Nie taki cesarz, jak go malują. Czego boi się przywódca Chin?


W Chinach zachodzą właśnie najpoważniejsze zmiany ustrojowe od dekad. Przewodniczący Xi Jinping umożliwił sobie dożywotnie sprawowanie władzy, najwyższe stanowiska obsadził swoimi stronnikami i zapowiedział "wielkie odrodzenie narodu chińskiego". Ale jego nieograniczona siła jest pozorna – wiele wskazuje na to, że Xi wciąż ma wielu przeciwników, a jego władza jest słabsza, niż mogłoby się wydawać.

Na zakończonej 20 marca sesji chińskiego parlamentu, Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, posłowie zatwierdzili szeroko zakrojone reformy, mające umocnić siłę i wszechobecność partii komunistycznej. Jednocześnie zmieniono konstytucję, likwidując zakaz pełnienia funkcji prezydenta (przewodniczącego) i wiceprezydenta przez więcej niż dwie kadencje. Oznacza to rozmontowanie obowiązującego od trzech dekad mechanizmu kolektywnego wyłaniania co 10 lat kolejnych chińskich przywódców.

Xi Jinping może teraz teoretycznie pozostać u władzy dożywotnio. Co więcej, obsadził on najwyższe stanowiska we władzach swoimi stronnikami, jednocześnie dokonując poważnej reorganizacji przeszło 20 ministerstw i agencji rządowych. Tak szybkie i nieskrywane skumulowanie w swoich rękach pełni władzy w drugim mocarstwie świata wywołało szeroki odzew na świecie. Nie brakowało komentarzy, że oto wyrasta w Chinach nowy "cesarz", rozmnożyły się również porównania do Mao Zedonga, który, choć stworzył współczesne Chiny, dopuścił się jednocześnie licznych zbrodni, w których zginęły miliony ludzi.

Chiny w obliczu wyzwań

Rzeczywistość jest jednak mniej oczywista. Chiny bardzo się zmieniły od czasów Mao, a Xi Jinpingowi daleko do bycia nowym "cesarzem" i sprawowania dożywotnich rządów. Rzecz w tym, że choć Chiny w ostatnich dekadach odniosły bezprecedensowy sukces, stały się światowym mocarstwem, to dalsze utrzymanie przez nie ścieżki wzrostu będzie bardzo trudne. Na horyzoncie rysują się bardzo poważne wyzwania i na razie nie wiadomo, czy Pekin ma pomysł, jak im sprostać.

Po pierwsze, Chiny muszą całkiem zreorganizować swoją gospodarkę – odejść od bazowania na tanich produktach eksportowych, a przejść do produkcji dóbr wysokiej jakości i oparcia produkcji o popyt wewnętrzny. Jednocześnie muszą zadbać po podniesienie poziomu życia bogacących się i starzejących Chińczyków, którym obecnie brakuje wielu podstawowych świadczeń socjalnych, na czele z emeryturami. Na pilne działania czekają też choćby katastrofalne zanieczyszczenie środowiska oraz poważne ryzyko finansowe. Chiny posiadają co prawda znaczące rezerwy walutowe, rzadziej mówi się jednak o monstrualnych długach, w jakich toną chińskie władze lokalne.

W obliczu tak wielu i tak poważnych wyzwań Xi Jinping uznał, że konieczne jest wdrożenie znaczących reform, przede wszystkim gospodarczych. Aby to się powiodło, konieczna, według niego, była jednak daleko idąca centralizacja władzy i całkowita dominacja partii komunistycznej na wszystkich szczeblach władzy.

Dotychczasowy system, w którym władza sprawowana jest kolektywnie, a większość urzędów w państwie jest zdublowana – istnieją równoległe państwowe i partyjne organy – tego nie gwarantował. – Ten system miał sprawiać, że partia wyznacza kierunki, a urzędy państwowe profesjonalizują wprowadzane zmiany – tłumaczy dr Marcin Przychodniak, analityk ds. Azji i Pacyfiku w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. – Xi Jinping uznał jednak, po części słusznie, że ten model nie okazał się pełnym sukcesem – dodaje.

Ale zreformowanie ustroju państwa, w którym władza nie ma demokratycznej legitymizacji, a wybory kolejnych najwyższych przywódców odbywają się poprzez kuluarowe walki polityczne, było olbrzymim wyzwaniem. Jak rzucić rękawicę części własnego środowiska, jak zacząć zmieniać system, nie dopuszczając jednocześnie do jego upadku?

"Zasianie ziarna chaosu w Chinach"

W rezultacie przez pierwsze pięć lat Xi Jinpinga u władzy oczekiwanych reform gospodarczych praktycznie nie było. Była natomiast olbrzymia kampania antykorupcyjna, pod przykrywką której Xi pozbawił urzędów, uwięził lub zastraszył dziesiątki tysięcy swoich przeciwników politycznych. O ile wcześniej wśród członków Komunistycznej Partii Chin panowało pełne dostatku rozprężenie, teraz wróciły strach i nieufność.

Ale wszystkich przeciwników politycznych nie da się usunąć z partii, która liczy przeszło 80 milionów członków i posiada potężne frakcje polityków powiązanych z wielkim biznesem. Dlatego nie należy przeceniać pozycji, jaką zdołał osiągnąć w Chinach Xi Jinping – choć jest ona silniejsza niż jego poprzedników, Hu Jintao i Jiang Zemina, wiele wskazuje na to, że wciąż stąpa on po kruchym lodzie.

Zaraz po ogłoszeniu zamiaru zmiany konstytucji w internecie wprowadzono ścisłą cenzurę wszelkich dotyczących tego komentarzy i innych treści. Cel był jeden - zminimalizować dyskusję i wyciszyć ewentualne emocje wśród internautów. Nie wiadomo, czy w samych Chinach doszło do protestów przeciwko zmianom, wiadomo jednak, że pojawiły się dość liczne krytyczne głosy. Najgłośniej wybrzmiał odważny list otwarty, jaki opublikował były redaktor naczelny chińskiej gazety "China Youth Daily" Li Datong.

"Usunięcie limitu kadencji dla przywódcy wystawi nas na śmieszność cywilizowanego świata. Oznacza to cofnięcie się w historii i ponowne zasianie ziarna chaosu w Chinach, co wyrządzi nieopisane szkody" - ostrzegł. "To nie jest tak, że całe państwo zgodziło się ze zmianami, ale wszyscy zostali uciszeni. Nie mogę tego dłużej znieść. Rozmawiałem o tym z przyjaciółmi i byliśmy wściekli" - tłumaczył później na łamach BBC. Nie trzeba dodawać, że jego list był jedną z najzacieklej usuwanych z sieci rzeczy przez chińskich cenzorów.

Struktura władzy w ChinachReuters/PAP

Wielka gra Xi Jinpinga

O tym, że wpływy Xi są ograniczone, najlepiej jednak świadczy tryb, w jakim przeforsowane zostało zniesienie limitu kadencji chińskiego przywódcy. Szczegóły ujawniali anonimowo m.in. w "New York Timesie" obecni i byli członkowie partii komunistycznej. Już sam fakt, że chcieli oni zaryzykować i cokolwiek ujawnić, jest dość wyjątkowy, ponieważ zwykle do mediów nie przedostają się żadne informacje z kuluarów chińskiej władzy.

Tymczasem z przecieków tych wynika, że plany zmiany konstytucji Xi Jinping po raz pierwszy formalnie zgłosił we wrześniu 2017 roku na forum Biura Politycznego, najważniejszego chińskiego organu decyzyjnego. Informacja ta prawdopodobnie nie wydostała się jednak wówczas poza to 25-osobowe gremium, a Xi nawet nie wspomniał, że wśród zmian chciałby zniesienia ograniczającego go limitu kadencji u władzy.

Jednocześnie Xi zaczął jednak działać za kulisami. Po pierwsze, powierzył projekt zmian w konstytucji swoim trzem zaufanym stronnikom: przewodniczącemu parlamentu Zhang Dejiangowi oraz Li Zhanshu i Wang Huningowi, których dwa miesiące później udało mu się wprowadzić do składu Biura Politycznego.

Następnie nakazał zaufanym szefom władz miast i prowincji, by w jego imieniu rozpoczęli dyskretne promowanie tego planu wśród towarzyszy partyjnych. Była to przemyślana strategia – Xi rozmywał wrażenie, że sam chce narzucić tak poważną zmianę, a zarazem, gdyby opór w partii okazał się nieoczekiwanie silny, mógłby cały czas odciąć się od własnego pomysłu.

To lobbowanie nieprzypadkowo zbiegło się przy tym w czasie z manifestacją siły. We wrześniu z KPChi wyrzucony został Sun Zhengcai, członek elitarnego Biura Politycznego, wskazywany czasami jako możliwy następca Xi. W kolejnych miesiącach oskarżono i aresztowano byłego szefa sztabu generalnego chińskiej armii gen. Fang Fenghuia. Ten sygnał dla polityków i wojskowych był jasny: pamiętajcie, czym grozi sprzeciw.

W ten sposób Xi Jinping przygotował sobie grunt pod zmianę konstytucji, a gdy wyczuł brak zorganizowanego sprzeciwu, zdecydował się na gwałtowne przyspieszenie. Prawdopodobnie jeszcze pod koniec stycznia udało mu się przeforsować pomysł zniesienia limitu kadencji przewodniczącego w szerszym partyjnym gronie, czyli Komitecie Centralnym.

Plan ten wciąż nie został jednak formalnie upubliczniony – spekulowali na jego temat jedynie eksperci. Oficjalnie pojawił się on dopiero 25 lutego w formie lakonicznej, krótkiej notki agencji Xinhua. Zaledwie osiem dni przed coroczną sesją parlamentu, który zmianę tę miał zaakceptować.

W ten sposób Xi próbował z jednej strony odebrać delegatom czas na ewentualnie zorganizowanie szerszej grupy sprzeciwu, a z drugiej - chciał zminimalizować zainteresowanie zwykłych obywateli. Notkę opublikowano bowiem ostatniego dnia przerwy noworocznej, gdy wielu Chińczyków wciąż znajdowało się w podróży. Co więcej, w chińskiej telewizji trwała w tym czasie śledzona przez miliony transmisja ceremonii zakończenia igrzysk olimpijskich w Korei Południowej. W ten sposób o notce niemal wszyscy obywatele dowiedzieli się z opóźnieniem.

Czego boi się Xi?

Z tego wszystkiego wynikają dwa zasadnicze wnioski. Po pierwsze, Xi Jinping po raz kolejny udowadnia, jak wytrawnym i skutecznym jest politykiem, że wie, kiedy uśpić czujność rywali, a kiedy ich zaskoczyć. Ciekawszy jednak jest drugi wniosek: że mimo całej zgromadzonej w swych rękach władzy, Xi wciąż się o nią boi. Gdyby był pewien, że bez oporu uda mu się przeforsować zmianę konstytucji, nie musiałby przecież tak politycznie lawirować.

Czego boi się Xi Jinping? Tutaj, jak podkreśla dr Przychodniak, można jedynie spekulować. - Fakt, że w ogóle zdecydował się on na nowelizację konstytucji, może świadczyć, że Xi nie posiada wcale dyktatorskiej pozycji na miarę Mao Zedonga czy Deng Xiaopinga – mówi Przychodniak. - To może świadczyć, że Xi scentralizował władzę, ale jest to dość krucha konstrukcja i gdy tylko zaczną się problemy, zacznie rosnąć bezrobocie, słabnąć gospodarka, to zaczną się też pojawiać głosy, że ta konstrukcja była niewłaściwa – dodaje.

Logika jest prosta: Mao Zedong czy Deng Xiaoping nie potrzebowali tak misternie przeprowadzanych zmian w konstytucji i kumulowania kolejnych oficjalnych stanowisk. Ich pozycja i władza przerastały cały system polityczny Chin. Skoro Xi musi wkładać tyle energii w formalne zmiany, oznacza to, że wciąż boi się o swoją pozycję, o to, że problemy wewnętrzne lub przeciwnicy polityczni mogą jej zagrozić.

Ekspert PISM zwraca także uwagę na fakt, że od czasów Mao i Denga zmieniła się rzeczywistość w Chinach i dziś prowadzenie polityki jest jeszcze bardziej skomplikowane. - Rozwój gospodarczy Chin doprowadził do wykształcenia się silnych i skomplikowanych relacji pomiędzy firmami państwowymi i prywatnymi a światem polityków – podkreśla. To oznacza, że chiński przywódca musi lawirować nie tylko między partyjnymi frakcjami i nastrojami społecznymi, ale też między lobbystami i interesami wielkiego biznesu.

Zapisać się w historii

Kluczowym pytaniem pozostaje więc, co chce osiągnąć Xi Jinping? Posiadanie władzy samo w sobie celem bez wątpienia nie jest.

Po pierwsze, chodzi o skuteczne przeprowadzenie reform i zapewnienie realizacji długofalowych celów Chin. Prezes Centrum Studiów Polska-Azja Patrycja Pendrakowska wskazuje tutaj na trzy ważne daty w niedalekiej przyszłości. – Chiny chcą do 2021 roku zbudować społeczeństwo umiarkowanego dobrobytu, czyli klasę średnią. Do 2035 roku chcą zostać jednym z globalnych liderów technologicznych, zaś do 2049 roku, czyli do stulecia chińskiej partii komunistycznej, zakończony ma zostać proces wielkiego odradzania się narodu chińskiego – mówi.

Przynajmniej dwie pierwsze z tych dat można uznać za będące "w zasięgu" Xi Jinpinga. Z trzecią byłoby ciężej, ponieważ w 2049 roku chiński przywódca miałby 96 lat. Nawet gdyby takiego wieku dożył, wykraczałoby to poza normy chińskiej gerontokracji.

Ale zreformowanie Chin i osiągnięcie wytyczonych celów to nie wszystko. Xi Jinping prawdopodobnie liczy na więcej. - Są pogłoski, że Xi ma jeden główny cel, który pozwoli mu przejść do historii na poziomie równym z Mao Zedongiem i Deng Xiaopingiem – zwraca uwagę dr Przychodniak. – Tak jak Mao stworzył współczesne Chiny, a Deng je zreformował, to Xi chce je zjednoczyć – mówi.

Poza kontrolą pozostaje bowiem uznawany za "zbuntowaną prowincję" Tajwan, również zamieszkany przez etnicznych Chińczyków i w przeszłości wchodzący w skład cesarstwa chińskiego. Ta niezależnie rządzona wyspa dziś nie jest oficjalnie uznawana przez praktycznie żadne liczące się państwo na świecie poza Watykanem, a utrzymuje swą samorządność jedynie dzięki ochronie Stanów Zjednoczonych.

Chińska gospodarkaPAP/Reuters

I Chiny nigdy nie zrezygnowały z dążenia do przejęcia nad nią kontroli. Tak samo jak w 1997 roku udało się odzyskać rządzony przez Brytyjczyków Hongkong, a dwa lata później z rąk Portugalczyków Makau, Xi chciałby włączyć do Chińskiej Republiki Ludowej także Tajwan, nadając mu szeroką autonomię. - To byłoby coś epokowego dla Chińczyków – podkreśla dr Przychodniak.

Nie sposób jednak określić, na ile realne są obecnie te plany. Zwłaszcza że w czasie ostatniej sesji chińskiego parlamentu prezydent USA Donald Trump podpisał ustawę zezwalającą wyższym urzędnikom na odbywanie podróży służbowych na Tajwan i kontakty z przedstawicielami władz tego kraju. W Pekinie zostało to odebrane jako jawna prowokacja. Co więcej, nowy sekretarz stanu USA Mike Pompeo uważany jest za człowieka o wyraźnie protajwańskich sympatiach. Niewykluczone więc, że w najbliższych miesiącach dojdzie do wzrostu napięcia wokół wyspy.

Analityk PISM przyznaje, że pokojowe zjednoczenie Chin i Tajwanu w ostatnich latach rzeczywiście wydaje się nieco bardziej odległe. - Do rewolucji słoneczników w 2014 roku [protestów na Tajwanie przeciwko porozumieniu się z Pekinem – red.] wydawało się, że to idzie w kierunku modelu jedno państwo - dwa systemy - mówi, nawiązując do formuły, według której nastąpiło zjednoczenie z Hongkongiem i Makau. - Że te relacje będą tak ścisłe, że Tajwan nie będzie miał wyboru, jak przyjąć w ten czy inny sposób chińską zwierzchność - dodał.

Po protestach z 2014 roku, a następnie objęciu urzędu prezydenta przez niechętną Pekinowi Tsai Ing-wen, nastroje na wyspie jednak się zmieniły. Zdaniem dr. Przychodniaka Xi Jinping ma w tej sytuacji do wyboru dwie drogi. - Może czekać, bo czas gra na jego korzyść - tłumaczy ekspert. Istnieje jednak również druga możliwość. - Xi może próbować wykorzystać kwestię Tajwanu w przypadku kryzysu wewnętrznego na zasadzie odwrócenia od niego uwagi, skonfrontowania z wewnętrzną opozycją. Karta nacjonalistyczna jest w takim przypadku bardzo skuteczna - ocenia. Jak jednak przewiduje, mało prawdopodobne wydaje się, by Pekin posunął się do otwartego użycia siły. - To będzie jednak polityka małych kroków - podkreśla.

I Xi właśnie zapewnił sobie na nie czas.

Autor: Maciej Michałek

Tagi:
Raporty: