Świadek, na którego powołuje się Reuters, widział dwa czołgi stojące przy głównej drodze około 20 kilometrów od Harare.
Z kolei świadek, cytowany również przez brytyjski "The Independent", informował o zmierzających w kierunku stolicy czterech transporterach opancerzonych. Tuż przed miastem miały one zjechać z drogi i skierować się w kierunku bazy Gwardii Prezydenckiej na przedmieściach Harare. Gwardia ta, w sile batalionu, jest specjalną jednostką chroniącą prezydenta Roberta Mugabego.
Spokój na ulicach stolicy
Jak podkreśla Reuters, na ulicach Harare we wtorek po południu wciąż panował jednak spokój, sklepy były otwarte i nie obserwowano zwiększonej obecność wojska. Sam prezydent Roberto Mugabe we wtorek poprowadził cotygodniowe posiedzenie rządu.
Informacje o wojskowych pojazdach zmierzających do stolicy pojawiły się dzień po tym, jak głównodowodzący armią Zimbabwe Constantino Chiwenga otwarcie zagroził interwencją w sprawy polityczne.
Jego wystąpienie związane było z odwołaniem ze stanowiska wiceprezydenta Emersona Mnangagwy, popularnego w kręgach wojskowych i długo widzianego jako możliwego następcę Mugabego.
- Musimy przypomnieć tym stojącym za obecną zdradziecką intrygą, że jeśli chodzi o ochronę naszej rewolucji, wojsko nie zawaha się wkroczyć - oświadczył w poniedziałek Chiwenga w rozmowie z dziennikarzami. Według Reutersa oświadczenie to nie zostało jednak później opublikowane przez lokalne media.
Cytowany przez agencję ekspert z Uniwersytetu Republiki Afryki Południowej w Pretorii Martin Rupiya stwierdza, że wygląda to na przygotowania wojska do wywarcia presji na Mugabem. - Jest rozłam pomiędzy władzą wykonawczą i siłami zbrojnymi - komentuje sytuację w tym kraju Rupiya.
Rządząca partia Roberta Mugabego w wydanym we wtorek oświadczeniu poinformowała tymczasem, że nigdy nie ugnie się pod presją wojskową. Oświadczenie Chiwengi określone zostało jako "zdradzieckie zachowanie", poprzez które generał próbuje zakłócić pokój i stabilność kraju.
"To on zginie pierwszy"
6 listopada Mugabe odwołał ze stanowiska, a w środę wyrzucił z rządzącej partii (Afrykańskiego Narodowego Związku Zimbabwe - Frontu Patriotycznego, ZANU) wiceprezydenta kraju oraz wieloletniego sojusznika Emmersona Mnangagwę. Leciwy przywódca położonego na południu Afryki kraju nazwał go "konspiratorem" i oskarżył o próbę przejęcia władzy za pomocą magii.
- On poszedł do kościoła, by dowiedzieć się, kiedy zginie Mugabe. Powiedziano mu jednak, że to on zginie pierwszy - mówił na wiecu ZANU w ubiegłym tygodniu prezydent. Był ubrany w jaskrawy garnitur w barwach narodowych, a na głowie miał żółty beret z flagą Zimbabwe. Towarzysząca mu małżonka, Grace Mugabe, stwierdziła z kolei, że "nikt oprócz Boga nie usunie prezydenta".
Jak podał portal BBC, Mnangagwa, zwany również "Krokodylem", opuścił Zimbabwe z obawy o swoje życie. W oświadczeniu, które jest mu przypisywane, polityk zapewnił, że był lojalny wobec Mugabego. W 5-stronicowym dokumencie były wiceprezydent oskarżył jednak parę prezydencką o przywłaszczanie państwowych pieniędzy oraz sprawowanie dyktatorskiej władzy nad partią.
Wyrzucenie Mnangagwy wskazuje, że do przejęcia schedy po urzędującym prezydencie szykowana jest jego żona - oceniło wówczas BBC. Pierwsza dama Zimbabwe wzywała do odwołania wiceprezydenta i nazwała go "wężem, którego trzeba uderzyć w głowę".
Prawdopodobnie w grudniu oskarżona o pobicie modelki w Republice Południowej Afryki Grace Mugabe zostanie mianowana wiceprezydentem kraju - zaznaczył brytyjski nadawca.
Robert Mugabe oskarżany jest przez Zachód o zrujnowanie gospodarki Zimbabwe oraz łamanie praw człowieka. Polityk utrzymuje władzę w tej byłej angielskiej kolonii od 37 lat, od 1980 jako premier, a od 1987 jako prezydent kraju.
Autor: mm/adso / Źródło: Reuters, The Independent, PAP