|

"Brano pod uwagę różne nazwiska, ale nie Harris. Jej notowania były gorsze od Bidena"

Joe Biden popiera kandydaturę Kamali Harris
Joe Biden popiera kandydaturę Kamali Harris
Źródło: SHAWN THEW/PAP/EPA

Jeszcze kilka tygodni temu nikt się nie spodziewał, że mało popularna wiceprezydent Kamala Harris będzie w stanie odwrócić losy kampanii wyborczej Demokratów i wyprzedzać Donalda Trumpa w sondażach. Jakie są kulisy rezygnacji Joe Bidena i nominacji dla jego zastępczyni?

Artykuł dostępny w subskrypcji

"Są dekady, w których nie dzieje się nic, i dni, w których dzieją się dekady" - powiedział Bob Shrum. Weteran kampanii prezydenckich Demokratów i profesor na Uniwersytecie Południowej Kalifornii wie, co mówi, opisując ostatnie tygodnie wyścigu prezydenckiego w Stanach Zjednoczonych, wyścigu o urząd głowy najpotężniejszego państwa na świecie. Niezależnie od tego, kto wygra, pewne jest, że ten wyścig zapisze się historii.

Poniżej najważniejsze fakty:

Kamala Harris
Kamala Harris
Źródło: PAP/EPA/JIM LO SCALZO

Z Kalifornii do Waszyngtonu

Kamala Devi Harris urodziła się 20 października 1964 roku w Oakland w Kalifornii. Jest córką imigrantów, oboje jej rodziców zrobiło w Stanach kariery naukowe. Ojciec pochodzi z Jamajki, obecnie jest emerytowanym profesorem ekonomii na Uniwersytecie Stanforda. Matka urodziła się w Indiach, była uznaną badaczką raka piersi, uzyskała doktorat na Uniwersytecie Berkeley z żywienia i endokrynologii.

Ich córka w 1982 roku zaczęła naukę w Howard University w Waszyngtonie, uczelni znanej jako szkoła dla czarnoskórych. Uzyskała tam tytuł licencjata z nauk politycznych i ekonomii. Jest pierwszą absolwentką tego uniwersytetu, która zaszła tak daleko w polityce. Po studiach w Waszyngtonie wróciła do rodzimej Kalifornii, by kształcić się na prawniczkę. W swoich wspomnieniach pisała, że prokuratura w Ameryce przez wielu traktowana była jako narzędzie niesprawiedliwości. Młoda Harris miała ambicję, by to zmienić. Po studiach przez trzydzieści lat była prokuratorką w rodzinnym Oakland.

W 2004 roku została prokuratorką okręgową San Francisco. Rok później tygodnik "Newsweek" umieścił ją na liście "20 najpotężniejszych kobiet w Stanach Zjednoczonych". Sześć lat później została pierwszą czarnoskórą Amerykanką, Azjatką i kobietą na stanowisku prokuratora generalnego stanu Kalifornia. Dorobek Harris w tej ostatniej roli bywał przedmiotem krytyki zarówno ze strony lewicy, jak i prawicy; za zbyt twarde lub zbyt spolegliwe podejście do egzekwowania prawa. To wtedy zaprzyjaźniła się z najstarszym synem Joe Bidena - Beau, który też był prawnikiem.

W 2015 roku, po udanej kampanii, dostała się do Senatu. Wspierali ją zarówno Barack Obama, jak i Joe Biden. Cztery lata później bezskutecznie starała się o nominację prezydencką Partii Demokratycznej w Kalifornii. Wycofała się z powodu niezadowalających sondaży i problemów z funduszami. W końcu zdecydowała się na start u boku Joe Bidena i w 2021 została pierwszą kobietą w historii na stanowisku wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych.

W 2014 roku wyszła za prawnika Douglasa Emhoffa, zostając macochą dwójki jego dzieci.

Kamala Harris i Doug Emhoff
Kamala Harris i Doug Emhoff
Źródło: PAP/EPA/SHAWN THEW

Biden musi odejść

Rezygnacja z walki o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych nie była samodzielną decyzją Bidena, złożyło się na nią kilka przeplatających się czynników. Wydarzenia, które zatopiły jego notowania w oczach wielu, faktyczne, niskie notowania mierzone za pomocą sondaży, kurczące się wsparcie finansowe, medialna narracja o złym stanie zdrowia i obawa niektórych Demokratów, że słabnący kandydat pociągnie za sobą także starających się o mandat kongresmena partyjnych kolegów. Sprawę przesądziły dwa wydarzenia: przegrana debata z Donaldem Trumpem w Atlancie i nieudany zamach na byłego prezydenta w Pensylwanii.

Po fatalnej debacie, która szybko z moderowanej dyskusji przekształciła się w półtoragodzinną torturę dla sztabowców i strategów obozu Demokratów, nawet zwolennicy prezydenta przestali się okłamywać. Starcie Bidena z Trumpem było tym bardziej upokarzające, gdy zdamy sobie sprawę, że gra toczyła się na warunkach ekipy obecnego prezydenta.

Joe Biden stanął na scenie w Atlancie 27 czerwca po długich i dokładnych przygotowaniach, do których zaliczały się liczne próbne debaty ze sztabowcami. Jak donosi "The New York Times", Donald Trump podszedł do przygotowań dużo luźniej, dyskutując w zaufanym kręgu o swoich pomysłach w sposób bardziej ogólny i opracowując jednozdaniowe, chwytliwe riposty.

Formuła debaty była ściśle ustalona między sztabami, żeby uniknąć chaosu i przekrzykiwania się. Sztab Bidena, jak pisał amerykański magazyn POLITICO, miał naciskać zwłaszcza na to, by dyskusja odbyła się bez udziału widowni, której obecność zwykle bywa paliwem dla Trumpa. I Donald Trump zgodził się na te warunki. Mimo to Biden nie podołał. Mylił się, jąkał, nie kończył myśli. Momentami nie dało się go zrozumieć, wykładał się na najprostszych kwestiach.

Chris LaCivita, doradca Trumpa, nazwał to starcie "najbardziej nierównym zwycięstwem w historii debat".

Joe Biden
Joe Biden
Źródło: EPA/CAROLINE BREHMAN

Debata zmieniła wszystko

Jak zwracał uwagę "Financial Times", choć przynajmniej przez ostatni rok prywatne i zakulisowe rozmowy w Waszyngtonie zdominowane były starzeniem się prezydenta, wierni żołnierze Bidena zawsze działali szybko i sprawnie, by publicznie uciszać wszelkie przejawy sprzeciwu wobec jego kandydatury.

Debata wszystko zmieniła, nawet lojalistom opadły klapki z oczu.

- Wszyscy widzieli prezydenta Bidena, który wypadał coraz gorzej w mediach. Punktem zwrotnym był moment po debacie prezydenckiej, kiedy dla wszystkich chyba stało się jasne, że Joe Biden nie ma najmniejszych szans na podjęcie w ogóle równorzędnej walki z Donaldem Trumpem, nie mówiąc o wygranej. Po tej debacie pojedynczy politycy Partii Demokratycznej oficjalnie zaczęli mówić o potrzebie zmiany - wyjaśnia profesor Michał Urbańczyk, prawnik i amerykanista z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, prezes Fundacji Harlana. - Należy pamiętać, że równolegle mamy wybory do Kongresu. Amerykanie wybierają jedną trzecią senatorów i całą Izbę Reprezentantów. Tak słaby kandydat na prezydenta de facto negatywnie wpływał na dziesiątki, jeśli nie setki kampanii wyborczych poszczególnych demokratycznych kandydatów - dodaje.

Według tygodnika "The Economist" to właśnie ci, którzy uznali, że utrzymanie nominacji Bidena może być zagrożeniem dla ich politycznych karier, zaczęli pierwsi wychodzić przed szereg i ogłaszać publicznie, że król jest nagi.

Jedną z nich była 36-letnia Marie Glusenkamp Perez ze stanu Waszyngton, która wcześniej odbiła republikańskie miejsce w Kongresie o włos, czyli o niecałe 3 tysiące głosów. Nie owijała w bawełnę, gdy oznajmiła, że wątpi nie tylko w osąd prezydenta na temat jego stanu zdrowia i zdolności do sprawowania urzędu, ale nawet w to, czy to faktycznie on samodzielnie podejmuje decyzje ważne dla kraju.

Szerokim echem odbił się także artykuł George'a Clooneya zamieszczony w dzienniku "New York Times". Znany aktor jest donatorem Partii Demokratycznej, jeszcze w czerwcu był współgospodarzem wielomilionowej zbiórki funduszy dla Joe Bidena. W swoim tekście opublikowanym po debacie aktor apelował: "nasi partyjni przywódcy muszą przestać nam wmawiać, że 51 milionów ludzi nie widziało tego, co właśnie zobaczyliśmy".

- Za decyzją o zmianie kandydata Partii Demokratycznej stało tak naprawdę co najmniej kilka sił, bo byli to zarówno ludzie Baracka Obamy, jak i prominentni donatorzy Partii Demokratycznej, którzy stracili wiarę w to, że Joe Biden może jeszcze tę nominację pociągnąć - wylicza w rozmowie z tvn24.pl Jakub Dymek, współautor podcastu "Dwie lewe ręce" i publicysta tygodnika "Przegląd". - Do tego część partyjnej lewicy, głęboko przeciwna postępowaniu Joe Bidena i jego bezwarunkowemu wsparciu dla premiera Izraela Benjamina Netanjahu. W końcu zaś partyjna starszyzna z Nancy Pelosi na czele i niemała część medialnego establishmentu, która widząc kondycję Joe Bidena na debacie, także dołożyła niemałą siłę nacisku do tej presji, która ostatecznie zepchnęła go z karty wyborczej.

- Pamiętam wywiad, którego udzieliła Nancy Pelosi na dziesięć dni przed decyzją Bidena. Mówiła w nim, że Joe Biden musi podjąć decyzję, co dalej zrobi. To było ciekawe, bo powiedziała to tuż po tym, gdy on ogłosił, że tę decyzję podjął i dalej będzie startować - zwraca uwagę Marcin Wrona, korespondent "Faktów" TVN w Waszyngtonie. - To była jasna sugestia, jasny sygnał, że ona nie przyjmuje tej decyzji. Nancy Pelosi formalnie nie jest szefową Demokratów w Izbie Reprezentantów, natomiast moim zdaniem, nadal zakulisowo w żelaznym uścisku trzyma Partię Demokratyczną.

Zaciśnięta pięść Trumpa

Zanim do mediów dotarł przeciek, że Pelosi prowadzi zakulisowe rozmowy z Bidenem, prezydent spotkał się 12 lipca z wyborcami w jednym z liceów w Detroit. Sfrustrowany i otoczony ze wszystkich stron, nie tylko atakował Trumpa, ale momentami zachowywał się jak Trump. W pewnym momencie wskazał w stronę obecnych przedstawicieli prasy i oświadczył: "Oni mnie atakowali! Zostałem nominowany i nigdzie się wybieram".

Następnego dnia podczas wiecu wyborczego w Pensylwanii 20-letni Thomas Matthew Crooks postrzelił Trumpa. Lekko ranny, podtrzymywany przez funkcjonariuszy Secret Service, Trump wykorzystał sytuację perfekcyjnie: z zakrwawioną twarzą podniósł się, nie dał się od razu wyprowadzić ze sceny i uniósł wysoko zaciśniętą pięść. W odpowiedzi tłum zaczął wiwatować.

- Demokraci zobaczyli obraz rodem ze swoich koszmarów - komentuje Jakub Dymek. - Trumpa, który chybiony o włos, dosłownie o włos, kulą zamachowca, podnosi się z ziemi i wygraża pięścią w geście zwycięzcy. Na pewno wizerunek Trumpa jako survivora, jako kogoś, kto wychodzi cało z każdej opresji i prezydenta Bidena po drugiej stronie, który nie tylko nie jest w stanie dokończyć kampanii, ale nie jest wręcz w stanie dokończyć zdania, było czymś, od czego musieli jak najszybciej uciec. Demokraci musieli uniknąć kontrastu między tymi dwoma obrazkami, które zdominowały amerykańską debatę publiczną w tym gorącym letnim okresie kampanii.

- Gdy zaczęto po debacie w Atlancie rozmawiać o możliwości wymienienia Joe Bidena, brano pod uwagę różne nazwiska, ale nie nazwisko Harris. Podobno była bardzo sfrustrowana z tego powodu - relacjonuje Marcin Wrona, korespondent "Faktów" TVN w Waszyngtonie. - Dlaczego się nie pojawiało? No cóż, choć wydawać się to może nieprawdopodobnym, jej notowania były jeszcze gorsze od Bidena.

- W kwietniu były sondaże oceniające społeczny odbiór i dorobek, w których poparcie dla Kamali Harris było niższe niż dla prezydenta - zwraca uwagę Magdalena Górnicka-Partyka, autorka podcastu o wyborach w Stanach Zjednoczonych, badaczka wizerunku Baracka Obamy. - Joe Biden tam dochodził do 40 procent. W przypadku Kamali Harris tylko 35 procent badanych pozytywnie oceniło jej dokonania.

Kamala Harris zastąpi Joe Bidena w wyścigu o Biały Dom? Sondaże nie dają jej większych szans (materiał z 19 lipca 2024 roku)
Źródło: Joanna Stempień/Fakty o Świecie TVN24 BiS

Nawet zespół Bidena nie ukrywał, że ma niskie mniemanie o jej umiejętnościach - pisał "Financial Times". Dziennik przypominał, że jej pierwsze 18 miesięcy na stanowisku wiceprezydenta było serią PR-owych katastrof. Gubiła się w swoich wypowiedziach i miała trudności z przekonaniem kogokolwiek, że jest gotowa zażegnać kryzys na granicy USA i Meksyku.

Z kolei na łamach pisma "The Atlantic" Ronald Brownstein pisał, że przed ogłoszeniem jej kandydatury przeprowadzono badania na kilku różnych grupach Demokratów, z których wynikało, że po trzech i pół roku na stanowisku wiceprezydentki wciąż pozostawała pustą kartą dla wielu wyborców. W tym samym tekście autor przytaczał wypowiedź Mike'a Luksa, niezależnego konsultanta medialnego Demokratów, który prowadzi badania w Pasie Rdzy. To właśnie tam znajdują się trzy kluczowe dla Harris stany: Michigan, Pensylwania i Wisconsin. Lux twierdził, że w niektórych hrabstwach, które były brane pod lupę, ludzie kompletnie nie znali Kamali Harris, nie wiedzieli, jakie ma poglądy w najważniejszych dla Amerykanów kwestiach, nie pamiętali, że była prokurator generalną. Kojarzyli ją tylko poprzez jej poparcie dla prawa do aborcji.

- Pamiętajmy, że mówiło się o niej, że to ona może być słabością w tym duecie - dodaje Małgorzata Zawadka, antropolożka, wieloletnia korespondentka polskich mediów w Stanach Zjednoczonych. - Kto wie, może gdyby nie fakt, że Biden wycofał się tak późno, Kamala Harris nie otrzymałaby tej szansy?

Faktycznie czas, obok błogosławieństwa odchodzącego Bidena, wydaje się jednym z najważniejszych czynników, które sprawiły, że to właśnie ona zawalczy z Donaldem Trumpem o Biały Dom. Jak zauważają moi rozmówcy: miała idealny timing. Partia Demokratyczna miała na tyle mało czasu, że zrezygnowano z formuły otwartej konwencji i realnej procedury prawyborczej, obawiając się bratobójczej walki i wyciągania na światło dzienne wewnątrzpartyjnych konfliktów. Choć niektórzy Demokraci publicznie opowiadali się za tą opcją, na zaledwie trzy miesiące przed wyborami, kierownictwo partii nie mogło sobie na to pozwolić. Zostało też bardzo mało czasu, być może nawet zbyt mało, na chociażby zarejestrowanie nowych kandydatów przed planowaną konwencją. Z drugiej strony pozostało go w sam raz na szybką, dynamiczną i pełną energii kampanię.

Plakaty w Chicago przed konwencją wyborczą Partii Demokratycznej. "Forward" oznacza po polsku "do przodu"
Plakaty w Chicago przed konwencją wyborczą Partii Demokratycznej. "Forward" oznacza po polsku "do przodu"
Źródło: PAP/EPA/JIM LO SCALZO

"Kandydatka DEI"

- To był tak dobry moment, że gdybyśmy wierzyli w teorie spiskowe, moglibyśmy nawet uznać, że został w jakimś sensie przez establishment Partii Demokratycznej ukartowany - mówi Jakub Dymek. - Gdyby Biden ustąpił wcześniej, musielibyśmy oglądać być może brutalne prawybory i miesiące kłótni o to, komu tak naprawdę należy się ta nominacja. Gdyby z jakiegoś powodu ustąpił później, to z kolei proces późniejszej kampanii byłby na tyle chaotyczny, że nie wiadomo, czy partia mogłaby nad nim zapanować.

- I jest ona wiceprezydentką - dodaje profesor Michał Urbańczyk. - Istotna sprawa, o której należy pamiętać, to kwestie finansowe. Środki nie są przekazywane dla partii politycznej, tylko dla poszczególnych kandydatów, w tym przypadku dla Bidena i Harris. Istniała taka obawa, czy nowy kandydat będzie mógł po te środki sięgnąć i czy darczyńcy, którzy wpłacili pieniądze na ten konkretny duet, będą chcieli poprzeć nowego kandydata.

Amerykańska prasa wspomina o jeszcze jednej kwestii: płci i rasy. Republikanie zarzucają Harris, że nie jest ona kandydatką merytoryczną, ale wybraną ze względu na bycie niebiałą kobietą. Nazywają ją "kandydatką DEI". To akronim słów "diversity, equity, inclusion" (różnorodność, równość, inkluzywność) i jest ideą odnoszącą się do działań, mających na celu realizację tych trzech słów, ukrytych za skrótem DEI, w miejscach pracy i różnych kręgach społecznych, także w polityce.

