W środowych wyborach parlamentarnych Holendrzy decydują w dużej mierze o różnie rozumianej tożsamości kraju - wskazują komentatorzy śledzący kampanię, która otwiera rok "superwyborów" w Europie. Kilkanaście ugrupowań, jakie najprawdopodobniej wejdą do parlamentu w Hadze rozciąga się w swych hasłach między biegunami wyznaczanymi przez skrajny liberalizm i antyimigranckie i antyunijne nastawienie Partii na rzecz Wolności (PVV) Geerta Wildersa.
Do wyborów dochodzi w czasie zaognienia stosunków holendersko-tureckich. Wojna słów, która przybrała na sile w ciągu weekendu, doprowadziła do dyplomatycznego kryzysu. Na konsulacie holenderskim w Stambule załopotała na pół godziny turecka flaga, a Holendrzy wydalili turecką minister. W miesiąc po holenderskim głosowaniu ma się odbyć tureckie referendum konstytucyjne, do udziału w którym uprawnionych jest ponad 200 tys. Turków żyjących w Holandii. Skorzysta na tym zdaniem prasy prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, któremu konflikt zapewnia możliwość wzbudzenia uczuć nacjonalistycznych w Turcji i wśród tureckich mniejszości w Europie. Natomiast w Holandii może się na tym tle umocnić antyimigranckie nastawienie części społeczeństwa.
Pierwsze wybory wśród założycieli Unii
Holandia idzie na pierwszy ogień z trzech krajów założycielskich Unii Europejskiej, w których w tym roku odbywają się wybory. Wydaje się - zwraca uwagę Reuters - że w oczach wyborców unijny dobrobyt przegrywa wobec kwestii zachowania tożsamości narodowej, co jest tym bardziej uderzające, gdyż gospodarka Holandii świetnie sobie radzi w strefie euro.
Holenderskie wybory są uważnie obserwowane przez Francję i Niemcy, a Wilders, porównywany również do prezydenta Donalda Trumpa, otwarcie mówi o "europejskiej wiośnie".
Zainteresowanych jest więcej. Na antyestablishmentowych populistycznych polityków w Holandii stawia Rosja. Zdaniem Sico van der Meera z Holenderskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych ich wygrana leży w jej interesie, ponieważ "niezależnie od osobistych poglądów na Rosję chcą podkopać Unię, a niekiedy także NATO". Podobnie uważa Sijbren de Jong z haskiego Ośrodka Studiów Strategicznych. - Świadomie lub nieświadomie realizują (oni) cele Rosji, bo wiedzą, że szkodzi to status quo w Europie, który chcą zniszczyć - mówi.
Holendrzy w zeszłorocznym referendum odrzucili umowę stowarzyszeniową Unia-Ukraina. Według dziennika "New York Times" przyczyniła się do tego prorosyjska grupa skupiona wokół posła Harry'ego van Bommela z Partii Socjalistycznej, a "najaktywniejsi przedstawiciele grupy ukraińskiej wbrew nazwie pochodzili z Rosji lub rosyjskojęzycznych regionów Ukrainy i powtarzali linię Kremla".
Wilders zmienił resztę partii
Uwagę mediów przyciąga głównie Wilders. Jego popularność zmusiła inne ugrupowania do wciągnięcia kwestii imigrantów do swoich programów i główne partie nawołują obecnie do ograniczenia ich napływu.
Holenderskie prawo imigracyjne od 2012 roku należy do najostrzejszych w Unii. Skrócono do 28 dni okres, przez jaki wnioskodawcy o azyl należy się lokum i wyżywienie, i zmniejszono finansowanie udzielającym go schroniskom w około 30 miastach. Potem ubiegających się o azyl czeka deportacja. Rozszerzono też listę krajów uznawanych za bezpieczne, do których są oni odsyłani. Wprowadzono także zakaz zasłaniania twarzy chustami w niektórych miejscach publicznych przez muzułmanki, "w specyficznych sytuacjach, kiedy ludzie muszą na siebie patrzeć lub ze względów bezpieczeństwa".
Nexitu nie widać
Niezależnie od tego, jaki scenariusz zrealizuje się po wyborach, żadnych szans na "Nexit", czego chciałby Wilders, nie widać. Większość Holendrów i parlament są temu przeciwni.
O przeprowadzeniu referendum w sprawie dalszego członkostwa Holandii w "totalitarnej" Unii Wilders mówił w dzień po decyzji Brytyjczyków o Brexicie. Do Nexitu i wyjścia Holandii ze strefy euro apelował już w 2014 roku, argumentując, że będzie to "jak tlen" i powoływał się na analizę brytyjskiego think tanku Capital Economics, według którego w ciągu 20 lat od obu tych wydarzeń PKB Holandii wzrósłby o blisko 10 tys. euro na mieszkańca.
Popularność Wildersa datuje się od 2004 roku, a na jego stanowisko oddziałały wydarzenia wcześniejsze, kiedy w maju 2002 roku doszło do erupcji nastrojów polaryzujących i spłonęło kilka meczetów. Do tego czasu współżycie Holendrów z muzułmanami (jest ich obecnie w 17-milionowej Holandii blisko 900 tys.), wydawało się bezproblemowe.
W 2002 roku na 10 dni przed ówczesnymi wyborami ofiarą morderstwa padł mający szanse zostać premierem Pim Fortuyn, założyciel prawicowej LPF (Lista Pima Fortuyna), opowiadający się za nacjonalizmem kulturowym.
Po upływie dwóch lat od śmierci został uznany w sondażu telewizji KRO za "największą" osobistość w historii Holandii, wyprzedziwszy w popularności Annę Frank, Rembrandta i Vincenta van Gogha.
Dwa tygodnie przed tym sondażem, w listopadzie 2004 r., islamski ekstremista zabił z kolei reżysera filmowego i krytyka islamu Theo van Gogha (prawnuka Theo van Gogha - marszanda i brata malarza). Morderca - 26-letni naturalizowany Marokańczyk - przybił ofierze nożem do klatki piersiowej list, grożący życiu Wildersa i Ayaan Hirsi Ali - Holenderki pochodzącej z Somalii, działaczki politycznej i współpracowniczki van Gogha przy filmie o obrzezaniu kobiet w części muzułmańskich krajów.
Kuloodporne limuzyny
Odtąd Wilders żyje pod 24-godzinną ochroną policyjną. Porusza się w konwoju opancerzonym samochodem, na wiecach nosi kamizelkę kuloodporną. Kiedy wzrasta poziom zagrożenia, nie wie, gdzie spędzi noc. Nawet kiedy odwiedza Budapeszt, skąd pochodzi jego żona, przygotowywane są dla niego na wszelki wypadek alternatywne bezpieczne lokale.
W końcu lutego tego roku policja zatrzymała członka elitarnych służb DBB, odpowiedzialnych za ochronę najważniejszych osób w kraju, z grupy ochraniającej Wildersa. Polityk na krótki czas zawiesił publiczną działalność. Według mediów podejrzany, Marokańczyk z pochodzenia, przekazywał informacje holendersko-marokańskiej organizacji przestępczej.
Obrona holenderskiej tożsamości
Izolacja ze względów bezpieczeństwa powoduje, że Wilders gotowy jest do działania na własną rękę i inni politycy o tym pamiętają - uważa część analityków. W 2012 roku doprowadził on do upadku mniejszościowego rządu Ruttego, odmawiając poparcia cięć wydatków socjalnych niezbędnych do spełnienia unijnej zasady dotyczącej przestrzegania progu deficytu.
Jest najmłodszym synem z katolickiej rodziny z Limburgii, a jego matka, córka wojskowego, urodziła się w Indonezji i Geert ma kuzynów będących w części Indonezyjczykami.
Nawołuje do zamknięcia meczetów (jest ich niemal 500) i medres, zakazu sprzedaży Koranu, prewencyjnego aresztowania radykalnych muzułmanów i wstrzymania imigracji z muzułmańskich krajów. Koncentruje się na kwestiach rozstrzygania o tym, czym jest holenderska tożsamość i dokonująca się według niego islamizacja kraju. Według holenderskiego urzędu statystycznego CBS imigranci z krajów nieeuropejskich w 2015 roku stanowili w tym kraju 12,1 proc. ludności, a ponad 5 proc. to mahometanie.
