Jeszcze cztery lata temu nikt w wielkiej polityce nie znał jego nazwiska. Wtedy został burmistrzem niewielkiego miasta na południu Węgier, dziś sięga po więcej. Peter Marki-Zay rzuca rękawicę Viktorowi Orbanowi i chce stanąć na czele węgierskiego narodu. Jego ambicje nie są bez pokrycia.
Węgierski premier Viktor Orban od ponad dekady rozprawia się w parlamentarnym wyścigu z przeciwnikami. Jego partia Fidesz w koalicji z Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową (KDNP) latami zgarniała poparcie około połowy głosujących Węgrów, podczas gdy rozproszona opozycja musiała zadowolić się wynikiem od kilku do co najwyżej dwudziestu kilku procent. Tym samym do dziś trwa niezachwianie 12-letnia era rządów Orbana.
Jednak najbliższa niedziela może przynieść pierwsze od lat zmiany, które postawią kropkę w pisanym przez niego rozdziale politycznej historii kraju. 3 kwietnia to data, która dla Orbana może być ostatnim dniem jego politycznej stabilności.
- To na pewno będą wyjątkowe wybory, bo takich nie było na Węgrzech od kilkunastu lat. Stają naprzeciwko siebie dwa bloki, czyli Fidesz i praktycznie cała opozycja - przewiduje Andrzej Sadecki, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.
Główne opozycyjne frakcje zjednoczyły się i startują jako sojusz Wspólnie dla Węgier. W jednym worku znalazły się partie socjalistyczne, centrowe, centroprawicowe, lewicowe, liberalne i zieloni, czyli Węgierska Partia Socjalistyczna (MSzP), Momentum, Jobbik (dawniej skrajnie prawicowy), Koalicja Demokratyczna (KD), Węgierska Partia Zielonych (LMP), Dialog dla Węgier (PM). I to one w sondażach mają niemal wyrównane szanse w starciu z Fideszem.
- To bardzo szeroka koalicja partii od prawa do lewa, które łączy przede wszystkim świadomość, że bez szerokiego sojuszu Orban jest praktycznie nie do pokonania - komentuje Sadecki.
Polityczny nowicjusz
Po zawiązaniu się patchworkowej koalicji przyszedł czas na kolejną polityczną niespodziankę. Dwie tury prawyborów na opozycji wyłoniły - oprócz kandydatów w okręgach jednomandatowych - pretendenta do urzędu premiera. Niespodziewanie został nim bezpartyjny samorządowiec, któremu nikt wcześniej nie dawał szans. Burmistrz ponad 40-tysięcznego miasteczka Hódmezővásárhely na południu Węgier, które jest jednocześnie jego małą ojczyzną.
- Peter Marki-Zay jest w zasadzie nowicjuszem politycznym. Jego nazwisko jest znane od 2018 roku, więc zaledwie cztery lata. Wtedy pojawił się jako kandydat na burmistrza w wyborach uzupełniających w miejscowości Hódmezővásárhely, w której zawsze rządził Fidesz - opowiada Sadecki.
Ten węgierski ekonomista wygrał wybory dzięki poparciu zawiązanej na to głosowanie opozycyjnej koalicji. - Zapamiętano go jako symbol tej udanej współpracy opozycji - wskazuje ekspert OSW.
Było to sześć tygodni przed wyborami krajowymi. Zdołaliśmy pokonać Fidesz w ich bastionie. To zwycięstwo było efektem zjednoczenia opozycji. Popierali mnie jako kandydata niezależnego, bezpartyjnego.Peter Marki-Zay w rozmowie z TVN24 BiS, listopad 2021.
Zdaniem eksperta OSW, Marki-Zay zawdzięcza swój wynik w jesiennych prawyborach temu, że "jest kompletnie nową twarzą, jest kimś, kto przychodzi spoza polityki". - A na Węgrzech jest dosyć mocna niechęć do utrwalonego establishmentu politycznego. Dzisiaj głównie do Fideszu, który rządzi tyle lat. Ale również wspomnienie po wcześniejszych rządach lewicy jest nie najlepsze. Więc Marki-Zay pojawił się jako ta nowa, świeża energia - tłumaczy.
Tym, który rzucił rękawicę Orbanowi, jest polityczny outsider bez przynależności partyjnej. Deklarujący się jako rozczarowany, były wyborca Fideszu, prounijny konserwatysta. Przekonuje, że to Viktor Orban zmienił się na przestrzeni lat, natomiast on pozostał stały w swoich poglądach.
Dziesięć, dwanaście lat temu był zagorzałym przeciwnikiem Putina i proeuropejskim konserwatystą. Ja pozostałem prounijnym konserwatystą, ale Orban już nie. Jest zagorzałym przeciwnikiem Unii Europejskiej, jest proputinowski. Buduje państwo jednopartyjne, reżim autorytarny, gdzie nie ma wolności prasy, gdzie prawa obywatelskie nie są szanowane. Prowadzi kampanię nienawiści przeciwko mniejszościom i to jest nie do przyjęcia z chrześcijańskiego punktu widzenia.Peter Marki-Zay w rozmowie z TVN24 BiS, listopad 2021.
Marki-Zay jest również założycielem stowarzyszenia Ruch Węgry dla Wszystkich, ojcem siedmiorga dzieci, praktykującym katolikiem. Opowiada się za zacieśnieniem więzi z Unią Europejską i NATO.
- Nie jest w żadnej mierze ani liberałem, ani socjalistą, co powoduje, że wyjęto najważniejsze argumenty w zarzutach stawianych przez Fidesz, dla którego liberałowie, począwszy od George’a Sorosa, są wcieleniem diabła - podkreśla prof. Bogdan Góralczyk z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego. - Na dodatek wiele lat przebywał za granicą, głównie w Stanach Zjednoczonych, i dobrze mówi po angielsku, co akurat na Węgrzech nie jest częstym wydarzeniem wśród polityków i to też jest jego atut - kontynuuje. Przekonuje, że samorządowiec "to wybór zdecydowanie najlepszy" spośród palety kandydatów dostępnej dla koalicji sześciu partii.
Marki-Zay urodził się w 1972 roku w Hódmezővásárhely. Po ukończeniu szkoły średniej w rodzinnym mieście studiował między innymi marketing i ekonomię, z której obronił pracę doktorską. W 2004 roku zdecydował się wraz z rodziną na wyjazd do Kanady, gdzie pracował jako marketer. Później przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, by ostatecznie w 2009 roku powrócić na Węgry.
Teraz chce stanąć na ich czele. Czym stara się przekonać wyborców? Główną osią swojej kampanii uczynił temat oczyszczenia kraju z korupcji. W publicznych wystąpieniach nosi na piersi niebieską wstążkę - symbol tej walki. Twierdzi, że zjawisko to należy wyplenić - bez względu na to, której części sceny politycznej dotyczy, czy pojawiła się przed, czy po 2010 roku.
Korupcja to korupcja. Korupcja to przestępstwo. Korupcja jest największym przestępstwem przeciwko społeczeństwu. To jeden z kluczowych elementów, które musimy zmienić.Marki-Zay dla BBC, listopad 2021
- Peter Marki-Zay mówi: powrót do Europy, powrót do transparentnych rządów - bo rządy Viktora Orbana są niezwykle skorumpowane, o czym powszechnie wiadomo; powrót do państwa prawa - bo przecież względem Węgier też są uruchomione procedury o nieprzestrzeganie zasad praworządności z artykułu 7. 1 (unijnego) traktatu; powrót do Sojuszu Północnoatlantyckiego i powrót do Zachodu, bo Viktor Orban prowadził politykę otwarcia na Wschód, która zawiodła go w objęcia Władimira Putina czy Xi Jinpinga. W tym sensie to jest wybór cywilizacyjny, który stoi przed Węgrami - uważa prof. Góralczyk.
Uwagę zwracają poglądy kandydata w kwestii praw osób LGBT, choć nie ma tego w jego oficjalnym programie wyborczym. Opowiada się za wprowadzeniem małżeństw jednopłciowych i przekonuje, że na opozycji jest co do tego zgoda.
- On jest politykiem w pewnym sensie nieprzewidywalnym. To jest i jego atut, i wada. W kampanii było widać, że jest zupełnie niekontrolowany przez swój sztab wyborczy, że w pewnym sensie mówi często to, co naprawdę myśli. Miał szereg wypowiedzi, które niekoniecznie się podobały liderom partii - podkreśla Andrzej Sadecki.
Jego zdaniem kandydatura Marki-Zaya "to z jednej strony szansa na nowe otwarcie, ale też duża niewiadoma".
Kto może pozwolić burmistrzowi wejść do wielkiej polityki? - Są trzy kategorie, które będą na niego głosowały. Po pierwsze, wszyscy przeciwnicy Fideszu. Po drugie, głównie młodzież. Po trzecie, ludzie z dużych miast, szczególnie Budapesztu - wylicza prof. Góralczyk.
W koalicyjnym programie Wspólnie dla Węgier - poza głównym tematem walki z korupcją - znalazło się również wprowadzenie zmian w konstytucji, którą Fidesz uchwalił w rok od objęcia władzy i która nazywana jest "konstytucją Orbana". Chcą zapisać w niej między innymi, że Węgry nie będą mogły opuścić NATO i UE bez referendum. Partie opozycji mówią również o zmianach instytucjonalnych, neutralności klimatycznej, odejściu od podatku liniowego, transparentności w wydawaniu środków publicznych i organizowaniu przetargów, przywróceniu kompetencji samorządom, niezależnego sądownictwa, zmianach w mediach publicznych, które w dużej mierze zależne są od władz.
Postulują również zmiany w systemach oświaty i zdrowia, w tym podwyżki dla pracowników tych sektorów, odejście od "ustawy niewolniczej", czyli przyjętych przed kilkoma laty zmian w Kodeksie pracy. Obiecują dodatkowe świadczenia socjalne i utrzymanie już wprowadzonych. Innymi istotnymi kwestiami są deklaracja dołączenia do strefy euro w ciągu pięciu lat i zapowiedź prowadzenia polityki zagranicznej, której priorytetami mają być wzmocnienie integracji euroatlantyckiej, przyjazne stosunki z krajami sąsiednimi, wspieranie praw i interesów Węgrów żyjących poza granicami kraju oraz skończenie z "rosyjskimi i chińskimi wpływami na Węgrzech".
Pełny program wyborczy koalicji Wspólnie dla Węgier (w języku węgierskim) >>>
Sadecki zwraca uwagę na jeszcze jeden element. - Oni chcieliby, żeby wybory na prezydenta były bezpośrednie. To jedna z głównych zmian - podkreśla. Obecnie głowę państwa wybiera parlament.
Wytrącane argumenty
Kampania wyborcza wystartowała oficjalnie 12 lutego. Fidesz, w tym festiwalu wzajemnych oskarżeń pomiędzy dwoma największymi blokami, stara się podkreślać swoje dotychczasowe osiągnięcia, zaś opozycja akcentuje potrzebę zmian.
- Viktor Orban przyjął optykę: ja jestem politykiem doświadczonym, on jest niedoświadczony. Ja niosę bezpieczeństwo i gwarancję dalszego dobrego rządzenia, a z nim to nie wiadomo, jaki eksperyment - zaznacza prof. Góralczyk.
Andrzej Sadecki podkreśla, że główną strategią dyskredytowania Marki-Zaya przez Fidesz było prowadzenie narracji, że "tak naprawdę nie on rozdaje karty na opozycji". Między innymi w stolicy pojawiły się plakaty, na których za Marki-Zayem znalazła się postać Ferenca Gyurcsany’ego. Ten socjalistyczny premier jest twarzą afery z 2006 roku, kiedy media upubliczniły nagrania, na których przyznaje, że okłamywał społeczeństwo.
"Nie mamy wielkiego wyboru, bo wszystko spier****liśmy. Żaden europejski kraj nie działał tak idiotycznie jak my. Kłamaliśmy przez ostatnie półtora, dwa lata. Co więcej, przez ostatnie cztery lata nic nie osiągnęliśmy. Nic. Nie będziecie w stanie podać ani jednej znaczącej decyzji rządu, z której moglibyśmy być dumni" - powiedział w maju 2006 roku Gyurcsany na spotkaniu Węgierskiej Partii Socjalistycznej. Kompromitujący materiał opublikowano kilka miesięcy później. Choć wśród Węgrów zawrzało i wielu domagało się dymisji premiera, ten nie zamierzał ustępować. Zrobił to dopiero trzy lata później, by - jak argumentował - ułatwić przeprowadzenie reform w państwie.
- Jest to postać, która przez większość Węgrów jest pamiętana w negatywny sposób. Cały wysiłek Fideszu szedł w to, żeby pokazać, że tak naprawdę jest to powrót tego, co było, że nie ma nowej jakości na opozycji - podkreśla ekspert OSW. A prof. Góralczyk dodaje: - Stosuje się dosyć twarde, nieczyste, wręcz brudne chwyty, bo wszystkie chwyty są tutaj dozwolone.
Fidesz nie ma zbyt dużego pola manewru, bo Marki-Zay wydaje się być kandydatem z koszmaru dla partii Orbana. Andrzej Sadecki wymienia kilka tego powodów, między innymi to, że jest nową postacią w polityce i nie można wiązać go z aferami z przeszłości. - Trudno mu przypisać wygodną łatkę lewicowca. Reprezentuje też te wszystkie wartości, które są ważne dla Fideszu: rodzina, wiara - dodaje ekspert OSW. Co więcej, ze względu na wiek nie da się wypominać mu powiązań z komunistycznym aparatem.
Dla opozycji natomiast największym wyzwaniem było nie znalezienie odpowiedniej narracji, ale dotarcie z programem do wyborców. Węgierskie media przede wszystkim należą do podmiotów sprzyjających rządowi i pozostają w rękach oligarchów.
- Opozycja nie miała do końca równych możliwości zaprezentowania swojego programu. Na dodatek na Węgrzech od kilkunastu lat nie odbywała się żadna publiczna przedwyborcza debata. To jest coś, o co Marki-Zay bardzo zabiegał. Potem krytykował Orbana, że nie chce z nim stanąć w szranki w debacie telewizyjnej - komentuje Andrzej Sadecki. Jego zdaniem "to byłaby na pewno okazja dla wielu do bezpośredniego zapoznania się z programem opozycji, ale niestety opozycja takiej szansy nie dostała". Zresztą telewizyjnej debaty - jak zaznacza - na Węgrzech nie było od 2006 roku. Wielu młodych obywateli nigdy nie miało okazji jej zobaczyć.
Prof. Góralczyk przytacza przykład prezentowania kandydatów w państwowej telewizji, gdzie przez kilkanaście minut pokazywano Viktora Orbana, następnie kilka minut przeznaczono na Marki-Zaya, by znów na dłuższą chwilę powrócić do premiera. - Tak wyglądają proporcje w mediach rządowych - puentuje.
Zmiana scenariusza
W dniu wyborów na Węgrzech odbędzie się również referendum dotyczące spraw związanych z osobami LGBT. Pytania są w opinii wielu sugestywne:
- Czy popierasz nauczanie o orientacji seksualnej nieletnich w publicznych placówkach edukacyjnych bez zgody rodziców? - Czy popierasz promowanie terapii zmiany płci u nieletnich? - Czy popierasz nieograniczone pokazywanie nieletnim treści medialnych o charakterze seksualnym, które mogą mieć wpływ na ich rozwój? - Czy popierasz pokazywanie nieletnim treści medialnych dotyczących zmiany płci?
Referendum zainicjował Fidesz, mając nadzieję, że narzuci tym główny temat kampanii. To właśnie dzięki jego głosom w listopadzie 2021 roku rząd dostał zielone światło do przeprowadzenia głosowania. - To dla niego do wojny w Ukrainie była wręcz oś napędzająca jego elektorat - podkreśla prof. Góralczyk.
Jednak - jak wskazuje Andrzej Sadecki - "wszystkie kalkulacje i Fideszu, i opozycji, o czym tak naprawdę kampania będzie, nagle zostały wywrócone". - Tak naprawdę o tym referendum już prawie się nie mówi - dodaje.
Kampanię zdominował temat rosyjskiej agresji zbrojnej na Ukrainę. - Wydawało się na początku, że Fidesz na tym bardzo straci ze względu na wieloletnie zaangażowanie w bliskie stosunki z Rosją - podkreśla Sadecki.
Orban narzucił jednak swoją narrację. Twierdzi, że Węgry powinny trzymać się z dala od konfliktu i nie angażować się po żadnej ze stron. Sprzeciwił się nakładaniu przez UE sankcji na rosyjski sektora energetyczny oraz transportowi broni na Ukrainę przez terytorium Węgier. Wyborców przekonuje, że jego polityczni przeciwnicy wciągną kraj w wojnę. Opozycja z kolei ostro krytykuje "wieloletnie zaangażowanie Fideszu w stosunki z Rosją". - Natomiast paradoksem kampanii jest to, że na razie nie widać, by to jakoś bardzo wyraźnie odbiło się w wynikach sondażowych - przyznaje Andrzej Sadecki.
Prof. Bogdan Góralczyk przypomina, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski na oczach całego świata zwrócił się bezpośrednio do Węgier, mówiąc, że muszą zdecydować, kogo popierają. - Niewątpliwie ten apel Zełenskiego był uderzeniem w Viktora Orbana, i to mocnym. Pytanie, czy tylko dla elit rządzących, co utrudni mu ewentualnie potem funkcjonowanie w Europie i świecie zachodnim po wyborach - komentuje.
Ty się wahasz, czy mają być sankcje czy nie? Wahasz się, czy to zrobić czy nie? Wahasz się, czy handlować z Rosją czy nie? Nie ma czasu się wahać, czas decydować. Wierzymy w was, potrzebujemy waszego wsparcia, wierzymy w twój naród (...).Fragment przemówienia Wołodymyra Zełenskiego do unijnych przywódów, 25 marca 2022.
Walczące plemiona
Do 15 marca w rejestrze prowadzonym przez węgierskie Krajowe Biuro Wyborcze (NEO) znalazło się ponad 8,2 mln uprawnionych do głosowania. To oni w niedzielę od 6 rano będą mogli udać się do urn, by zdecydować, kto w kolejnych latach będzie sprawował władzę.
Prof. Góralczyk zwraca w tym kontekście uwagę na polaryzację w społeczeństwie, twierdząc, że "nie ma jednych Węgier, są walczące ze sobą plemiona". - Powiedziałbym, że plemiona są aż cztery. Jest obóz Fideszu - to jest szacunkowo dwa i pół miliona ludzi na niespełna 10 milionów mieszkańców kraju, którzy są egzystencjalnie związani z tym systemem - wymienia. - O północy się obudzą i będą głosowali na Fidesz, bo od tego zależy ich przyszłość, praca - dodaje. Kolejni są zwolennicy głównie liberalnej i socjalistycznej opozycji.
- Potem jest trzeci obóz, który zawsze był bardzo silny na Węgrzech. Obóz apatii. Cokolwiek by się nie powiedziało, jakich argumentów by się nie używało, ci ludzie i tak nie pójdą głosować - kontynuuje. Czwartym obozem jest węgierska diaspora, która prawdopodobnie zagłosuje za Fideszem.
W jednoizbowym parlamencie węgierskim jest 199 miejsc. W okręgach jednomandatowych wybiera się 106 posłów, a pozostałych 93 wyłanianych jest z krajowych list partyjnych. Każdy obywatel oddaje dwa głosy.
Prof. Góralczyk określa jako "wydarzenie bezprecedensowe" to, że po latach opozycja nie tylko się zjednoczyła, ale w każdym okręgu wystawiła jednego wspólnego kandydata wobec rywala z Fideszu. - To jest zupełnie nowy eksperyment - zaznacza.
Do tej pory poszczególne partie zwykle wystawiały swoich kandydatów, a głosy wyborców się rozpraszały. W rezultacie potyczki te wygrywał Fidesz. Obecnie - według prof. Góralczyka - trudno przewidzieć, jak rozłożą się głosy.
Opozycja może liczyć na Budapeszt i inne większe miasta. Natomiast w mniejszych miejscowościach, na prowincji silniejsza jest pozycja partii rządzącej. Ekspert OSW wskazuje jednak, że "jest szereg okręgów, w których szanse są wyrównane i to one najprawdopodobniej rozstrzygną o wyborach".
Prof. Góralczyk zwraca uwagę na jeszcze inną kwestię. - Kiedy Viktor Orban doszedł do niepodzielnej, konstytucyjnej większości wiosną 2010 roku, praktycznie na pierwszym posiedzeniu nowego parlamentu nadał Węgrom zamieszkałym poza granicami kraju bierne i czynne prawa wyborcze. I na przykład milionowa enklawa Seklerów, węgierskich górali w Siedmiogrodzie na terenie Rumunii, dotychczas w dziewięćdziesięciu kilku procentach zawsze głosowała na Fidesz - objaśnia. Dodaje, że Seklerzy mogą być "języczkiem u wagi" w zbliżającym się plebiscycie.
Zabetonowana władza
Prof. Góralczyk wskazuje też na to, jak mogą podzielić się mandaty w parlamencie. Wyraża przekonanie, że nawet jeśli Fidesz wygra wybory, nie będzie miał konstytucyjnej większości. W trudnej sytuacji może znaleźć się również opozycja w przypadku zwycięstwa. Kiedy przed ponad dekadą Orban doszedł do władzy, wprowadził wymóg większości 2/3 głosów do przyjęcia szeregu ważnych ustaw. - Czyli on się zabetonował i trzeba by zmienić cały ustrój konstytucyjny - kwituje Góralczyk.
- Toczyły się w ramach zjednoczonej opozycji eksperckie rozmowy, że w przypadku gdyby wygrała wybory, to natychmiast musi rozpisywać referendum w celu zmiany porządku konstytucyjnego, bo inaczej nie będzie w stanie rządzić. Tak silną opozycją będzie rzekomo przegrany Fidesz. Orban to wie i dlatego tak mocno licytuje - dodaje.
Według sondażu wykonanego przez Zavecz Research między 23 a 25 marca i opublikowanego przez portal Telex.hu na początku ostatniego tygodnia kampanii, Fidesz ma poparcie 41 proc. wyborców, natomiast opozycyjny sojusz - 39 proc. Badania wspomnianego ośrodka przewidują również wysoką frekwencję, nawet do 80 proc.
Wszystko wskazuje na to, że niedzielne wybory będą dla Viktora Orbana najtrudniejszymi w ciągu kilkunastu lat jego rządów. Nie ma jednak mędrca, który potrafiłby przewidzieć ostateczny wynik. O tym, jaką przyszłość wybiorą dla siebie Węgrzy, przekonamy się dopiero po przeliczeniu ostatniego z milionów głosów, który może mieć decydujące znaczenie.
Autorka/Autor: Aleksandra Koszowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Janos Kummer/Getty Images