Przywódcy Partii Republikańskiej ostro skrytykowali decyzję prezydenta USA Donalda Trumpa o wycofaniu z północnej Syrii nielicznych, pozostałych tam sił amerykańskich. Swoją decyzję Trump ogłosił niespodziewanie w niedzielę, bez konsultacji z Pentagonem. Planami wycofania wojsk martwią się we Francji i Wielkiej Brytanii.
Senator Mitch McConnell, przywódca większości republikańskiej w Senacie, stwierdził w oświadczeniu, że "na wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii skorzystają tylko Rosja, Iran i reżim Baszara al-Asada w Syrii".
McConnell, do tej pory nieugięty sojusznik Trumpa w Kongresie, dodał, że wycofanie wojsk amerykańskich z Syrii grozi tym, że "terroryści z tak zwanego Państwa Islamskiego i z innych grup terrorystycznych dokonają przegrupowania i wznowią działalność".
"Administracja Trumpa popełniła poważny błąd"
"To takie smutne, takie niebezpieczne. Prezydent Trump może być zmęczony walką z radykalnym islamem. Ale oni nie są zmęczeni zwalczaniem nas" - napisał na Twitterze inny wpływowy republikański zwolennik Trumpa, senator Lindsey Graham.
Podobnego zdania jest senator Marco Rubio, republikanin z odgrywającego kluczową rolę na amerykańskiej mapie wyborczej stanu Floryda, były rywal Trumpa w wyborach prezydenckich w 2016 roku, a obecnie jego sojusznik w walce ze zdominowaną przez demokratów Izbą Reprezentantów.
Rubio napisał na Twitterze, że "jeśli doniesienia o wycofaniu sił amerykańskich z Syrii są prawdziwe, to administracja Trumpa popełniła poważny błąd, który będzie miał konsekwencje daleko poza Syrią".
W opinii wielu republikanów niespodziewana decyzja Trumpa podważy autorytet Stanów Zjednoczonych w świecie, bo wycofanie sił USA z Syrii oznacza porzucenie bojowników kurdyjskich na pastwę losu przed zapowiadaną od dawna ofensywą wojsk tureckich w tym regionie Syrii.
"Taka zdrada Kurdów poważnie zaszkodzi naszej wiarygodności jako sojusznika w świecie" - napisał w oświadczeniu republikański senator Patrick J. Toomey.
Superwiększość w Senacie może zablokować Trumpa
McConnell, który jako przywódca republikańskiej większości Senatu kontroluje między innymi terminarz prac ustawodawczych wyższej izby amerykańskiego parlamentu, podczas rozmowy z dziennikarzami w poniedziałek wieczorem zwrócił uwagę, że krytycy decyzji Trumpa o wycofaniu sił amerykańskich z Syrii mają obecnie ponadpartyjną, zdecydowaną większość w Senacie, tak zwaną superwiększość - dwie trzecie - czyli przynajmniej 67 głosów w stuosobowej izbie wyższej.
Zdaniem komentatorów taka postawa McConnella może sugerować, że nie wyklucza on możliwości podjęcia w Senacie działań ustawodawczych zmierzających do zablokowania decyzji Trumpa. Prezydent nie byłby w stanie zawetować takiej ustawy, ponieważ posiadanie superwiększości pozwala na odrzucenie prezydenckiego weta.
Zdaniem amerykańskich mediów ten "najpoważniejszy bunt republikanów" od momentu objęcia ponad dwa lata temu urzędu przez Trumpa, przychodzi w bardzo niebezpiecznym dla prezydenta momencie - w czasie, kiedy trzy komisje Izby Reprezentantów prowadzą dochodzenie w sprawie zasadności rozpoczęcia jego impeachmentu.
Trump zdaniem politologów opiera swoją strategię zachowania urzędu, nawet w przypadku prawdopodobnego rozpoczęcia impeachmentu przez zdominowaną przez demokratów Izbę Reprezentantów, na tym, że mają oni w Senacie 47 głosów, a więc mniej od wymaganych 67 głosów pozwalających usunąć go z urzędu.
Do tej pory żaden z republikańskich senatorów nie opowiedział się jednoznacznie za usunięciem Trumpa z urzędu. Komentatorzy zwracają uwagę, że sytuacja może się jednak zmienić wraz z dalszym, widocznym w ostatnich sondażach, wzrastającym poparciem Amerykanów dla postawienia prezydenta przed sądem Kongresu.
Dlatego, ostrzegają amerykańscy politolodzy, Trump nie może zignorować żadnego przejawu rozłamu, czy utraty poparcia senatorów z Partii Republikańskiej.
"Trump zdradził Kurdów"
Decyzja prezydenta Donalda Trumpa o wycofaniu wojsk USA z Syrii zaniepokoiła Paryż. Media zwracają uwagę na kwestię przetrzymywanych przez Kurdów tysięcy jeńców tak zwanego Państwa Islamskiego. Kurdowie zapowiadają, że w razie tureckiej ofensywy nie będą w stanie ich upilnować.
Jak twierdzą francuscy obserwatorzy, stwarza to groźbę odbudowy sił tak zwanego Państwa Islamskiego. Możliwe jest też, że Turcja odeśle jeńców do państw, których są obywatelami. Jest wśród nich wielu obywateli francuskich, ale Francja bardzo nie chce, aby wrócili do kraju.
Według cytowanych przez media świadków "pogłoski o interwencji tureckiej wzbudzają entuzjazm wśród cudzoziemskich dżihadystów w obozach w północno-wschodniej Syrii". Niektórzy wierzą, że Turcy ich uwolnią i pomogą tym samym w odbudowie tak zwanego Państwa Islamskiego - inni mają nadzieję na odesłanie do państw, z których przybyli, co uchroni ich przed karą śmierci.
Francuscy obserwatorzy uważają, że wprowadzenie w życie decyzji Trumpa o wycofaniu wojsk USA z Syrii jest niepewne, a według francuskich dyplomatów "szkody już są ogromne". "Trump zdradza Kurdów" – to tytuł w dzienniku "Les Echos".
"Francja straciła w Syrii wiarygodność"
Tytuły artykułów na stronach internetowych francuskich gazet są jednoznacznie krytyczne wobec amerykańskiego prezydenta. "Donald Trump dokłada się do syryjskiego chaosu" - stwierdza na pierwszej stronie "Le Monde". Komentarz redakcyjny w tym dzienniku zatytułowano: "Nieodpowiedzialna dyplomacja Donalda Trumpa". Zamieszanie, jakie wprowadził prezydent USA na syryjską scenę, musi jeszcze bardziej podważyć zaufanie Kurdów do tych, którzy zobowiązali się ich bronić - zapowiadają komentatorzy.
Publicyści przypominają również, że w grudniu ubiegłego roku prezydent Emmanuel Macron przekonał Donalda Trumpa, by nie wycofywał swych żołnierzy, gdyż stacjonujące w Syrii francuskie siły specjalne są zbyt słabe, by działać bez Amerykanów.
W kwietniu tego roku prezydent Francji zapewnił delegację kurdyjską o "pełnym poparciu Paryża". "A dziś to już tylko puste słowa" - twierdzą cytowani w "Le Monde" obserwatorzy, według których Francja została wyeliminowana z syryjskiej rozgrywki, gdyż całkowicie była zależna od nieprzewidywalnego i mało wiarygodnego sojusznika amerykańskiego.
Choć, jak się wydaje, prezydent Trump zrezygnował już z wycofania żołnierzy amerykańskich z północno-wschodniej Syrii, wielogodzinne "poplątanie z pomieszaniem" stawia Paryż w bardzo kłopotliwej sytuacji - stwierdzają komentatorzy "Le Monde". I cytując grudniową wypowiedź Macrona: "przede wszystkim chodzi o to, by móc polegać na sojuszniku", ubolewają, że "Francja straciła w Syrii wiarygodność".
Według korespondenta radia "France Info" w Stambule Amerykanie mogą nie dopuścić do stworzenia w północnej Syrii "strefy bezpieczeństwa", do której turecki prezydent Tayyip Recep Erdogan chciałby przenieść 2 miliony syryjskich uchodźców spośród 3,5 miliona przebywających obecnie w Turcji.
Zdaniem dziennikarza nagłe, nieprzewidywalne zwroty amerykańskie zdestabilizowały syryjskich Kurdów i jest to być może koniec pięcioletniego sojuszu z Waszyngtonem, który umożliwił pozbawienie terytorium i zniszczenie tak zwanego Państwa Islamskiego.
Zaniepokojenie tureckimi planami
Wielka Brytania jest poważnie zaniepokojona tureckimi planami przeprowadzenia operacji wojskowej na północy Syrii - powiedział we wtorek przedstawiciel MSZ Andrew Murrison.
Wcześniej we wtorek strona turecka poinformowała, że zakończyła przygotowania do operacji militarnej na północnym wschodzie Syrii. Ankara chce na obszarze przygranicznym utworzyć strefę bezpieczeństwa, aby wyeliminować zagrożenie dla Turcji ze strony Kurdów oraz stworzyć warunki umożliwiające powrót do Syrii uchodźców.
- Stawialiśmy sprawę wobec Turcji bardzo jasno, że należy uniknąć jednostronnej akcji militarnej, bo zdestabilizowałaby region i zagroziłaby wysiłkom na rzecz trwałego pokonania dżihadystycznego Państwa Islamskiego - ostrzegł Murrison.
W poniedziałek z przygranicznych regionów północnej Syrii wojska zaczęły wycofywać Stany Zjednoczone, co wywołało zaniepokojenie wśród wspieranych dotychczas przez USA sił kurdyjskich kontrolujących większość tych obszarów.
W mediach krążyły doniesienia, że przedstawiciele władz Wielkiej Brytanii są "zachwyceni" zmianą amerykańskiej polityki w Syrii. Rzecznik brytyjskiego premiera zapytany o te informacje odpowiedział, że ruchy wojsk USA są wyłącznie sprawą tego kraju.
Autor: asty//now / Źródło: PAP