Dziesięć osób, w tym troje dzieci, zginęło w pożarze domu w Nescopeck w Pensylwanii. Jako jeden z pierwszych na miejscu zdarzenia pojawił się strażak, którego rodzina przebywała w budynku. Mężczyzna w rozmowie z Associated Press przekazał, że w tragedii stracił syna, córkę, troje wnucząt, teścia, szwagra, szwagierkę i dwoje innych krewnych. - Nie mogłem nic zrobić, żeby ich uratować - mówił dziennikarzom.
Do pożaru doszło w piątek około 2.45 czasu lokalnego (8.45 w Polsce) w hrabstwie Luzerne w Pensylwanii. Do akcji został skierowany między innymi Harold Baker z miejscowej ochotniczej straży pożarnej. Z przekazanego strażakom adresu wynikało, że w ogniu stanął dom w pobliżu posesji, gdzie przebywała rodzina Bakera. Dopiero na miejscu okazało się, że nastąpiła pomyłka. Płonął właśnie ten dom, w którym spali jego najbliżsi.
Strażak - jak opowiadał po akcji - próbował dostać się do płonącego budynku, ale kiedy koledzy zorientowali się w sytuacji, odciągnęli go na bok. Niedługo potem z domu wyniesiono pierwszą z ofiar: był to dziewiętnastoletni syn Harolda, Dale, także strażak ochotnik.
Dziesięć ofiar
Po zakończeniu akcji gaśniczej strażacy odnaleźli zwłoki kolejnych ludzi. Policja stanu Pensylwania przekazała, że zginęło łącznie 10 osób, w tym troje dzieci w wieku 5, 6 i 7 lat. Pozostałe ofiary miały od 19 do 79 lat. Trzem dorosłym udało się ewakuować.
Strażak Harold Baker w rozmowie z amerykańskimi mediami wyznał, że w pożarze stracił najbliższą rodzinę. - Straciłem syna, córkę, teścia, szwagra i szwagierkę. Zginęło też troje wnucząt i dwoje innych krewnych - wyliczał.
Sąsiad: wiedziałem, że straż nie zdąży
- W nocy usłyszałem dziwne dźwięki. Na początku myślałem, że to strzały z broni palnej, a potem, że wybuchła butla gazowa. Kiedy spojrzałem na sąsiedni dom, był już cały w płomieniach. Wiedziałem, że straż nie zdąży na czas - opowiadał jeden z mieszkańców osiedla domów jednorodzinnych, na którym doszło do tragedii.
Źródło: Reuters, The New York Times, BBC