Na tegorocznym Wimbledonie tenisistów z Rosji i Białorusi nie ma. To pierwszy taki turniej od rosyjskiej napaści na Ukrainę. W tenisie sankcje nałożone na zawodników z obu krajów są mocno kadłubowe, co skutkuje absurdalnymi przesunięciami w światowych rankingach.
Tydzień po agresji decydenci z Międzynarodowej Federacji Tenisa (ITF) oraz zarządzających żeńskim (WTA) i męskim (ATP) tourem, wspólnie ogłosili, że Rosja i Białoruś do odwołania tracą prawa do organizacji turniejów. Reprezentacje obu państw zostały wykluczone ze wszystkich rozgrywek drużynowych - w tym prestiżowych Billie Jean Cup i Pucharu Davisa, które w ubiegłym roku wygrały reprezentacje Rosji.
Sankcje dotyczące występów indywidualnych zostały ograniczone do zakazu występowania pod flagami Rosji i Białorusi. Od marca tenisiści i tenisistki z tych krajów grają zatem pod flagą neutralną.
Wykluczenie sportowców z Rosji i Białorusi z rywalizacji we wszystkich dyscyplinach rekomendował Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Nic więcej zrobić nie mógł, bo nie ma władzy nad poszczególnymi federacjami.
- Te "sankcje" to takie alibi, że coś robimy. Działacze poszli po linii najmniejszego oporu, żeby nikomu się nie narazić - komentuje dla tvn24.pl Adam Romer, redaktor naczelny magazynu Tenisklub.
Bez symboli, barw, flag czy hymnów
Gdy tenisowi oficjele radzili, jak zareagować na wojnę, trwał turniej w meksykańskim Monterrey. Już w I rundzie los skojarzył Ukrainkę Elinę Switolinę z Rosjanką Anastazją Potapową.
- Nie zagram w Monterrey, ani w żadnym innym meczu z rosyjskimi lub białoruskimi tenisistami, dopóki nie będzie decyzji, by grali jako neutralni sportowcy. Bez pokazywania jakichkolwiek narodowych symboli, barw, flag czy hymnów - deklarowała Switolina.
Presji wykluczenia nie było więc nawet wśród samych zawodników. Neutralny status Potapowej wystarczył, by do meczu doszło. Switolina, ubrana w strój w barwach Ukrainy, wygrała. Odpadła w ćwierćfinale. Zdobyte na turnieju pieniądze przekazała ukraińskiemu wojsku.
W tym samym czasie rozgrywano turniej w Nur-Sułtanie, w Kazachstanie. Połowę jego uczestników stanowili Rosjanie. Rywalizował z nimi m.in. polski tenisista Michał Dembek.
- Wiadomości o ataku na Ukrainę dotarły do mnie na miejscu. To był szok. Czułem się dziwnie, bo w internecie czytałem doniesienia o tym, co robią Rosjanie na froncie, a na miejscu było pełno zawodników w ciuchach w barwach Rosji - wspomina. - Turniej trwał kilka dni, doskonale wiedzieli, co dzieje się na Ukrainie. A mimo to nadal chodzili w tych ubraniach, wręcz demonstracyjnie - mówi.
W kolejnych tygodniach kurz opadał. W ciągu ostatnich czterech miesięcy na całym świecie rozegrano kilkadziesiąt turniejów różnej rangi. Iga Świątek i Hubert Hurkacz pięciokrotnie mierzyli się z rosyjskimi zawodnikami. Tydzień przed startem Wimbledonu Hurkacz pokonał Daniiła Miedwiediewa w finale turnieju w niemieckim Halle. W półfinale French Open Świątek odprawiła Darię Kasatkinę.
W tym czasie dochodziło też do meczów rosyjsko-ukraińskich i białorusko-ukraińskich. Nie było wokół nich pozasportowych emocji.
- Aryna Sabalenka i Paula Badosa [Hiszpanka - red.] grają razem w deblu, przyjaźnią się. Wojna tego nie zmieniła - zauważa Michał Dembek.
Świątek idzie pod prąd
Ambasadorką ukraińskiej sprawy szybko została Iga Świątek. Przed marcowym turniejem w Indian Wells Polka zapowiedziała, że na ile może, na tyle będzie wspierać Ukrainę.
- Kiedy gramy i wygrywamy nasz głos jest słyszalny. To wtedy rozmawiamy z mediami z całego świata. To, co mówimy, jest ważne dla naszych kibiców, a to ogromny przywilej i odpowiedzialność - napisała w mediach społecznościowych. W Indian Wells po raz pierwszy zagrała z wstążką w niebiesko-żółtych barwach Ukrainy.