Około 17-15 proc. Holendrów chce głosować na PVV i uważa Wildersa, podważającego status quo zachodnich demokracji, za wiarygodnego. Hasło jego kampanii odwołuje się do tradycyjnego patriotyzmu Holendrów: "Holandia znowu dla nas".
Wilders nie nadaje się do tego, aby wejść do rządu - uważa Frits Bolkestein, polityk i ekonomista, lider liberalnej VVD w latach 1990–98, a potem unijny komisarz ds. usług i rynku wewnętrznego (1999-2004), jeden z pierwszych holenderskich polityków kwestionujących wartość multikulturalizmu. U jego boku Wilders zaczynał karierę polityczną, pisząc mu przemówienia i będąc przez osiem lat jego asystentem. Dawny mentor uważa, że Wilders "z powodu swojej mentalności nie jest przygotowany do dokonywania zmian, koniecznych, aby rządzić", a gdyby objął "duże ministerstwo, najprawdopodobniej skończyłoby się to niepowodzeniem".
W Rotterdamie, drugim co do wielkości mieście Holandii, wyborcy skłaniają się jednak ku PVV lub innych skrajnie prawicowych partii. W tym ponad 630-tysięcznym mieście 38 proc. mieszkańców to imigranci. Na tydzień przed wyborami rząd sprzeciwił się przeprowadzeniu tam wiecu w tureckiej kampanii referendalnej w sprawie zmiany konstytucji Turcji, tak aby wzmocnić władzę prezydenta. Miał uczestniczyć w nim szef tureckiej dyplomacji Mevlut Cavusoglu. Wilders oznajmił, że Cavusoglu nie jest mile widziany w Holandii i w krótkiej demonstracji pod turecką ambasadą w Hadze wystąpił na tle hasła "Trzymajcie się z dala! To nasz kraj". Według holenderskich mediów do głosowania w tureckim referendum jest uprawnionych ok. 240 tys. Turków mieszkających w Holandii.
Drugi biegun partii Wildersa
Dzień wcześniej Wilders zaatakował przywódcę socjalistów Emile'a Roemera, który w wywiadzie prasowym uznał, że przez Wildersa "przemawia strach przed islamem". Polityk PVV odpowiedział w internecie wyliczeniem, za co w islamie grozi kara śmierci, od apostazji po homoseksualizm. W grudniu został skazany (po raz pierwszy) za mowę nienawiści i podżeganie do dyskryminacji - za zadanie na wiecu pytania, czy w Holandii powinno być mniej Marokańczyków, na co tłum odpowiedział "mniej, mniej, mniej".
Na 11 dni przed wyborami skrytykował "kaznodziejów nienawiści", wzywających do głosowania na imigrancką partię Denk (Myślcie).
Podczas gdy partia Wildersa to "partia rozwścieczonych białych ludzi, to Denk jest partią rozwścieczonych 'beżowych' - uważa politolog Aziz el Kaddouri, cytowany przez holenderskie media. - Czują, że ich zaniedbano, i mówią 'staramy się ile sił, ale zawsze sugeruje się, że nasza integracja nie udała się'".
Denk i PVV ideologicznie to dwa bieguny, ale zdaniem luksemburskiego katolickiego dziennika "Luxemburger wort" są one do siebie podobne: bardzo aktywne w mediach społecznościowych, chętnie uciekają się do sformułowań, które trafiają na nagłówki gazet.
Ostatnio Wilders na Twitterze zaproponował przywódcy Denk, z pochodzenia Turkowi, by wyjechał i "nigdy nie wracał", podając link do oświadczenia, w którym Kuzu porównał go do Hitlera. Na to Kuzu w spotkaniu z nadawcą publicznym NOS potwierdził tę opinię i uzasadnił "paralelizmem" programu Wildersa, który chce zamknięcia meczetów i zakazu Koranu, z programem przywódcy nazistów, żądającego "zakazu Tory i zamknięcia synagog".
Skrytykował przy okazji premiera za list otwarty, w którym Rutte zachęcał osoby nieprzestrzegające wartości holenderskich do opuszczenia kraju. Według Kuzu "holenderska tożsamość nie jest niczym wyjątkowym". Oznajmił, że zależy ona od "siedemnastu milionów" ludzi żyjących w Holandii.
Holandia skazana na szeroką koalicję
PVV może liczyć na ponad 20 mandatów, podobnie jak i VVD, ale centrowe partie, które zapowiedziały ostracyzm wobec Wildersa, są skazane na wielopartyjny sojusz. Rozbieżne poglądy na to, ilu imigrantów Holandia może przyjąć, utrudnią wyłonienie rządu, nawet jeśli Holendrzy są przyzwyczajeni do systemu tzw. "poldermodel" - wypracowywania konsensusu, wzorowanego na współpracy przy utrzymaniu i ochronie terenów zalewowych. Holandii być może zagrozi powtórka sytuacji z sąsiedniej Belgii, gdzie w 2010-11 roku rozmowy koalicyjne trwały 541 dni.
PVV Wildersa prowadziła w sondażach od listopada, a na 10 dni przed głosowaniem znalazła się na drugim miejscu za VVD. Żeby skutecznie odrzucić partię Wildersa i uzyskać 76-madatową większość w niższej izbie parlamentu, potrzebnych będzie łącznie nawet siedmiu sojuszników. Do Tweede Kammer wejdzie prawdopodobnie 14 partii, w tym mainstreamowe VVD, chadecy, D66 i Pvd, które zdobędą łącznie, jak się oczekuje, 70 mandatów.
Ale politolog z Lejdy Nienke Bos przestrzega: - Być może da się przewidzieć, ile mandatów i komu przypadnie, ale nie to, z jaką koalicją Holandia zostanie.
Lider Zielonej Lewicy, która może liczyć na 17 mandatów, 30-letni Jesse Klaver, uważa, że holenderskiej kulturze nie zagraża imigracja, lecz nietolerancyjna skrajna prawica, że w ogóle nie chodzi o imigrantów i islam, tylko o problemy społeczno-gospodarcze: za wysokie podatki i za słabe zarobki. Poparcie Klavera dla wielokulturowego społeczeństwa, większe niż w większości partii, nie dziwi - ojciec jest Marokańczykiem, a wychowała go matka, z pochodzenia Indonezyjka.
Do idei hołubionych przez tę partię należy postulat budowy potężnych turbin wiatrowych na Morzu Północnym i zamknięcie wszystkich elektrowni węglowych. Popiera ona Unię i zapewnia, że ponadnarodowe koncerny nie będą uchylać się od płacenia podatków, a rolnictwo w kraju, który zasłynął z gospodarki intensywnej, stanie się bardziej zrównoważone.
W tworzeniu rządu może odegrać rolę Partia na rzecz Zwierząt (PvdD) Marianne Thieme, licząca na siedem mandatów. Obszary jej zainteresowań sięgają od porozumień o bezcłowym handlu po zerwanie ze wspólną walutą.
O tym, że w wyborach chodzi o tożsamość Holandii, jest przekonany jeden z najpopularniejszych - nawet wśród zwolenników Wildersa - polityków holenderskich, burmistrz Rotterdamu, muzułmanin Ahmed Aboutaleb z Partii Pracy. Także i on korzysta z policyjnej ochrony. Zapowiedział, że szef MSZ Turcji podczas wizyty w Rotterdamie nie będzie mógł prowadzić kampanii przed referendum konstytucyjnym. W zeszłym roku muzułmanom protestującym przeciwko zachodnim swobodom powiedział nieparlamentarnie, żeby "pakowali manatki". Wildersa się nie obawia.
- Demokracja to najlepszy odkurzacz, jaki znamy w naszym systemie - powiedział amerykańskiej telewizji CNN. - Ludzie ocenią w końcu działanie rządu, kiedy zacznie chodzić o ich własne sprawy - ich dom, ich samochód, szkołę, ich dzieci i jakość życia publicznego w ich własnym otoczeniu. Musimy zatem zniżyć się od metapolityki do rzeczywistości codziennego życia obywateli - zaznaczył.
Autor: mm/adso / Źródło: PAP