmy, która nie tylko dokona odłowu takiego lisa, ale też jego uśpienia – mówi nam Tomasz Tamborski, starosta kołobrzeski. – Lis, który funkcjonuje w mieście, najczęściej gubi już instynkt łowiecki, a jest psowatym, jest drapieżnikiem, więc prawdopodobnie skazujemy go na śmierć głodową - argumentuje starosta. Za taką sytuację winę częściowo ponoszą, zdaniem Tamborskiego, mieszkańcy, którzy dokarmiają dziką zwierzynę.
Starosta przekonuje też, że uśpienie jest "bardziej humanitarne". – To lepsze wyjście, bo lisy albo zginą z głodu, albo znów wrócą do miasta – mówi Tamborski. Uważa też, że te zwierzęta mogą roznosić choroby i mogą zaatakować. Tak się zdarzyło ostatnio na Osiedlu Ogrody w Kołobrzegu.
Choroby z odpadków
– Co prawda wścieklizny nie odnotowaliśmy na terenie naszego powiatu od 30 lat, ale, generalnie, zawsze może zdarzyć się, że lis taki niesie ze sobą inne choroby, tym bardziej że żywi się odpadkami, w tym padliną – uważa starosta.
Dorota Kowalska mówi nam, że fundacja zajmuje się między innymi ochroną przyrody, w tym gatunków chronionych i zwierząt łownych, więc nie wyobraża sobie, by je zabijać. Zresztą, gdy podpisywała umowę na odłów lisów, obniżyła cenę o jedną trzecią, by włodarze zgodzili się na to, by zrezygnować z usypiania. - Zależało nam nie na pieniądzach, ale na edukacji społeczeństwa i wykazaniu humanitaryzmu wobec zwierząt – mówi Kowalska.
Podkreśla, że w Polsce stosunek do lisów jest zupełnie inny niż na przykład w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, gdzie traktuje się je często jako zwierzęta towarzyszące.
"Nie" dla odstrzału
W okolicy Kołobrzegu żyje prawdopodobnie kilka lisich rodzin. Niektóre z nich mają szczenięta. - Nie sądzę, żeby mieszkańcy byli zadowoleni z zaleceń pana starosty, aby zabijać małe liski. One są zawsze bardzo wystraszone i prawie "umierają ze strachu" w transporcie – uważa Kowalska.
Nasza reporterka rozmawiała z kilkunastoma mieszkańcami Kołobrzegu. Wielu z nich przyznawało, że widzieli liski na własne oczy, ale nie poczuli się zagrożeni ich obecnością. Na wieść o tym, że zwierzaki miałyby być usypiane, wszyscy reagowali bardzo podobnie. – Nie, to zwierzątka, które też chcą żyć – powiedziała nam jedna pani. – Jeżeli trzeba, to niech łapią, ale coś więcej, to bez sensu – wtórował jej mieszkaniec Kołobrzegu.
Kowalska już zapowiedziała, że, jeśli zostanie wydana decyzja o odstrzale, to ściągnie "wszystkie organizacje zajmujące się zwierzętami” i będzie protestować.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: eŁKa/gp/kwoj / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: "Green Cone" Wildlife Rescue & Rehabilitation