- Wszyscy umrzemy za króla - skandował we wtorek rano tłum przed kancelarią premiera Tajlandii, kilka godzin po wprowadzeniu w kraju stanu wyjątkowego. Premier Samak Sundaravej ogłosił dekret w celu utrzymania porządku w Bangkoku. Mimo zakazu publicznych zgromadzeń, tłum pozostał na ulicach. Demonstranci zablokowali też międzynarodowe lotnisko w mieście Hat Yai.
Tajlandzki monarcha, otaczany wielką czcią król Bhumibol Adulyadej, stał się ikoną demonstrantów. Organizatorzy akcji, którzy zgromadzili się przed siedzibą premiera utrzymują, iż gabinet Samaka Sundaraveja chce obalić monarchię. Rząd zaprzecza, zaś sam król do tej pory nie zabrał głosu w sprawie wydarzeń w Bangkoku.
- Nie ma wystarczająco wielu więzień, do których mogliby nas wrzucić - mówił tysiącom zgromadzonych przeciwników obecnych władz Tajlandii lider protestów Chamlong Srimuang. Demonstrujący od ubiegłego tygodnia domagają się dymisji premiera Samaka.
W ostatnich dniach doszło na ulicach stolicy do krwawych starć między zwolennikami a przeciwnikami rządu. Zginęła jedna osoba, ponad 42 zostały ranne.
"Armia nie użyje siły"
Zgodnie z dekretem rządu, za bezpieczeństwo odpowiedzialne będzie teraz również wojsko. Władze wprowadziły jednocześnie ograniczenia dla mediów, rozpowszechniających informacje "podważające bezpieczeństwo ogółu". Zakazano wszelkich publicznych zgromadzeń. Jednak mimo wprowadzenia stanu wyjątkowego w Bangkoku, wokół urzędu premiera Tajlandii nadal trwa akcja protestacyjna.
Stan nadzwyczajny ma potrwać nie dłużej niż kilka dni. - Uczynię co w mojej mocy, by znormalizować sytuację tak szybko, jak to tylko możliwe - podkreślił szef tajlandzkiego rządu na konferencji prasowej.
Osobą odpowiedzialną za porządek i bezpieczeństwo w Bangkoku premier uczynił naczelnego dowódcę sił zbrojnych generała Anuponga Paochindę. Dowódca zaznaczył, że żołnierze pilnujący porządku na ulicach nie będą uzbrojeni, a "armia nie użyje siły".
Kolejny kłopot premiera
Samak Sundaravej ma też problemy z Narodową Komisją Wyborczą, która rozpatrywała wniosek opozycji w sprawie ubiegłorocznych, powszechnie uznanych za demokratyczne wyborów, uznała, iż doszło w nich do nieprawidłowości.
Jej członkowie jednogłośnie zadecydowali o przekazaniu sprawy prokuraturze, wnioskując o rozwiązanie rządzącej partii Samaka Sundaraveja, winnej zdaniem komisji kupowania głosów w trakcie grudniowej elekcji.
Gdyby zarzuty wobec Partii Władzy Ludu potwierdziły się, liderzy partii łącznie z obecnym premierem mogą zostać pozbawieni prawa prowadzenia działalności politycznej przez pięć lat.
Nie wyjeżdżajcie do Tajlandii
Rządy Singapuru i Korei Południowej ostrzegły we wtorek swych obywateli przed wyjazdem do Tajlandii i zaleciły swoim obywatelom odłożenie podróży, o ile nie są one konieczne.
"Zwracamy się do osób, planujących wyjazd do Tajlandii by wstrzymały się z podróżą do czasu ustabilizowania sytuacji" - podano w Seulu. Singapurski MSZ wystosował podobny komunikat.
Jeśli inne państwa zachowają się podobnie, będzie to ciosem dla lukratywnego przemysłu turystycznego w Tajlandii.
Źródło: TVN24, PAP