- Jeśli inni zawodnicy i zawodniczki czują się na siłach, aby wesprzeć Ukrainę tym drobnym gestem - wzięliśmy ze sobą więcej wstążeczek - zachęcała Iga Świątek. Ale zdecydowana większość wybrała dyplomatyczne milczenie.
- Widziałem może dwójkę zawodników z takimi wstążeczkami. Wojna nie wywołała poruszenia wśród zawodników. Tenis zareagował bezpłciowo - mówi Dawid Żbik, komentator tenisa w Eurosporcie. - Może się wydawać, że to mały gest, ale Iga jest pokazywana na całym świecie. Gdy są zbliżenia, doskonale widać przypięte barwy Ukrainy - nikt tego nie zamaże, nie będzie cenzury na żywo. To skłania widza do przemyśleń i przypomina, że wojna trwa - zauważa.
A przecież na samej wstążeczce się nie kończy. Niemal w każdym wywiadzie głośno mówi o potrzebie wsparcia Ukrainy.
- Iga Świątek pochodzi z kraju graniczącego z teatrem wojny. Rozumie, co się dzieje, i wie, że to ważne. A im dalej od Ukrainy, tym wojna jest bardziej abstrakcyjna. Zawodnicy chcą po prostu grać i się nie przejmować - twierdzi Adam Romer.
Bunt Wimbledonu
Tenis pozostawał jedyną topową dyscypliną indywidualną, w której Rosjanie i Białorusini mogli rywalizować z resztą świata. Kibice się do tego przyzwyczaili, a tenisowi oficjele uznali, że neutralna flaga załatwiła sprawę. Tak było do kwietnia.
- Zdajemy sobie sprawę, że to trudne dla dotkniętych osób, i ze smutkiem stwierdzamy, że będą one cierpieć za działania przywódców rosyjskiego reżimu. Jednak w warunkach tak nieuzasadnionej i bezprecedensowej agresji militarnej niedopuszczalne byłoby, aby rosyjski reżim czerpał jakiekolwiek korzyści z udziału rosyjskich lub białoruskich graczy - przekazał Ian Hewitt, przewodniczący All England Lawn Tennis and Croquet Club - organizatora Wimbledonu.
I wywołał burzę.
- To szaleństwo. Sportowcy nie mają nic wspólnego z wojną - grzmiał Novak Djoković.
- Myślę, że to bardzo nie w porządku. Wojna nie jest winą rosyjskich tenisistów - wtórował mu Rafael Nadal.
- Rosjanie zostali wykluczeni z wielu dyscyplin sportu, a w tenisie mówimy o jednym turnieju. Szczerze mówiąc, nie uważam, by to była duża cena do zapłacenia - mówiła z kolei ukraińska tenisistka Łesia Curenko.
Brytyjscy dziennikarze spekulują, że decyzja władz Wimbledonu wynika z nacisków politycznych. Brytyjski rząd od początku rosyjskiej agresji przoduje w nakładaniu na Rosję sankcji: nie upiekło się nawet byłemu już właścicielowi Chelsea Romanowi Abramowiczowi.
Swoje miała też dorzucić księżna Kate, która regularnie ogląda zmagania w Londynie z wysokości trybun. Na dworze uznano, że nie przystoi, by dopingowała w meczach z udziałem rosyjskich czy białoruskich zawodników.
Oburzeni samowolką organizatorów londyńskiego turnieju byli włodarze obu tourów.
ATP napisało w oświadczeniu: "Dyskryminacja ze względu na narodowość jest pogwałceniem naszej umowy z Wimbledonem, zgodnie z którą dopuszczenie tenisistów zależy tylko od rankingu ATP".
Wtórowało mu WTA: "Jesteśmy bardzo rozczarowani decyzją Wimbledonu. Fundamentalną zasadą WTA jest to, że poszczególni sportowcy mogą brać udział w profesjonalnych zawodach tenisowych na podstawie zasług i bez jakiejkolwiek formy dyskryminacji. Zawodnicy nie powinni być karani z powodu ich pochodzenia lub decyzji podjętych przez rządy ich krajów".
Na słowach się jednak nie skończyło. Bezprecedensową decyzją przedstawicieli obu organizacji Wimbledon został pozbawiony rankingowych punktów. Dla turnieju - policzek wizerunkowy, dla uczestników - cios sportowy, bo to na tym turnieju można zarobić najwięcej oczek, na bazie których ustalane są listy najlepszych tenisistów świata. Ćwierćfinał Wimbledonu wart jest więcej niż zwycięstwa w mniejszych turniejach.
"No war, please"
Zawodnicy i kibice liczyli, że działacze dojdą do porozumienia. Półśrodkiem miało być dopuszczenie do rywalizacji tych tenisistów z Rosji i Białorusi, którzy publicznie opowiedzą się przeciwko wojnie.
Kilkoro tenisistów antywojenne postawy przyjęło bez względu na sankcje. Rosjanin Andriej Rublow już 24 lutego, w dniu ataku na Ukrainę, dodał na Instagramie grafikę z przytulającymi się postaciami w barwach rosyjskiej i ukraińskiej flagi.
- W takiej sytuacji zdajesz sobie sprawę, jak ważny jest pokój na świecie i szanowanie siebie nawzajem bez względu na wszystko - mówił w trakcie turnieju w Dubaju. Dzień później, po wygranej z Hubertem Hurkaczem, napisał na kamerze: "No war, please". Na marcowym turnieju w Miami podobny napis miała na swojej czapce rosyjska tenisistka Wiera Zwonariowa.
- Jestem przeciwko wojnie i przemocy. Osobiste ambicje czy polityczne motywy nie mogą usprawiedliwiać brutalności - stanowczo pisała w mediach społecznościowych Rosjanka Anastazja Pawliuczenkowa.
- Moje serce jest dotknięte tą wojną. Mam nadzieję, że nastanie pokój i apeluję o jak najszybsze zakończenie wojny - pisała z kolei Białorusinka Wiktoria Azarenka.
Gdy już zapadła decyzja o wykluczeniu zawodników obu krajów z Wimbledonu, Rosjanka Daria Kasatkina mówiła ze zrozumieniem: - Jesteśmy rozczarowani, że nie możemy być częścią jednego z największych turniejów na świecie. Ale są teraz o wiele ważniejsze, większe rzeczy, które dzieją się na świecie. Życie ludzkie jest znacznie ważniejsze.
Jak jednak ocenić, czy wpis w internecie albo napis na czapeczce to już wystarczająca deklaracja? 20-letnia Marta Kostiuk, tenisistka z Ukrainy, proponowała, by każdego zawodnika przepytać o jego poglądy nie tylko na wojnę, ale też reżimy Putina i Łukaszenki.
- To byłoby niebezpieczne dla nich i dla ich rodzin. Nie możemy łapać za gardło i pytać o stanowisko. Jeżeli sankcje, to na wszystkich - mówi Adam Romer.
Tak też uznały władze Wimbledonu, nie uginając się pod groźbą zabrania turniejowi punktów. A ATP i WTA groźby przekuły w działania.
Punktów na Wimbledonie nie ma.
Iga Świątek tak skomentowała tę decyzję: - W tym roku zdobyłam już tyle punktów, że mi to nie zaszkodzi. Bardziej na mnie wpływa polityczny aspekt tej decyzji. Polska wspiera Ukrainę, wojna toczy się tuż za granicą mojego kraju. Moje punkty rankingowe nie mają w takiej sytuacji znaczenia. Martwi mnie wojna, a nie punkty.
Matematyka sankcji
W teorii chodzi o to, by ochronić rankingowe pozycje Rosjan i Białorusinów. Liderujący liście mężczyzn Daniił Miedwiediew i szósta na liście pań Aryna Sabalenka dostali zakaz gry, więc nie mogliby powiększyć swojego dorobku. Oznaczałoby to dla nich spore straty i prawdopodobnie spadki w rankingu.
Ale nieprzyznanie punktów nie oznacza, że na światowych listach pozostanie status quo.
Tenisowe rankingi wyliczane są na podstawie wyników uzyskanych przez zawodników w ciągu ostatnich 52 tygodni i co tydzień aktualizowane. Po tegorocznym Wimbledonie zeszłoroczny turniej oddali się w czasie na ponad 52 tygodnie, więc wypadnie z puli liczonych do rankingu. Zdobyte na nim punkty zostaną zawodnikom odjęte.
W takim układzie zyskają ci, którzy rok temu zaliczyli w Londynie słaby występ (odjętych będzie im najmniej punktów) lub w ogóle tam nie grali. Wśród nich jest właśnie Miedwiediew, który wówczas odpadł w IV rundzie, przegrywając z Hubertem Hurkaczem. Z jego rankingowego dorobku zniknie 180 punktów. W przypadku ubiegłorocznych finalistów, Novaka Djokovicia i Matteo Berrettiniego, będzie to kolejno 2000 i 1200 oczek.
Ogołocenie Wimbledonu z punktów doprowadzi więc do absurdalnych sytuacji. Nawet najlepsi mogą spaść w światowym rankingu. Taki los czeka Novaka Djokovicia i Huberta Hurkacza. W tygodniu po Wimbledonie z konta polskiego tenisisty zniknie 720 punktów wywalczonych na londyńskiej trawie rok temu. Z symulacji wynika, że wypadnie poza pierwszą dziesiątkę, do której dopiero co awansował, wygrywając turniej w Halle.
Za to Daniił Miedwiediew nie tylko pozostanie numerem 1 na świecie, ale jeszcze umocni swoje prowadzenie.
Pusty punktowo tydzień będzie się za uczestnikami Wimbledonu ciągnął przez rok, aż zostanie "wypchnięty" z okresu branego do wyliczeń. Wtedy może się nawet lekko uśmiechną, bo skoro teraz nie dostaną punktów, za 12 miesięcy nie będzie czego odpisać.
Zawodnicy nie grają tylko dla pieniędzy. Na pewnym poziomie finansowym to ranking staje się głównym motywatorem. Każdy chce być jak najwyżej - dodaje Dawid Żbik.
Dlatego niektórzy straszyli bojkotem.
- Czuję, że dla mnie występ na Wimbledonie bez punktów będzie bardziej jak impreza pokazowa - narzekała Naomi Osaka. Ostatecznie nie gra w Londynie. Oficjalnie z powodu kontuzji.
Już otwarcie z powodu braku punktów w turnieju zabraknie Eugenie Bouchard. Kanadyjka wraca do gry po urazie i musi odbudowywać swój ranking. Ma na to ograniczoną pulę turniejów, do których jako rekonwalescentka będzie dopuszczona warunkowo.
- Gra bez możliwości zyskania punktów nie ma dla mnie sensu - poinformowała.
Pocieszeniem dla grających będzie rekordowa pula nagród. Do podziału jest ponad 40 milionów funtów - o 5 milionów więcej niż rok temu.
Sankcje są konieczne
Po I wojnie światowej niemieccy tenisiści byli wykluczeni z rywalizacji na terenie Stanów Zjednoczonych do 1925 roku. W Wielkiej Brytanii o dwa lat dłużej.
Po II wojnie sankcje dotknęły też Włochów, Austriaków, Węgrów, Rumunów i Japończyków. Najdłużej na powrót na Wimbledon czekali Niemcy - do 1951 roku. Może przez to, że w czasie wojny korty All England Lawn Tennis Clubu zostały przez nich zbombardowane.
- I wtedy jakoś się dało. Nikt nie miał wątpliwości, co jest właściwe. No, ale nie było ATP, WTA, nie było w tenisie tak dużych pieniędzy - komentuje Adam Romer.
Nie było ich w ogóle. Pierwsze nagrody za grę w Wimbledonie pojawiły się w 1968 roku. Łączna pula nagród wynosiła 26 tysięcy funtów.
Ale od lat 40. ubiegłego wieku zmieniło się o wiele więcej. Tenis jest dziś jednym z najbardziej zglobalizowanych sportów, z uczestnikami z krajów z całego świata i międzynarodowymi turniejami w kilkudziesięciu państwach. I ten kosmopolityzm leży u podstaw logiki tenisowych władz, broniących się przed wykluczeniem z rywalizacji Rosjan i Białorusinów.
W tej dyscyplinie narodowość ma znaczenie drugorzędne, bo to nie federacje krajowe, a wyniki konkretnych zawodników decydują o ich udziale w danym turnieju. Zmiana paszportu to zresztą w tenisie codzienność.
Jugosłowianka Monica Seles w drugiej części swojej kariery grała pod flagą USA. Podobnie jak urodzona w Czechosłowacji Martina Navratilova. Słoweniec Aljaž Bedene przez trzy lata występował jako Brytyjczyk, by wrócić pod słoweńską banderę. Przykłady można mnożyć.
- Zawodnicy pracują na swoje nazwiska. Ta flaga przy nazwisku jest trochę przy okazji, bo po prostu musi być - mówi Dawid Żbik.
Dla kibiców flaga jest jednak kluczowa, bo choć sympatie fanów tenisa często sięgają poza granice, to jednak rekordowe 2,6 mln widzów oglądających w Polsce finał French Open z udziałem Igi Świątek oglądało ten mecz właśnie dlatego, bo grała tam Polka.
W Rosji i na Białorusi narodowość ma też wymiar propagandowy. Wiktoria Azarenka, była numer 1 kobiecego tenisa, jest jedną z ulubienic Alaksandra Łukaszenki, który jej sukcesy traktuje niemal jak własne.
- Azarenka godzi się na to, żeby grzał się w jej blasku. Bo co ma zrobić? Ale to tylko dowód na to, że samo zabranie flagi to za mało - mówi Adam Romer i dodaje: - Ci ludzie nie trzymają karabinów w ręce. Ale pośrednio są zaangażowani w promocję państwa, które jest agresorem. Nie powinno się przymykać na to oka.
Autorka/Autor: Michał Banasiak
Źródło: tvn24.pl