|

Pan Schmidt daje żółtą kartkę, "księgowy" może stracić stołek. Dokąd zmierzają Niemcy?

Kanclerz Olaf Scholz w Bundestagu. Zdjęcie z 11 lutego
Kanclerz Olaf Scholz w Bundestagu. Zdjęcie z 11 lutego
Źródło: PAP/EPA/FILIP SINGER

Migracja, rosnące koszty życia, widmo wyjścia z Unii Europejskiej, osłabienie pozycji na arenie międzynarodowej. Niemcy stają w obliczu poważnych wyzwań, a już 23 lutego wyborcy mogą odwrócić polityczny układ sił. Tylko co z tego wyniknie dla przeciętnego pana Schmidta? O tym, kto u naszych zachodnich sąsiadów jest w natarciu, a kto w odwrocie, rozmawiamy z ekspertami.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Środa, 6 listopada 2024 roku, godziny wieczorne. Liderzy partii tworzących rządzącą koalicję - SPD, Zielonych i FDP (Wolnej Partii Demokratycznej) - spotykają się w Urzędzie Kanclerskim w Berlinie. Przez dwie i pół godziny prowadzą ożywioną dyskusję o tym, jak wyjść z politycznego impasu w obliczu coraz bardziej rozjeżdżających się stanowisk poszczególnych ugrupowań. Kością niezgody jest budżet na kolejny rok i różne koncepcje tego, jak załatać wielomiliardową dziurę w nim. Za chwilę okaże się, że dziura, także trudna do załatania, powstanie i w rządzie. Liderzy nie dochodzą do konsensusu, a po ich spotkaniu zdymisjonowany zostaje minister finansów Christian Lindner z FDP. Koalicja właśnie się rozpada.

Portal Politico napisze o "dramatycznym spotkaniu" liderów trzech partii, a wicekanclerz Robert Habeck z Zielonych powie, że to "wręcz tragiczny" wieczór niemieckiej polityki w sytuacji, kiedy kraj powinien pokazywać na zewnątrz "jedność i zdolność do działania w Europie". Dla kanclerza Olafa Scholza rozpocznie się sądny czas. Ruszy polityczne domino, które - jak wskazują na to sondaże na krótko przed wyborami - prawdopodobnie doprowadzi do zmiany rządu nad Renem, a być może i do osobistego upadku Scholza.

Rozłam koalicji rządowej w Niemczech po dymisji ministra finansów
Źródło: TVN24, Reuters

Według sondażu ARD-Deutschlandtrend z 6 lutego, opublikowanego m.in. przez Deutsche Welle, CDU/CSU może liczyć na poparcie 31 procent wyborców, a AfD - na 21 procent. Rządząca dotychczas SPD cieszy się zaufaniem 15 procent wyborców, a tuż za nią plasują się jej koalicjanci - Zieloni (14 procent). FDP, która w listopadzie opuściła koalicję, może liczyć na zaledwie 4 procent poparcia.

Spodziewane końcowe miejsce na kartach historii

Jeśli w wyniku wyborów do Bundestagu, które odbędą się 23 lutego, Scholz będzie musiał opuścić fotel kanclerza, zostanie jednym z najkrócej utrzymujących się na tym stanowisku szefów rządu federalnego.

Od powstania Republiki Federalnej Niemiec w 1949 roku kraj ten miał zaledwie dziewięciu kanclerzy. Każdy z nich sprawował rządy u naszych zachodnich sąsiadów średnio prawie osiem i pół roku. Najdłużej na stanowisku, po 16 lat, utrzymywali się kanclerz zjednoczenia Helmut Kohl, który sprawował władzę między 1982 a 1998 rokiem, oraz Angela Merkel. "Mutti" - jak pieszczotliwie określają ją Niemcy - rządziła w latach 2005-2021.

Gdyby Scholz musiał teraz oddać władzę, znalazłby się na drugim końcu tego historycznego zestawienia. Rządziłby niecałe trzy i pół roku, a więc niepełną kadencję. W księdze kanclerskich biografii znalazłby się obok Ludwiga Erharda (rządził w latach 1963-1966) i Kurta Georga Kiesingera (1966-1969); obaj sprawowali funkcję szefa rządu po trzy lata.

W takim wariancie SPD zarzuciłaby i tak trudną pogoń za CDU/CSU o miano partii, która najdłużej w 76-letniej historii kraju miała swojego przedstawiciela w fotelu kanclerza.

Zdjęcie z 26 czerwca 2024 roku
Christian Lindner i Olaf Scholz. Zdjęcie z 26 czerwca 2024 roku
Źródło: PAP/EPA/CLEMENS BILAN

Jednak nie o historyczne statystyki tu chodzi, a o moment, w jakim znalazła się niemiecka polityka. W międzynarodowej prasie pobrzmiewają wysokie tony o tym, że to najważniejsze wybory od dekad, także ze względu na sytuację międzynarodową i rolę RFN w Unii Europejskiej.

Pojawiają się też pytania o to, czy w kluczowych kwestiach - jak polityka migracyjna, program gospodarczy czy stosunek do Rosji - między demokratycznymi (a więc z wykluczeniem AfD) aktorami niemieckiej sceny politycznej jest szansa na porozumienie, które było niejako znakiem firmowym tamtejszej polityki.

Jak mówi profesor Arkadiusz Stempin, politolog i historyk z Uniwersytetu we Fryburgu i Uczelni Korczaka w Warszawie, ten znak firmowy to efekt niemieckiej kultury politycznej. Tłumaczy, że Niemcy przez lata unikały poważniejszych perturbacji politycznych głównie dzięki gospodarczej stabilności kraju, wysokiej estymie, jaką obywatele darzyli rząd, i społeczeństwu obywatelskiemu.

- Wykształcenie się koncyliacyjnej kultury politycznej, która szukała porozumienia, była nakierowana na dogadanie się, uwzględniała głos opozycji, ułatwiało utrzymanie stabilności politycznej - podkreśla politolog. Dlatego od 1949 roku Niemcy miały do tej pory tylko dziewięciu kanclerzy. Ba, nawet ostatnia debata telewizyjna z początku lutego Scholz-Merz, kanclerz kontra lider opozycji, przy 12-milionowej publiczności, nie przekroczyła konfrontacyjnego progu.

"'Damy radę". W całej mojej politycznej karierze żadne zdanie nie uderzyło we mnie rykoszetem tak mocno jak to. Żadne nie doprowadziło do takiej polaryzacji. Dla mnie jednak owo zdanie było całkiem banalne. Wyrażało pewną postawę. Można to nazwać zaufaniem do Boga, pewnością siebie lub po prostu determinacją w rozwiązywaniu problemów, radzeniu sobie z niepowodzeniami, pokonywaniu najgorszych momentów i tworzeniu nowych rzeczy" - wspomina Angela Merkel w wydanej niedawno autobiografii "Wolność. Wspomnienia 1954-2021", napisanej wspólnie z Beate Baumann. Czy teraz Niemcy "dadzą radę" zwłaszcza w tak palących kwestiach jak polityka migracyjna, trudna sytuacja gospodarcza i kryzys przywództwa w Unii Europejskiej?

Przewodniczący CDU Friedrich Merz ma największe szanse, żeby zostać przyszłym kanclerzem Niemiec
Przewodniczący CDU Friedrich Merz ma największe szanse, żeby zostać przyszłym kanclerzem Niemiec
Źródło: PAP/EPA/FILIP SINGER

Wkurzony pan Schmidt

Dr Claire Demesmay, badaczka z Centrum Marca Blocha w Berlinie, cytowana w analizie niemieckich wyborów sporządzonej przez Fundację im. Roberta Schumana, pisze, że "Niemcy są w szponach wątpliwości", a niemiecki model przeżywa kryzys. Czy rzeczywiście scena polityczna u naszych zachodnich sąsiadów zmaga się obecnie - tu nawiązanie do ważnego dla niemieckiej literatury romantyzmu - z okresem "burzy i naporu"?

Doktor Łukasz Jasiński, analityk do spraw Niemiec w Programie Trójkąta Weimarskiego w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, wskazuje, że nie do końca można mówić o tym, by za naszą zachodnią granicą następował "punkt zwrotny", ponieważ pewne zjawiska i trendy występują tam już od dłuższego czasu. Przypomina, że skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) funkcjonuje już na scenie politycznej od ponad dekady, powstała wszak w 2013 roku, i stała się od tego czasu trwałym i istotnym elementem politycznego krajobrazu.

Doktor Jasiński wskazuje także zjawisko "słabnięcia tradycyjnych partii politycznych", nie tylko jeśli chodzi o poparcie, ale na przykład o spadek liczby członków: - Bo zarówno CDU, jak i SPD to były kiedyś partie, do których należało 600-700 tysięcy osób. To były naprawdę olbrzymie organizacje, wręcz część struktury społecznej. Teraz to członkostwo na przestrzeni lat zmalało mniej więcej o połowę.

Dotychczas liczba posłów w poszczególnych kadencjach Bundestagu była zmienna. Wynikało to ze specyficznego połączenia większościowego i proporcjonalnego systemu wyborczego oraz tak zwanych mandatów nadliczbowych. I w kończącej się właśnie kadencji w Bundestagu zasiada 733 parlamentarzystów. Pod koniec poprzedniej kadencji (w 2021 roku) było ich 709, a na kadencję 2013-2017 wybrano 631 parlamentarzystów. W 2023 roku zmieniono jednak ordynację wyborczą i w nadchodzącej kadencji ma być ich 630.

Aktualnie czytasz: Pan Schmidt daje żółtą kartkę, "księgowy" może stracić stołek. Dokąd zmierzają Niemcy?

Analityk z PISM dodaje, że kanclerz Olaf Scholz z SPD był w ostatnich latach w trudnym położeniu, bo - jak ocenia - musiał mierzyć się z konsekwencjami wielu błędnych decyzji oraz zaniechań z czasów rządów Angeli Merkel. Do tego trzeba zauważyć, iż rząd kanclerza Scholza działał w bardzo trudnych okolicznościach, by wskazać rosyjską inwazję na Ukrainę czy sukcesy populistów w różnych państwach UE.

Nie zmienia to jednak faktu, iż - jak wskazuje analityk - Scholzowi nie udało się rozwiązać najważniejszych problemów Niemiec, a niektóre negatywne zjawiska wręcz się pogłębiły i uległy przyspieszeniu. Wymienia tu rosnącą polaryzację społeczną, nierozwiązane problemy strukturalne (m.in. problem cen mieszkań na wynajem czy kiepski stan infrastruktury), słabnącą konkurencyjność niemieckiej gospodarki i jej niską innowacyjność. - Niemcy nie są już lokomotywą unijnej gospodarki, bo ona po prostu jest w recesji. W wymiarze społecznym pozostaje chociażby problem mieszkalnictwa, ceny wynajmu mieszkań. Zwłaszcza w dużych miastach one przestają być dostępne dla klasy średniej - wskazuje Jasiński.

Kanclerz Olaf Scholz w Bundestagu. Zdjęcie z 11 lutego
Kanclerz Olaf Scholz w Bundestagu. Zdjęcie z 11 lutego
Źródło: PAP/EPA/FILIP SINGER

Ekspert mówi także o "błędnej polityce wobec Rosji" i o uzależnieniu niemieckiej gospodarki od rosyjskiego gazu. - To zresztą następowało stopniowo, bo zaczął to Gerhard Schroeder (w latach 1998-2005 kanclerz Niemiec z ramienia SPD - red.), a potem kontynuowała Angela Merkel. No i rząd kanclerza Scholza właściwie już po kilku tygodniach swojego funkcjonowania musiał się zmierzyć z wybuchem wojny w Ukrainie. Należało szybko znaleźć alternatywę dla rosyjskiego gazu. Jeśli chodzi o transformację energetyczną, odejście od energii atomowej, to też można się zastanawiać, czy nie należało jednak podtrzymać funkcjonowania kilku elektrowni atomowych aż do dziś, czy może były jakieś inne rozwiązania. No, ale tutaj Zieloni, koalicyjny partner SPD, byli bardzo stanowczy, żeby mimo wszystko odejść od energii atomowej, ponieważ niechęć do elektrowni atomowych i przywiązanie do OZE są ważnymi częściami tożsamości tej partii - zwraca uwagę Jasiński.

Dodaje, że w grę, zwłaszcza jeżeli chodzi o wizerunek Niemiec na arenie międzynarodowej, wchodzą też kwestie osobowościowe. - Olaf Scholz po prostu nie ma osobowości przywódcy. To raczej typ introwertycznego urzędnika. Wcześniej nie zajmował się sprawami międzynarodowymi i nie interesowały go one. W dodatku konflikty w ramach koalicji rządzącej powodowały, iż Niemcy często wstrzymywały się w głosowaniach w Radzie UE. To też było bardzo widoczne - przyznaje.

Ekspert z PISM uważa, że nad Sprewą dominuje "niski poziom zaufania do instytucji demokratycznych". - O ile według badań stosunek Niemców do demokracji jako takiej jest pozytywny, to jeżelibyśmy spojrzeli na poziom zaufania i zadowolenia z pracy Bundestagu, rządu, kanclerza, czy w ogóle polityków, to dominuje zdecydowanie nieufność, poczucie rozczarowania - mówi. Dodaje, że taki stan społecznych emocji to "żółta kartka" dla wszystkich dotychczas rządzących partii. - Polityka w Niemczech była przez dekady, i do tej pory w dużej mierze jeszcze jest, oparta na koalicjach, konsensusie, konsultacjach. Problem polega na tym, że czasem to wypracowywanie kompromisów kończy się kompromisami zgniłymi - podejmowane są decyzje, które nie rozwiązują problemów. A ten stereotypowy pan Schmidt ma rosnące poczucie, że niezależnie od tego, kogo poprze, to tak naprawdę żyje mu się coraz trudniej. Dlaczego więc miałby mieć zaufanie do polityków, którzy w dużej mierze po pierwsze zajmują się sobą, a po drugie nie są w stanie rozwiązać realnych problemów? - pyta dr Jasiński.

- Pan Schmidt na co dzień boryka się z inflacją, z wysokimi cenami energii, nie może znaleźć taniego mieszkania na wynajem i płaci coraz więcej na służbę zdrowia. To są bolączki zdecydowanej większości ludzi w Niemczech. A potem pan Schmidt widzi, że tak naprawdę niezależnie od tego, czy rządzi CDU czy SPD, sytuacja stopniowo, ale jednak generalnie się pogarsza - podkreśla.

Aktualnie czytasz: Pan Schmidt daje żółtą kartkę, "księgowy" może stracić stołek. Dokąd zmierzają Niemcy?

Wszystko to widać też w liczbach. Na początku roku Deutsche Welle, powołując się na dane Federalnego Urzędu Statystycznego, podała, że w grudniu 2024 roku ceny konsumpcyjne wzrosły o 2,6 procent w porównaniu do grudnia 2023.

Ceny prądu? Według branżowego serwisu EnergyinEU, obecnie średnia cena megawatogodziny w Niemczech wynosi około 172 euro, podczas gdy w lutym 2024 wynosiła 61 euro, a w lutym 2023 - 118.

Jeżeli chodzi o wynajem mieszkań, najwyższe stawki obowiązują w największych miastach i - jak zauważa dziennik ekonomiczny "Handelsblatt" - "rosną od lat, zwłaszcza w regionalnych metropoliach". Zgodnie z danymi z 2024 roku w najdroższym pod tym względem Monachium za metr kwadratowy trzeba było zapłacić 21 euro. Według badania Institut der Deutschen Wirtschaft (IW) ceny wynajmu mieszkań w Berlinie wzrosły w latach 2022-2024 o 22 procent, a w nieodległym Poczdamie - o 11 procent.

Kanclerz Olaf Scholz na tle plakatu wyborczego SPD
Kanclerz Olaf Scholz na tle plakatu wyborczego SPD
Źródło: PAP/EPA/FILIP SINGER

Czy "zapora ogniowa" działa? Główne tematy kampanii

Dr Jasiński wskazuje, że dwa główne tematy obecnej kampanii wyborczej to migracja i sytuacja gospodarcza. - Niemcy drugi rok rzędu odnotowały stagnację. Perspektywy na ten rok także są dość pesymistyczne. Szacuje się, że amerykańskie cła wymierzone w Unię Europejską na pewno mogą mocno zaszkodzić niemieckiej gospodarce zarówno jeśli chodzi o poziom PKB, jak i miejsca pracy - zauważa ekspert.

Także prof. Stempin wskazuje, że tematem numer jeden tegorocznej kampanii jest migracja, dodając, że na dalszą pozycję spadają stan zasobności niemieckiego portfela, tkwiąca w recesji i strukturalnym kryzysie gospodarka oraz stosunek do Rosji i wojny na Ukrainie.

W ostatnich tygodniach polityczną debatę w Berlinie zelektryzowała sprawa głosowania w sprawie zaostrzenia prawa migracyjnego. Najpierw 29 stycznia w Bundestagu przyjęto rezolucję popierającą takie zaostrzenie. Chodziło tu o wprowadzenie stałych kontroli na niemieckich granicach państwowych oraz zawracanie z granicy osób bez dokumentów uprawniających do wjazdu na teren Niemiec nawet wtedy, gdy proszą o azyl.

Lider CDU i kandydat tej partii na kanclerza Friedrich Merz podczas wystąpienia w Bundestagu
Lider CDU i kandydat tej partii na kanclerza Friedrich Merz podczas wystąpienia w Bundestagu
Źródło: PAP/EPA/FILIP SINGER

Zagłosowały za nią CDU, FDP, a także AfD. Na kandydata chadeków na kanclerza Friedricha Merza spadła fala krytyki, a Reuters pisał o "ryzykownym zagraniu" ze strony lidera CDU, który, nawet jeśli było to wbrew jego woli, zaprzągł do realizacji swojego planu radykałów z prawicy. Jednak już dwa dni później projekt ustawy w tej sprawie, będący uzupełnieniem rezolucji, został odrzucony przez parlament, chociaż ponownie głosowały za nim CDU/CSU, FDP i AfD. Tym razem jednak część parlamentarzystów nie wzięła udziału w głosowaniu.

- Friedrich Merz zapewnia, że między CDU/CSU a AfD istnieje zapora ogniowa, czyli nie będzie żadnej współpracy między chadecją a AfD i że w bloku partii demokratycznych nikt nie myśli o jakiejkolwiek współpracy z AfD. Natomiast co innego deklaracja, co innego realpolitik. A tutaj trudno sobie wyobrazić, by na poziomie landów, na przykład w Turyngii czy Saksonii, stanowiska CDU i AfD nie były zbliżone do siebie, co wymusza kooperację - zwraca uwagę profesor Stempin. - Bo w konkretnych landach rządy, którym ton nadaje CDU, ale w koalicji nie przeprowadzą swoich projektów, jeżeli nie uzyskają wsparcia AfD. I to gdzieś z tyłu głowy mają ci wyborcy, którzy obawiają się takiej samej sytuacji na szczeblu federalnym. Poparcie AfD w Bundestagu dla projektu zaostrzenia prawa migracyjnego autorstwa CDU można traktować jako zapowiedź nieszczelnej "zapory ogniowej". Stąd te obawy w społeczeństwie, stąd te odniesienia do lat 30. XX wieku - dodaje naukowiec, nawiązując do okresu rządów nazistów.

Jednocześnie, jak wskazuje, w Europie obserwujemy trend skręcania partii konserwatywnych na prawo i podawania sobie ręki z prawicowymi populistami. Jak ostatnio w Austrii. - Przykład Austrii (podczas negocjacji wokół utworzenia rządu) i Francji pokazują jednak, że kooperacja konserwatystów z prawicowymi populistami nie funkcjonuje. Niemcy ze swoją formalną "zaporą ogniową" przeciwko AfD są wyjątkiem, możliwe, że anomalią w Europie. A to dlatego, że CDU w porównaniu z innymi partiami prawicowymi w Europie jest stosunkowo silna - tłumaczy Stempin.  

Kanclerz Olaf Scholz i szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock podczas posiedzenia rządu. Zdjęcie z 12 lutego
Kanclerz Olaf Scholz i szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock podczas posiedzenia rządu. Zdjęcie z 12 lutego
Źródło: PAP/EPA/FILIP SINGER

Partia "w uderzeniu". Papierek lakmusowy zmian  

Tymczasem w Niemczech niecałe sto lat po dojściu Adolfa Hitlera do władzy temat migracji zagospodarowała przede wszystkim AfD. Na tym polu partia jest właściwie politycznym zarządcą, bo zaostrzenie prawa migracyjnego znajduje się na jej sztandarach od początku istnienia. W Niemczech trwa debata nad tym, jak silna może okazać się Alternatywa dla Niemiec w nadchodzących wyborach.

- W świetle sondaży wiele wskazuje na to, że te wybory przyniosą AfD duży sukces. To poparcie w porównaniu z poprzednimi wyborami w 2021 roku zapewne się podwoi, a AfD zostanie drugą siłą polityczną w Niemczech. Partia ta będzie jednak w dalszym ciągu w izolacji, z AfD nie będą prowadzone żadne negocjacje, ale ze względu na siłę, na wielkość swojego klubu będzie drugą siłą w Bundestagu i zarazem największą partią opozycyjną, co w perspektywie kolejnych wyborów zaplanowanych na 2029 rok będzie bardzo niebezpieczne - prognozuje dr Łukasz Jasiński.

Analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych zaznacza, że od kilku miesięcy ta partia jest "w uderzeniu". - W zasadzie od upadku "koalicji sygnalizacji świetlnej" na początku listopada ubiegłego roku, czyli SPD, Zielonych i FDP (ich barwy partyjne to czerwień, zieleń i żółć), nastąpił łańcuch zdarzeń, które sprzyjały AfD. Donald Trump wygrał wybory w Stanach Zjednoczonych, tę partię w ostatnich kilku miesiącach w bardzo otwarty sposób poparł Elon Musk - precyzuje.

musk
Musk: AfD największą nadzieją Niemiec

Dodaje, że wpływ na notowania AfD miały także zamachy w Magdeburgu z końca grudnia i Aschaffenburgu ze stycznia, który - jak wskazuje - mógł przelać czarę goryczy, jeśli chodzi o stosunek Niemców do migracji.

Profesor Stempin podkresla, że jednym z dogmatów dotychczasowej niemieckiej polityki było to, że "na prawo od CDU/CSU nie może powstać żadna znacząca partia". Przypomina, że jeżeli na krajowej czy landowej scenie pojawiały się nawet skrajnie prawicowe partie, jak przed 20 laty republikanie, to osiągały najwyżej kilkuprocentowe wyniki i nie mogły trwale zaistnieć na ogólnokrajowym politycznym firmamencie. - Tymczasem AfD ma w tej chwili 20 procent poparcia i reprezentuje agresywny typ kultury prawicowej partii populistycznej. To jest rzeczywiście nowy czynnik, który destabilizuje dotychczas ustabilizowaną scenę polityczną w Niemczech. Ona zmieniła się jakościowo przez pojawienie się większej ilości partii, a obecność na niej AfD z 20-procentowym poparciem jest papierkiem lakmusowym tej zmiany - twierdzi wykładowca Uniwersytetu we Fryburgu. Dodaje zarazem, że dotychczasowy trend, czyli wzrost notowań prawicowo-populistycznej AfD, nie musi być nieuchronny, co udowadnia przykład Polski i w ograniczonym zakresie Wielkiej Brytanii.

Profesor Stempin zaznacza, że AfD proponuje "proste remedium" w kwestii migracji, a takich prostych rozwiązań tu nie ma. - Rzeczywistość jest labiryntowa, a rozwiązania meandryczne. Tymczasem AfD jako klasyczna partia populistyczna oferuje niemieckiemu odbiorcy receptę opartą na prostej mechanice - "wyrzucić migrantów i w Niemczech zapanuje z powrotem eldorado" - dodaje.

"Radykalny kostium" i widmo dexitu

Dr Jasiński uważa, że pod wieloma względami program AfD jest radykalny. - W kwestii migracji AfD opowiada się za całkowitym zamknięciem granic i za masowym odsyłaniem migrantów. Co istotne, pod tym pojęciem kryją się zarówno migranci zarobkowi, jak i uchodźcy, azylanci i migranci nielegalni. Ogółem w Niemczech przebywa obecnie 14 milionów obcokrajowców o bardzo różnym statusie. Natomiast w samym 2024 roku złożono w Niemczech niemal 230 tysięcy wniosków o azyl - wylicza.

Wskazuje też, że najbardziej radykalni działacze i sympatycy AfD mówią wręcz o tak zwanej reemigracji, czyli emigracji na przykład potomków migrantów, którzy urodzili się już w Niemczech. - To budzi tam niepokoje, bo mówimy o społeczeństwie, w którym 25 procent obywateli ma emigranckie korzenie. Więc w tym najbardziej radykalnym wariancie to by mogło oznaczać odsyłanie nawet takich osób - zaznacza. Niemiecki Federalny Urząd Statystyczny podaje, że w liczących ponad 84 miliony Niemczech obywateli z tak zwaną historią migracyjną, czyli osób, które emigrowały z innego kraju, lub których rodzice przybyli do Niemiec po 1950 roku, jest ponad 21 milionów.

Jasiński uważa za niepokojące postulaty AfD dotyczące powrotu do współpracy gazowej z Rosją, w tym także ponownego uruchomienia Nord Stream 1 i 2. - Jeśli chodzi o gospodarkę, tutaj mamy do czynienia z dziwnym połączeniem libertariańskiej filozofii, czyli ograniczenie biurokracji, obniżanie podatków, z hasłami wspierania niemieckich rodzin - tłumaczy.

AfD ponadto proponuje wyjście Niemiec ze strefy euro, powrót do marki niemieckiej, a także, jak kontynuuje doktor Jasiński, "daleko idące rozluźnienie integracji europejskiej". - Przedstawiciele tej partii opowiadają się za tą koncepcją Europy Ojczyzn, czyli przekształceniem Unii Europejskiej w luźną konfederację państw bardziej przypominającą strefę wolnego handlu. Natomiast jeżeli to nie byłoby możliwe do zrealizowania, to wtedy, według programu AfD, może zostać rozpisane referendum w sprawie dexitu, czyli wyjścia Niemiec z Unii Europejskiej. Gdyby do tego doszło, oznaczałoby to koniec Unii Europejskiej. Nie można sobie wyobrazić Unii Europejskiej bez Niemiec, choćby ze względu na ich rolę gospodarczą czy położenie geograficzne - konstatuje ekspert PISM.

Profesor Stempin, mówiąc o gospodarczej propozycji tej partii, określa ją jako "neoliberalizm w radykalnym kostiumie". Twierdzi, że propozycja, by Niemcy, kraj nastawiony na eksport i kooperację handlową, wyszły z UE i strefy euro, zakrawa na szaleństwo.

"Trumpizm po niemiecku"

AfD ma formalnie dwoje współprzewodniczących: Alice Weidel i Tino Chrupallę. Ale to ta pierwsza jest oficjalną kandydatką na kanclerza. Studiowała ekonomię i biznes, a przez lata pracowała jako analityczka finansowa.

- W praktyce najważniejszą rolę i w partii, i w kampanii wyborczej odgrywa Alice Weidel. Rola Tino Chrupalli, czyli współprzewodniczącego AfD, jest drugorzędna. Ona dość dobrze wypada w mediach, jest sprawna retorycznie. To osoba, która naprawdę potrafi bronić swoich poglądów i na pewno nie miałaby żadnych hamulców przed najostrzejszą krytyką prawdopodobnego przyszłego kanclerza Merza i jego błędów - komentuje doktor Jasiński.

Kandydatka AfD na kanclerza, współprzewodnicząca tej partii Alice Weidel
Kandydatka AfD na kanclerza, współprzewodnicząca tej partii Alice Weidel
Źródło: PAP/EPA/SZILARD KOSZTICSAK

Mimo że AfD hołduje tradycyjnym wartościom rodzinnym i sprzeciwia się małżeństwom jednopłciowym oraz możliwości adopcji dzieci przez takie pary, Alice Weidel jest osobą homoseksualną i nie ukrywa tego. Wraz ze swoją pochodzącą ze Sri Lanki partnerką wychowują dwóch adoptowanych synów. Pytam dr. Jasińskiego o ten dysonans. Odpowiada, że wątki związane z orientacją seksualną nie są mocno akcentowane w tej kampanii. - Bardziej atakowana jest, i to trochę przypomina kampanię prezydencką Donalda Trumpa, ideologia gender, kultura woke, cancel culture - wylicza.

Posiedzenie Bundestagu
Posiedzenie Bundestagu
Źródło: PAP/EPA/CLEMENS BILAN

- Jak to często bywa w ruchach populistycznych, w gruncie rzeczy jest tam bardzo dużo niespójności. Weidel na przykład bardzo stanowczo opowiada się za reformą niemieckiego szkolnictwa wyższego. Nawet w jednym z przemówień wprost zadeklarowała, że jej zdaniem wszyscy profesorowie czy naukowcy, którzy zajmują się gender studies, powinni stracić pracę na niemieckich uczelniach. Można powiedzieć, że jest to trumpizm po niemiecku. Nie bez kozery AfD jest mocno wpatrzona w ruch MAGA (Make America Great Again) - dodaje analityk.

Elon Musk w łączeniu online podczas inauguracji kampanii wyborczej AfD
Elon Musk w łączeniu online podczas inauguracji kampanii wyborczej AfD
Źródło: HANNIBAL HANSCHKE/PAP/EPA

Głosują na AfD, bo czują się obywatelami drugiej kategorii?

Istotne dla uchwycenia dynamiki wzrostu popularności AfD w niemieckim społeczeństwie jest także zrozumienie tego, kto stanowi bazę jej elektoratu.

- Przez dłuższy czas profil wyborcy AfD był dość jasny - to był głównie mężczyzna, starszy lub w średnim wieku, niezbyt dobrze wykształcony, raczej z mniejszego miasta, mieszkający najczęściej w którymś ze wschodnich landów, w dawnym NRD. Teraz ten profil wyborców zmienia się na naszych oczach. Zeszłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego i wybory w parlamentach landów pokazały, że AfD zyskuje coraz większą popularność w gronie najmłodszych wyborców - analizuje dr Łukasz Jasiński. I dodaje, że to jest "zdecydowanie najsprawniejsza partia, jeśli chodzi o aktywność w mediach społecznościowych, zwłaszcza na platformach takich jak TikTok". - Akurat w tym konkretnym przypadku wręcz deklasuje pozostałe partie polityczne. Jeśli chodzi o zasięgi i siły oddziaływania, ona zdecydowanie wyprzedza wszystkie pozostałe partie polityczne, które przecież teoretycznie mają większe fundusze, całe sztaby specjalistów od PR-u - zwraca uwagę.

Ekspert z PISM przyznaje, że chociaż w dalszym ciągu matecznikiem tej partii pozostaje obszar dawnej NRD, czyli wschodnie landy, to jednak AfD ma także dobre notowania w takich krajach związkowych jak Dolna Saksonia, Hesja czy Badenia-Wirtembergia. Z czego wynika taki geograficzny podział nastrojów wyborczych? Dr Jasiński podkreśla, że nie ma tu jednej przyczyny. - Problemem pozostaje utrzymująca się różnica w poziomie życia między landami zachodnimi a tymi, które należały do NRD. Być może w starszym pokoleniu, które wychowało się w NRD, jest gdzieś poczucie, że demokracja chyba jednak nie działa i występuje tęsknota za rządami silnej ręki, które "zapewnią porządek" - zauważa.

Aktualnie czytasz: Pan Schmidt daje żółtą kartkę, "księgowy" może stracić stołek. Dokąd zmierzają Niemcy?

- Kolejna rzecz to powracająca w Niemczech dyskusja o tym, na ile w ogóle zjednoczenie Niemiec się udało. Bo tak naprawdę zjednoczenie Niemiec było wchłonięciem dawnej NRD przez RFN. Od tego czasu minęło już ponad 30 lat, a w przestrzeni publicznej ciągle mówi się o "nowych krajach związkowych". We wschodnich landach kluczowe stanowiska w administracji, w nauce, w służbach publicznych, w biznesie zajmują najczęściej ludzie pochodzący z RFN, którzy tam po prostu przyjechali po zjednoczeniu. I to powoduje silną, trochę podskórną frustrację. Duża część mieszkańców wschodnich landów ma poczucie bycia trochę obywatelami drugiej kategorii. To są zjawiska, które napędzają poparcie dla AfD - konkluduje.

Jednocześnie, jak dodaje ekspert, "następuje powolny proces normalizacji tej partii". - Ona staje się partią nie tylko ludzi, którzy są sfrustrowani, którzy mają ekstremistyczne czy ekscentryczne poglądy, ale także partią rozczarowanej, zmęczonej klasy średniej, która głosuje lub chociażby rozważa głosowanie na AfD w kategoriach pokazania żółtej kartki całemu establishmentowi za to, że zajmuje się głównie sobą, a nie jest w stanie rozwiązać problemów dotykających przeciętnych Niemców i poprawić sytuacji gospodarczej - opisuje dr Jasiński.

Aktualnie czytasz: Pan Schmidt daje żółtą kartkę, "księgowy" może stracić stołek. Dokąd zmierzają Niemcy?

Wielka koalicja i wielka niechęć

O tym, kto dostanie żółtą lub czerwoną kartkę i wyleci z boiska, a kto na nim zostanie i będzie głównym rozgrywającym, przekonamy się już 23 lutego.

Doktor Jasiński, analizując ostatnie sondaże, wskazuje, że w grę wchodzą dwa warianty przyszłej koalicji: tak zwana koalicja czarno-zielona, czyli CDU/CSU z Zielonymi, albo koalicja chadecko-socjaldemokratyczna, CDU/CSU-SPD, czyli tak zwana wielka koalicja, która już kilkukrotnie w historii Niemiec sprawowała rządy. Jego zdaniem najbardziej prawdopodobny jest właśnie ten drugi wariant. Dodaje, że wiele zależy jednak od losów trzech partii: Die Linke, Sojuszu Sahry Wagenknecht (BSW) i liberalnej FDP. Partie te balansują na granicy progu wyborczego. - Gdyby jednak na przykład dwie z nich dostały się do Bundestagu, wówczas może się okazać, iż ewentualna koalicja CDU/CSU-Zieloni czy CDU/CSU-SPD miałaby zbyt mało głosów i konieczne byłoby poszukiwanie jeszcze jednej partii. Przykład koalicji, która stanowiła zaplecze rządu kanclerza Scholza wskazuje, że takie trójpartyjne koalicje są jednak mało stabilne. Z takiego wariantu z pewnością najbardziej ucieszyłaby się AfD - podsumowuje.

Ku temu drugiemu wariantowi skłania się także prof. Arkadiusz Stempin. Dodaje, że do zawarcia koalicji chadeków z Zielonymi prawdopodobnie nie dojdzie ze względu na wielką niechęć, jaką politycy bawarskiej CSU (najsilniejszej, choć ograniczonej do jednego landu chadecji) żywią do tego ugrupowania.

Bez względu na to, czy dojdzie do zawiązania wielkiej koalicji, w niemieckim społeczeństwie będą pulsować wielkie emocje, bo w każdym z możliwych wariantów AfD prawdopodobnie będzie główną partią opozycyjną, a tym samym jednym z centralnych elementów życia politycznego w RFN. W tym przypadku chyba na charakterystyczny niemiecki spokój nie ma co liczyć.

Czytaj także: