W sobotę w stolicy Węgier odbyła się zakazana przez władze Parada Równości. W Budapeszcie zgromadziły się tysiące uczestników. Organizatorzy mówili, że parada była najliczniejsza w historii Budapesztu. Węgierski portal HVG informuje o nawet 200 tysiącach uczestników.
- To zdecydowanie porażka Orbana i kompromitacja rządowej inicjatywy zakazu tegorocznej parady równości, która jest standardem w wielu państwach europejskich – oceniła Ilona Gizińska.
Przypomniała, że na paradzie pojawiło się wielu prominentnych polityków, w tym co najmniej 70 europosłów, a także ministrowie różnych krajów i prezydenci stolic. - To nie są goście, przy których można było sobie pozwolić na agresywniejsze akcje policji – zauważyła analityczka.
Podkreśliła, że gdyby do takich działań doszło, rząd w Budapeszcie musiałby się liczyć z reakcją UE, np. w postaci zamrożenia środków na podstawie mechanizmu warunkowości. - A w obecnej sytuacji gospodarczej Węgry nie mogą pozwolić sobie na kolejne kary finansowe - oceniła.
"Możemy spodziewać się dalszego kryzysu"
- Pamiętajmy, że prócz rozwiązania siłowego ustawa (węgierska, de facto delegalizująca paradę równości - red.) przewiduje również kary grzywny, sięgające nawet 500 euro. Na potrzeby imprezy na ulicach został zamontowany sprowadzony z Chin sprzęt do identyfikacji osób, więc nie można wykluczyć, że uczestnicy poniosą jakieś konsekwencje udziału w sobotnim marszu - powiedziała Gizińska.
Według szacunków organizatorów w paradzie Budapest Pride wzięło około 200 tys. ludzi. Według Gizińskiej, która opiera się na liczbach pojawiających się w węgierskich mediach, było to zapewne kilkadziesiąt tysięcy. - Dla dużej części uczestnictwo w paradzie nie było tylko wyrazem poparcia dla społeczności LGBTQ+, ale przede wszystkim sprzeciwem wobec polityki rządu - powiedziała ekspertka.
Według niej rząd w Budapeszcie będzie bronił się, oskarżając unijne elity o próby ingerowania w wewnętrzne sprawy Węgier i narzucanie liberalnego światopoglądu, sprzecznego z tym propagowanym przez władze. - Konsekwencje mogą zostać wyciągnięte wobec burmistrza Budapesztu Gergelya Karacsonya, który wziął na siebie ryzyko organizacji imprezy. Możemy spodziewać się dalszego kryzysu pomiędzy władzami państwa a władzami stolicy - oceniła Gizińska.
Gra Fideszu
Zauważyła też, że lider węgierskiej opozycji Peter Magyar pozostał "biernym obserwatorem" zamieszania wokół Budapest Pride, nie dając wciągnąć się w "grę Fideszu".
- Zakaz organizacji marszu miał też na celu sprowokowanie Magyara, aby bardziej zaangażował się w poparcie środowiska LGBTQ+. W ten sposób można byłoby go nazwać 'zepsutym liberałem', zwłaszcza że rządowy zakaz bazował na kwestii ochrony dzieci – podkreśliła ekspertka.
W jej przekonaniu Magyar "rozegrał to bardzo rozsądnie", ograniczając się do skrytykowania władz za próbę ograniczenia wolności obywateli do zgromadzeń.
Cios w społeczność LGBT
W połowie marca parlament Węgier przyjął nowelizację ustawy o zgromadzeniach, w praktyce delegalizującą parady równości. Projekt zmian złożył rządzący Fidesz. Zakaz pozwala nakładać grzywny na organizatorów wydarzeń i zabrania "przedstawiania lub promowania" homoseksualizmu wśród osób poniżej 18. roku życia.
Pierwsza parada równości w Budapeszcie została zorganizowana w 1997 roku.
Autorka/Autor: momo/kg
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA