Żywe tarcze. Dwa lata w piekle dżihadystów


Abu Israa nie uciekł, gdy bojownicy tzw. Państwa Islamskiego weszli do jego wioski. Matka mężczyzny była schorowana, ledwo chodziła. Rodzina zdecydowała się zostać. Abu Israa przeżył dwa lata na kontrolowanym przez dżihadystów terenie. W rozmowie z CNN opowiedział o życiu w ciągłym strachu i ostatnich dniach przed odbiciem miejscowości przez iracką armię, kiedy islamiści wykorzystywali ludność cywilną jako żywe tarcze. ("Fakty z zagranicy")

"Fakty z zagranicy" od poniedziałku do piątku o 20.00 w TVN24 BiS

Abu Israa pochodzi z wioski w położonej na północy kraju prowincji Niniwa. Nie chce pokazywać twarzy, bo choć on sam jest teraz bezpieczny, w obozie dla uchodźców na łaskę dżihadystów wciąż zdana jest część jego bliskich.

Mężczyzna opowiada w rozmowie z dziennikarzami CNN, że gdy bojownicy tzw. Państwa Islamskiego (IS) zajęli jego wioskę, zapowiadali, iż zostawią lokalną ludność w spokoju. Wkrótce jednak życie zaczęło przypominać piekło, z nieustającą groźbą egzekucji i karami za najmniejsze przewinienia.

Mężczyźni musieli zapuścić brody i ściśle kontrolować ich długość. Abu Israa mówi, że sam dwukrotnie został ukarany grzywną o równowartości 40 dolarów za "nieprzepisową" brodę. Kobiety zmuszane były natomiast do zakrywania się nikabami. Córka Abu Isry ledwo uniknęła batów, kiedy bez okrycia wyszła do znajdującej się na ich własnym podwórku łazienki.

"To nie jest islam"

Abu Israa pracował w szpitalu w Mosulu. Codziennie dojeżdżał do pracy 45 km. Jak relacjonuje, gdy szpital zajęli bojownicy IS, chciał zrezygnować. Dżihadyści nie wypłacali regularnej pensji, a Abu Israa nie miał pieniędzy na dojazdy. - Powiedziałem: nie stać mnie na pracę za darmo. Usłyszałem: to twój problem, wystarczającą nagrodą powinna być praca dla Allaha - opowiada.

- Do wszystkiego mieszają religię, ale to nie jest islam - podkreśla.

Bojownicy grozili, że obetną mu głowę. - Twoja głowa zawiśnie przy wejściu do szpitala, żeby każdy, kto przychodzi pytał: dlaczego ten człowiek został zabity. Wtedy dowie się, że to głowa osoby, która odmówiła współpracy, niewiernego - relacjonuje to, co słyszał od dżihadystów.

Abu Israa wie, że miał dużo szczęścia, ale nie wszyscy mogli liczyć na podobny los.

- Najgorsze była egzekucja. Gromadzili nas na ulicy i kazali nam patrzeć. Zarzynali ich niczym owce. Ktokolwiek odważył się im sprzeciwić, podzielał ten los - wspomina.

- Nauczyliśmy się, być przygotowani na wszystko - mówi. Przyznaje jednak, że zaskoczył go widok dzieci, które dżihadyści zostawiali na punktach kontrolnych, wystawione jako cele nalotów. - Nie można było nawet z nimi porozmawiać, za samo zatrzymanie groziła kara grzywny - wspomina.

Dwa lata koszmaru

Abu Israa spędził na terenie kontrolowanym przez IS dwa lata. Nauczył się siedzieć cicho, przestrzegać zasad i modlić, by koszmar szybko się skończył. Nadzieja pojawiła się, gdy do jego wioski zaczęła zbliżać się iracka armia.

- Dżihadyści zgromadzili nas wszystkich w środku wioski. W każdym domu pochowali rodziny - wyjaśnia. Ciężkie walki toczyły się całymi dniami. Rodzina Abu Isry starała się trzymać daleko od okien, żyła o chlebie i herbacie. Pod koniec walk jego najmłodsza córka podbiegła w pewnym momencie do okna i podniosła zasłonę. - Mój młodszy brat skoczył, żeby ją odciągnąć. Wtedy krzyknął: postrzelili mnie. Mówił: nie chcę umierać - wspomina.

- Zniosłem go do żołnierzy, moja żona krzyczała: jesteśmy cywilami. Miałem wtedy długą brodę, wyglądaliśmy potwornie, można nas było wziąć za bojowników. Żołnierze poprosili, żebym położył go na ziemi - opowiada. Pomoc przyszła jednak za późno, brat umarł na rękach Abu Isry.

W piątek do Bagdadu przyjechał amerykański sekretarz stanu John Kerry. Oświadczył, że tzw. Państwo Islamskie utraciło już 40 proc. terytoriów, które kontrolowało w 2014 r. w Iraku ogłaszając swój kalifat, i że "bez cienia wątpliwości" wyzwolony zostanie Mosul.

Autor: kg\mtom / Źródło: CNN, TVN24 BIS

Tagi:
Raporty: