Do szpitala w Wejherowie zgłosił się z pacjent z 40-stopniową gorączką. Zdiagnozowano u niego uszkodzone nerki, wątrobę i śledzionę na skutek wirusa. Zamiast natychmiastowej pomocy mężczyźnie zaproponowano, by pociągiem SKM lub autobusem sam pojechał do szpitala zakaźnego.
Maciej Gałusza pracuje w Stoczni Remontowej w Gdańsku wraz z obcokrajowcami z Rosji i Ukrainy. W czerwcu poczuł się źle, ale przez około dwa tygodnie bagatelizował sprawę. Kiedy 3 lipca dostał 40-stopniowej gorączki postanowił zgłosić się do szpitala.
Zadzwonił na pogotowie w Wejherowie. Powiedział, że pracuje z obcokrajowcami i mógł zarazić się od nich jakimś wirusem. Tam, jak relacjonuje, kazano mu zgłosić się do szpitala w Rumi. Na miejscu stwierdzono, że nie mogą mu pomóc, bo to tylko ambulatorium i odesłano do Szpitala Specjalistycznego w Wejherowie.
Transport SKM-ką lub autobusem
Mężczyzna udał się do Wejherowa lokalnym autobusem licząc na natychmiastową pomoc. Przeliczył się.
– Na początku pani w rejestracji mówiła wzburzona, że przyszedłem tu bez skierowania. Potem czekałem na oddziale przez sześć godzin i nikt się mną nie zajął – opowiada stoczniowiec.
Po kilku godzinach pacjentem zainteresowała się pielęgniarka. Kiedy, przy próbie wstania z krzesła, pacjent nagle osunął się na podłogę, znaleziono dla niego wolne łóżko i wykonano badania. Usłyszał, że ma uszkodzone nerki, śledzionę i wątrobę, a przyczyną jest wirus.
Następnego dnia, gorączka nie spadała, więc lekarz przyniósł wypis i zaproponował przeniesienie do centrum chorób zakaźnych w Gdańsku Wrzeszczu. Lekarz zaproponował, aby pacjent pojechał tam sam – kolejką SKM lub autobusem.
Na karetkę czekał na korytarzu
Kiedy Maciej Gałusza powiedział, że nie da rady pojechać, bo źle się czuję, personel wezwał policję i kazał usunąć niechcianego pacjenta. Mężczyzna pozostał na szpitalnym oddziale, ale - jak relacjonuje - kazano mu zwolnić łóżko dla starszego pana, który przybył na SOR. Dlatego musiał przenieść się na korytarz, choć w międzyczasie starszy pacjent zwolnił łóżko.
Po czterech godzinach przyjechało wreszcie pogotowie i zabrało pacjenta do szpitala w Gdańsku.
Teraz przebywa w izolatce. Nie może kontaktować się z otoczeniem zewnętrznym.
"Opiekowano się nim należycie"
Dyrektor szpitala w Wejherowie w postępowaniu swoich pracowników nie widzi nic złego.
– Nie rozumiem pretensji pacjenta. Według dokumentacji medycznej, którą mi przedstawiono opiekowano się nim należycie. Moim zdaniem jego stan zdrowia nie jest na tyle poważny, by był on leczony szpitalnie. Jego przypadek powinien prowadzić lekarz rodzinny. Co do zachowania personelu nie zabiorę głosu, bo nic o nim nie wiem. Nie widziałem tego – tłumaczy Andrzej Zieleniewski, dyrektor Szpitala specjalistycznego im. Ceynowy w Wejherowie.
Autor: md/b / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | Maciej Cnota