- Służby nie skontrolowały ludzi, którzy witali się z premierem. Kazali tylko rozłożyć ręce i pokazać, że nic nie mamy - relacjonowała kobieta, która była świadkiem środowego zamachu na Roberta Ficę. - Sytuacja była dynamiczna. Przerosła funkcjonariuszy policji i ochrony - ocenił Andrzej Mroczek, były policjant i zastępca dyrektora Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas.
- Poszliśmy uścisnąć dłoń panu Ficy, robiłam mu zdjęcia. Długo czekaliśmy - opowiadała kobieta, która była świadkiem środowego zamachu na premiera Słowacji. Kiedy padły strzały, kobieta pomyślała, że ktoś rzucił petardę na ziemię. Pytana o to, czy widziała Roberta Ficę tuż po ataku, odpowiedziała twierdząco. - Miał zadrapania na głowie. Upadł obok barierki - powiedziała.
Kobieta przyznała ponadto, że służby nie skontrolowały ludzi, którzy witali się z premierem. - (Funkcjonariusze) kazali tylko rozłożyć ręce i pokazać, że nic nie mamy - stwierdziła.
Pytania o ochronę Ficy
Po środowym ataku, do którego doszło w czasie wyjazdowego posiedzenia rządu w niewielkiej miejscowości Handlova, wciąż rodzą się pytania o ochronę szefa słowackiego rządu.
Reakcję ochroniarzy w czasie ataku ocenił na antenie TVN24 Andrzej Mroczek, były policjant i zastępca dyrektora Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. - Nie dopełniono pewnego rodzaju procedur przy tego typu sytuacjach - podkreślił rozmówca TVN24, zwracając uwagę, że na Słowacji pojawiały się wcześniej groźby pod adresem przedstawicieli władz, w tym prezydent Zuzany Czaputowej.
Mroczek dodał, że przy tego typu sytuacji politycznej przeprowadza się analizę ryzyka i każde miejsce, które odwiedza premier czy inny przedstawiciel rządu, musi być odpowiednio rozpoznane i zabezpieczone. - Tutaj nie ma żadnego zabezpieczenia, postawienie barierki nie powoduje, że nie podejdą do niej ludzie z bronią - wskazał ekspert, oceniając przebieg zamachu na nagraniach.
Rozmówca TVN24 zwrócił uwagę na moment, gdy zamachowiec wyjmował broń i wyciągał rękę w kierunku szefa rządu. - Funkcjonariusz nie reaguje, zareagował z dużym opóźnieniem - powiedział Mroczek.
Mówił również, że w otoczeniu szefa rządu było pięciu ochroniarzy i wzrok wszystkich tych mężczyzn był skierowany na premiera. Nie było rozpoznania, co dzieje się wokół. Jeden ze stojących w tym miejscu policjantów powinien był obserwować otoczenie, dlatego nie zauważono momentu, kiedy napastnik wyciągnął broń - tłumaczył Mroczek. Z nagrań wynika, że jeden z funkcjonariuszy ochrony "zszedł" z linii strzału, nie dokonując interwencji. - Sytuacja była dynamiczna. Przerosła funkcjonariuszy policji i służb bezpieczeństwa - ocenił rozmówca TVN24, dodając, że ich reakcja była "spontaniczna", pozbawiona jakichkolwiek procedur.
Brak służb medycznych i rutyna
Mroczek zwrócił też uwagę na moment, kiedy po postrzeleniu premier słowackiego rządu przewrócił się i żaden z funkcjonariuszy nie podbiegł do niego i nie zajął się nim, zabezpieczając przed potencjalnym "strzałem dobijającym". - Przy tego typu zamachach bardzo często zdarza się tak, że jest główny wykonawca, a może być jeszcze ktoś w pobliżu, w otoczeniu, kto "dopełni zadanie", jeśli nie zostanie ono wykonane - powiedział rozmówca TVN24.
Zwrócił uwagę, że nie zostało rozpoznane otoczenie, aby prawidłowo przeprowadzić symulację w przypadku potencjalnego ataku.
Ekspert wskazał też na bardzo ważną kwestię: brak służb medycznych na miejscu. - Przy zabezpieczaniu tego typu spotkań, VIP-ów, osób, odpowiedzialnych za rządzenie krajem, pytam: gdzie jest zabezpieczenie medyczne - stwierdził retorycznie rozmówca TVN24.
Pytany, czy doszło do uśpienia służb, Mroczek odpowiedział, że w jego ocenie, sprawcą tego, co się wydarzyło, była rutyna. - Nie dopuszczali do siebie tego, że mogą wystąpić takie sytuacje u nich w kraju, tym bardziej w małym miasteczku - zaznaczył.
Do zamachu na Ficę doszło w miasteczku Handlova, liczącym 17 tysięcy mieszkańców. Premier, po wyjazdowym posiedzeniu rządu, które odbyło się w domu kultury, wyszedł do grupy ludzi, oczekujących w pobliżu.
Źródło: tvn24.pl