W gdańskim szpitalu, przed porodem zmarło dziecko. Rodzice oskarżają lekarzy o błąd w sztuce. Twierdzą, że dla kobiety zabrakło miejsca na porodówce. Szpital odpiera zarzuty.
Pacjentka trafiła do placówki 27 czerwca, a dziecko zmarło 5 lipca. – Przyjęliśmy tę kobietę z ciężkim zatruciem ciążowym i wysokim nadciśnieniem. To była ciąża wysokiego ryzyka – podkreśla dyrektor ds. lecznictwa dr Alina Bielawska-Sowa.
Wstępnie termin porodu wyznaczono na 30 czerwca, ale już dwa dni wcześniej lekarze próbowali wywołać poród – bezskutecznie. W czwartek, 3 lipca podjęli kolejną próbę, ale znów się nie udało.
– Lekarz zbadał żonę i powiedział, że nie ma odpowiedniego rozwarcia, więc z kolejną próbą porodu można poczekać do poniedziałku. Powiedział też, że teraz i tak nie ma miejsca na porodówce – opowiada rozgoryczony Karol Grzęda, ojciec dziecka.
Nagłe pogorszenie
W sobotę po godz. 5.00 pacjentka zaczęła źle się czuć. Położne stwierdziły, że może zaczyna się poród, dlatego zabrały kobietę na badanie KTG. Wtedy okazało się, że puls dziecka jest niewyczuwalny. Lekarz zrobił jeszcze dla pewności USG, ale i to badanie potwierdziło, że dziecko już nie żyje.
– Żona błagała, żeby zrobili tą cesarkę i próbowali ratować dziecko, ale lekarz powiedział, że teraz to już nie ma się co spieszyć, bo dziecko nie żyje – mówi Grzęda.
Jeszcze tego samego dnia o godz. 11.00 lekarz przeprowadził cesarskie cięcie, żeby wyjąć martwe dziecko. - Lekarz, który przeprowadzał zabieg, powiedział, że prawdopodobną przyczyną mogło być oderwanie łożyska, do czego mogły się przyczynić wzrosty i spadki ciśnienia – wspomina Jadwiga Bartosiewicz, matka kobiety.
Nie było miejsca?
Ojciec dziecka oraz jego teściowie twierdzą, że cesarkę trzeba było zrobić wcześniej. Uważają, że do śmierci dziecka mógł się przyczynić „brak miejsca na porodówce”, o którym miał wspominać lekarz, a później położne.
- Podczas chrztu spytałam położnych, dlaczego to dziecko musiało umrzeć. Jedna z nich powiedziała, że na porodówce zabrakło dla niej miejsca – dodała Bartosiewicz.
Dyrekcja szpitala stanowczo odpiera te zarzuty i twierdzi, że takie sytuacje nigdy nie miały miejsca. – Ubolewamy nad stratą rodziców, ale zaznaczam, że w naszym szpitalu nigdy nie zabrakło miejsca na porodówce. Każda kobieta, która powinna tam trafić, zostaje tam skierowana – tłumaczy Bielawska-Sowa.
Zgłosili sprawę na policję
W niedzielę rano ojciec stawił się na komisariacie w Oruni. Chce, by śledczy zbadali sprawę śmierci jego dziecka. - Rzeczywiście dostaliśmy zgłoszenie od mężczyzny, który podejrzewa błąd w sztuce lekarskiej. Sprawą zajmuje się prokuratura. My zbieramy informacje i zabezpieczamy dokumentację - poinformowała Aleksandra Siewert z gdańskiej policji.
Wewnętrzne postępowanie prowadzi także szpital, który chce jeszcze sprawdzić czy wszystkie procedury zostały zachowane. – Badamy czy jeszcze można było coś zrobić dla tego dziecka. Przekazujemy tez dokumentację prokuraturze – informuje Bielawska-Sowa.
Tutaj miała rodzić kobieta:
Autor: aa/r / Źródło: TVN 24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: TVN24