Jak donosił "Financial Times", kwestia płci i rasy mogła także istotnie przyczynić się do tego, że potencjalni oponenci Harris w prawyborach (do których ostatecznie nie doszło), mogli się zniechęcić do stawania z wiceprezydentką w szranki. Wymienia się tu przede wszystkim gubernatora Kalifornii Gavina Newsoma, Gretchen Whitmer z Michigan oraz sekretarza transportu w administracji Bidena, Pete'a Buttigiega. Żadne z nich nie chciałoby być postrzeganym jako blokujący awans czarnej kobiety. W podobnym tonie wypowiadali się cytowani na łamach "The Atlantic" anonimowi stratedzy Demokratów: "Byłoby dość trudno wyjaśnić czarnym kobietom, które zawsze wychwalamy jako rdzeń naszej partii, dlaczego właściwie ją odrzucamy. Każdy, kto by wyszedł na tę arenę przeciwko niej, musiałby się zmierzyć z tym argumentem".

- Biden po części wybrał Harris z tych powodów na swoją wiceprezydentkę, ale ona była przecież wieloletnią prokurator generalną. Trzeba ogromnego talentu i determinacji, żeby dojść tak daleko, żeby być w ogóle braną pod uwagę w grze o taką stawkę - zwraca uwagę Małgorzata Zawadka. - Poza tym, to jest raczej dowód na to, jak kolorowym kobietom jest w Stanach Zjednoczonych trudno zaistnieć i być słyszanymi.

trump
Donald Trump skomentował tożsamość rasową Kamali Harris
Źródło: TVN24

"Bidenowi zabrano prezydenturę"

Jak pokazały pierwsze tygodnie po zmianie kandydata, Kamala Harris na razie staje na wysokości zadania. Jej kampania jest angażująca i pozwoliła odzyskać Partii Demokratycznej kontrolę nad narracją. Republikanie wciąż nie potrafią na nią skutecznie odpowiedzieć. Zatem historia rezygnacji Bidena kończy się słodko-gorzkim akcentem.

- Zgadzam się z jednym, co powiedział Trump: że Bidenowi w pewien sposób zabrano prezydenturę. On nie chciał jej oddawać, chciał dokończyć to, co zaczął - mówi Małgorzata Zawadka. - Wydaje mi się, że ma o to żal do środowiska Demokratów. W wywiadach, których udziela, przekonuje, że jest w odpowiednim stanie psychofizycznym, że mógłby jeszcze jedną kadencję pociągnąć. Ale w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że sytuacja, w której się znalazł, że wszyscy obserwują każde jego przejęzyczenie, to nie jest sytuacja, w której da się wygrać wybory.

Czy tak właśnie zostanie zapamiętany? Jako ten, który w ostatniej chwili zrezygnował?

Wydaje się też, że Joe Bidenowi sprawiedliwość może oddać dopiero historia. Bo to za jego administracji poprawiły się w kraju wskaźniki makroekonomiczne. Spadło bezrobocie i inflacja, powstało wiele nowych inwestycji. Sam Biden żartował, że żałuje, iż przy tych ostatnich nie postawił tabliczek ze swoim nazwiskiem. Przeprowadził państwo przez pandemię, jego osobiste zaangażowanie dla walczącej Ukrainy pozwoliło uratować USA przed katastrofą.

13 lipca w miejscowości Butler w stanie Pensylwania Donald Trump znalazł się na celowniku zamachowca. Padły trzy strzały. Trump został lekko ranny w ucho, zginął uczestnik wiecu i 20-letni zamachowiec. To pierwszy raz od 1981 roku i ataku na Ronalda Reagana, gdy obecny albo były prezydent USA został postrzelony.

21 lipca ubiegający się o reelekcję prezydent Joe Biden wycofał swoją kandydaturę. To pierwszy taki przypadek od 1968 roku, kiedy to Lyndon Johnson zdecydował, że nie będzie ubiegał się o najważniejszy urząd w kraju po raz drugi. Nigdy jednak nie stało się to tak blisko terminu wyborów.

23 lipca poinformowano, że namaszczona przez Joe Bidena Kamala Harris w ciągu zaledwie doby otrzymała od swoich darczyńców 81 milionów dolarów - żaden kandydat na prezydenta USA nigdy nie zebrał aż tyle w tak krótkim czasie. Dla porównania Donald Trump, w swoim najbardziej udanym pod tym względem dniu, zanotował wpłaty mniejsze o prawie połowę.

Kamala Harris jest dopiero drugą kobietą i drugą osobą o niebiałym kolorze skóry, która podejmuje walkę o Biały Dom. I pierwszą osobą, która łączy obie te cechy.

Czytaj także: