Wojna handlowa między USA i Chinami ma wybuchnąć z nową siłą po powrocie Donalda Trumpa do Białego Domu. Cel jest jeden: powstrzymać Chiny. Czy to realne? Jaka będzie odpowiedź Pekinu? Zapytałem o to trzech wybitnych badaczy z najlepszych polskich uczelni. I wszystko wskazuje na to, że wojna handlowa to część większego procesu, a kluczową rolę może w nim odegrać najbogatszy człowiek świata - Elon Musk.
10, 60, 200, 1000 procent - między innymi o takich cłach w ostatnim czasie mówił Donald Trump. Przede wszystkim na produkty z Chin, które - jak przekonuje - są owocem nieuczciwej konkurencji i niszczą amerykańską gospodarkę. A nowe, coraz wyższe cła mają być rozwiązaniem wielu problemów - nie tylko zmniejszyć amerykański deficyt handlowy, ale też przywrócić USA przemysł i miejsca pracy. Mechanizm wydaje się prosty: jeśli chińskie produkty będą droższe, to znów będzie się opłacało produkować wszystko w Stanach Zjednoczonych.
Tylko jeżeli cła są takie dobre, to dlaczego Waszyngton był dotąd jednym z największych orędowników globalizacji i wolnego handlu? Bo na świecie następuje właśnie nowa epoka, w której mocarstwa zmieniają sposób myślenia.
Czy wojna handlowa USA i Chin jest nieuchronna? Czy powali ona Chiny na kolana? I jakie ma to znaczenie dla Polski? Spytałem o to trzech profesorów z najlepszych polskich uczelni: byłego dyplomatę prof. Bogdana Góralczyka z Centrum Europejskiego UW, wieloletniego dyrektora Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW prof. Edwarda Haliżaka oraz prof. Dominika Mierzejewskiego, kierownika Katedry Studiów Azjatyckich na Uniwersytecie Łódzkim.
CZYTAJ TEŻ: "SYGNAŁY OSTRZEGAWCZE" ZE STRONY PEKINU. "CHINY JESZCZE NIE DOKONAŁY PRAWDZIWEGO ODWETU" >>>
Wojna handlowa dobra czy zła?
O co właściwie chodzi z podnoszeniem ceł? Zwolennicy uważają, że wyższe cła, czyli dodatkowe podatki na produkty z zagranicy, chronią przed nieuczciwą czy nieetyczną konkurencją. Przy okazji zwiększają popyt na produkty krajowe, a przez to zmniejszają bezrobocie i poprawiają bilans w handlu zagranicznym. Brzmi świetnie. Sprawa nie jest jednak taka prosta, bo przeciwnicy zwracają uwagę na co najmniej równie poważne minusy wysokich ceł. Wskazują, że w praktyce oznaczają one wzrost cen produktów i ograniczenie ich dostępności, wzrost inflacji, spowolnienie wzrostu gospodarczego oraz pogorszenie relacji międzynarodowych.
Większość ekonomistów podziela opinię, że dodatkowe cła i inne bariery w wymianie gospodarczej są zwykle złe dla gospodarki, ponieważ ograniczają korzyści z gospodarczej specjalizacji. Zgodnie z podstawowymi założeniami ekonomii poszczególnym podmiotom najbardziej opłaca się produkować bowiem to, w czym są najlepsze, czyli mają tzw. przewagę konkurencyjną, zamiast produkować wszystkiego po trochu. Ze sprzedaży nadwyżek opłaca się wówczas finansować kupowanie pozostałych dóbr od innych.
Jednocześnie nie da się jednak zaprzeczyć, że rzeczywistość potrafi być bardziej złożona, a państwa mogą osiągać korzyści także z ochrony konkretnych gałęzi gospodarki. Zwłaszcza tych, które uważają za krytycznie ważne - na przykład sektora zbrojeniowego czy energetycznego. W tym przypadku korzyści strategiczne mogą przeważać nad korzyściami czysto ekonomicznymi.
Ocena skutków wprowadzania ograniczeń w wymianie gospodarczej pozostaje więc tematem spornym, choć wojen handlowych było już w historii wiele. Najczęstszym wspólnym mianownikiem są jednak straty. Wojny celne prowadzone przez Wielką Brytanię w połowie XIX wieku uważane są często za "chwytanie się brzytwy" przez to ówczesne mocarstwo, które właśnie wkroczyło na drogę do własnego upadku. A wojna celna rozpoczęta przez USA w latach 20. XX wieku, wskazywana bywa jako jedna z przyczyn kryzysu gospodarczego w latach 1929-1933, największego w historii kapitalizmu.
W przeszłości wielokrotnie stroną wojen handlowych bywała również Polska. Książkowym przykładem jest wojna celna Niemiec i II RP w dwudziestoleciu międzywojennym, która doprowadziła do przewrotu majowego w 1926 roku, ale też do budowy portu w Gdyni.
Wojna handlowa USA - Chiny
Co wobec tego oznacza wojna handlowa Stanów Zjednoczonych z Chinami? Wojna ta w praktyce już trwa i to od kilku lat, bo zaczęła się podczas pierwszej kadencji Donalda Trumpa. Joe Biden nie tylko jej nie skończył, ale sam dołożył cegiełkę, podnosząc cła na kolejne chińskie produkty: stal, aluminium, panele fotowoltaiczne czy samochody elektryczne. Na te ostatnie cło wzrosło do 100 procent, czyli zaczęło podwajać cenę chińskich pojazdów, praktycznie eliminując je z rynku.
- Wojna handlowa pomiędzy USA i Chinami już ma ogromny wpływ na oba te państwa. Przykładowo chińskie inwestycje w USA właściwie spadły do zera - przyznaje prof. Bogdan Góralczyk.
Nazywanie tego wojną handlową - a nie tylko celną - jest przy tym w pełni uzasadnione, ponieważ oba mocarstwa sięgają nie tylko po cła. Ograniczana jest pomiędzy nimi wymiana towarów, ale też inwestycji, wiedzy czy technologii, o czym mówi się mniej, a na co zwraca uwagę prof. Edward Haliżak.
- USA wprowadzają wobec Chin blokadę technologiczną porównywalną do tej z czasów zimnej wojny wobec Związku Radzieckiego. W kosmosie NASA ucięła już wszystkie programy współpracy z Chinami, to samo wkrótce stanie się na uczelniach wyższych. Wszystko, by spowolnić rozwój technologiczny Chin - wymienia Haliżak.
Amerykanie bez wątpienia mają przy tym rację, zarzucając Chinom stosowanie nieuczciwych praktyk w handlu. Chińskie produkty eksportowe są dofinansowywane przez władze na tak wiele sposobów, że cenowo mogą pokonać każdą zagraniczną konkurencję. A po zmonopolizowaniu w ten sposób danego sektora nic nie stanie na przeszkodzie, by zacząć podnosić ceny - ten proces już się toczy choćby na rynku paneli fotowoltaicznych.
Prof. Dominik Mierzejewski przyznaje, że "dotowanie rodzimych produktów to chińska specjalność". - Ale wywodzi się nie tylko z jakichś strategicznych przesłanek, lecz także z kopiowania mechanizmów wewnętrznych. Otóż w Chinach wewnętrznie nie ma jednolitego rynku, a władze każdej prowincji, chroniąc swoich producentów przez dotowanie ich lub dodatkowe cła, ograniczają możliwości wymiany handlowej z innymi prowincjami - wyjaśnia.
Jak odpowie Pekin?
Wielu spodziewa się, że zaostrzająca się wojna handlowa spowolni wzrost potęgi Chin, a może nawet całkiem go zahamuje. Pekin i bez niej mierzy się już z poważnymi, sięgającymi fundamentów swojego państwa problemami gospodarczymi, takimi jak wyczerpanie dotychczasowego modelu gospodarczego, potężne wewnętrzne zadłużenie i ogromny kryzys demograficzny.
Co w tej sytuacji zrobią Chiny? Często wskazuje się, że ich nadrzędnym celem będzie osiągnięcie samowystarczalności gospodarczej, przynajmniej w kluczowych sektorach. Tak by zachodnie sankcje i cła w jak najmniejszym stopniu przynosiły straty chińskiej gospodarce. To chińska strona "decouplingu", czyli gospodarczego "rozłączania", które stało się ostatnio wiodącym hasłem po obu stronach Pacyfiku.
CZYTAJ TEŻ: PÓŁPRZEWODNIKI SĄ ROPĄ XXI WIEKU. GRA TOCZY SIĘ O TO, CZYJA ARMIA BĘDZIE BARDZIEJ "SMART" >>>
Taka jest teoria, ale praktyka wydaje się inna. - Słowa o samowystarczalności gospodarczej, decouplingu, pięknie brzmią w ustach polityków po obu stronach Pacyfiku, ale realia są inne - podkreśla prof. Haliżak. A jak zauważa prof. Góralczyk, nie ma już państw samowystarczalnych. - Chiny są cywilizacją wsobną (skupioną na sobie - red.), ale nie zapominajmy, że największy sukces odniosły dzięki globalizacji - zaznacza.
Dlatego reakcją Chin na zaostrzającą się wojnę handlową z USA nie będzie jedynie pogłębianie decouplingu, ale też radzenie sobie na wszelkie inne możliwe sposoby. A tych, z czego nie każdy zdaje sobie sprawę, Pekinowi nie brakuje. - Chiny będą teraz próbowały grać na różnych fortepianach, bo jest w nich duża niepewność co do przyszłości - przewiduje prof. Góralczyk. - Będą więc próbowały zacieśniać relacje z Niemcami, Francuzami, Węgrami, by dokonywać tam dużych inwestycji i częściowo przenosić tam swoją produkcję, w ten sposób mogąc omijać cła z USA - tłumaczy.
Innymi działaniem Pekinu będzie zmiana rynków, na które trafiają konkurencyjne chińskie produkty. - Chiny mają ogromy rynek wewnętrzny, na który w obliczu rosnących ceł mogłyby przekierować swoją produkcję - wskazuje prof. Haliżak. To część tak zwanego "podwójnego obiegu", jednego z fundamentalnych haseł Pekinu, które za priorytet stawia wzrost konsumpcji wewnętrznej i uniezależnienie się w ten sposób od eksportu. - Resztę produkcji zaś zamiast do USA przekierować mogą na rynki globalnego południa, zwłaszcza w Afryce - dodaje ekspert. Ten proces także już się odbywa, a Chiny stopniowo zastępują Zachód jako kluczowy partner kolejnych państw afrykańskich.
Bo tak jak od kilku lat trwa wprowadzanie kolejnych ograniczeń przez USA, tak Chiny od kilku lat zmieniają już swoją strategię. - Przez komunistyczne sztandary w Pekinie zapomina się, że Chińczycy są świetnymi kapitalistami i doskonale odnajdują się w realiach rywalizacji gospodarczej czy handlowej - podsumowuje prof. Haliżak.
Elon Musk a Chiny
Pekin będzie też w końcu próbował zakulisowo działać na rzecz zahamowania nakładanych przez Donalda Trumpa ograniczeń w handlu. I tutaj szczególne znaczenie może mieć najbogatszy człowiek świata, który wydatnie pomógł Trumpowi wygrać listopadowe wybory - Elon Musk. Musk, który - co warto podkreślić - oparł swoją biznesową potęgę w dużej mierze właśnie na Chinach. Symbolem tego zaangażowania stała się Tesla Gigafactory, jego bezprecedensowa fabryka samochodów elektrycznych pod Szanghajem, zdolna produkować niemal milion pojazdów rocznie. To niewiele mniej niż produkuje CAŁY francuski przemysł motoryzacyjny łącznie. W jednej fabryce.
- Pekin robi teraz wszystko, by Elon Musk nie wycofał się z Chin wraz ze swoją superfabryką Tesli - zauważa prof. Góralczyk. Tylko dlaczego w obliczu zaostrzającej się wojny handlowej z USA Pekin miałby bronić tej amerykańskiej fabryki? - Bo Chiny, by znaleźć przeciwwagę dla pomysłów Donalda Trumpa, będą teraz stawiać na współpracę z big techami, czyli wielkimi amerykańskimi koncernami technologicznymi jak Meta czy Tesla - wskazuje prof. Góralczyk.
Przyczyna jest prosta: w Chinach z dawniej licznych amerykańskich firm przetrwały już tylko big techy, które zarazem posiadają duże wpływy polityczne w USA. - Jeśli teraz Elon Musk i jego fabryka by się zamknęły, to w ogóle zwinęłyby się stosunki gospodarcze USA i Chin, bo mniejsze amerykańskie firmy już wcześniej uciekły do innych państw - podkreśla prof. Góralczyk.
A to byłoby zbyt niebezpiecznym oddaleniem się obu mocarstw. Bo USA i Chiny mogą ze sobą rywalizować, ale jednocześnie mają poczucie wyjątkowości swojej relacji i jej znaczenia. Dlatego prof. Haliżak zwraca uwagę, że zaostrzanie wojny handlowej może być powstrzymywane także przez same amerykańskie koncerny i z dystansem podchodzi do zapowiedzi Donalda Trumpa w kwestii wprowadzania kolejnych ceł na produkty z Chin. Zdaniem Haliżaka amerykański biznes wiele zainwestował w Trumpa, a dla biznesu kolejne cła to kolejne koszty.
Bo, o czym Trump nie wspomina, nakładane przez USA cła płacą nie chińscy producenci, ale amerykańscy importerzy, ich koszt w praktyce ponoszą więc sami Amerykanie. - Amerykańskie koncerny dalekie są od rezygnacji z kolejnych inwestycji w Chinach - ocenia prof. Haliżak. - Idealnym przykładem jest tutaj Elon Musk, ale podobnie działają inne wielkie firmy, jak choćby Boeing, które wciąż liczą na ogromne zyski z rozwijania działalności w Chinach. I te koncerny będą przeciwne nakładaniu kolejnych ceł, na których wszyscy stracą.
Chiny gotowe na wojnę handlową
Chiny nie pozostają więc bezczynne i na wiele sposobów przygotowują się na realizację zapowiedzi Donalda Trumpa. Czy wobec tego wojna handlowa rzeczywiście powstrzyma wzrost chińskiej potęgi handlowej?
Tutaj eksperci są raczej zgodni - Chiny są już dostatecznie silne, by wytrzymać konfrontację handlową z USA. - Chiny są gotowe na zderzenie z USA, tylko mówią: "nie chcemy wojny handlowej, ale się jej nie boimy". A jeżeli wybuchnie wojna handlowa, to wszyscy będziemy przegrani - tłumaczy prof. Góralczyk. I dodaje: - Ja z tym drugim stwierdzeniem całkowicie się zgadzam.
Także prof. Haliżak nie ma wątpliwości, że wprowadzanie kolejnych ceł przez USA nie zatrzymałoby wzrostu chińskiej potęgi handlowej. Na pytanie, czy Chiny poradziłyby sobie z kolejnymi amerykańskimi cłami, odpowiada krótko: "absolutnie".
Zwraca przy tym uwagę choćby na spektakularny sukces Chin w zakresie nowoczesnych technologii i innowacyjności, który sprawił, że jako jedno z nielicznych państw rozwijających się zdołały przebić "szklany sufit" i wejść do grona państw rozwiniętych. Dziś Chiny są jednym z najbardziej innowacyjnych państw na świecie, co widać w zestawieniach takich jak Global Innovation Index. W najnowszym, za 2024 rok, wskazano je już jako 11. najbardziej innowacyjne państwo na świecie, wyprzedzające m.in. Francję i Japonię, i błyskawicznie goniące znajdujące się na miejscu trzecim Stany Zjednoczone. Dla porównania Polska jest dopiero na miejscu 40., choć nasza gospodarka jest 21. największą na świecie. Widać, jak wiele zostało nad Wisłą zaniedbane.
Nieco bardziej sceptyczny co do gotowości Chin do wojny handlowej z USA pozostaje natomiast prof. Mierzejewski. - Retorycznie są gotowe, ale w praktyce - nie. Jak wiemy, chińska dyplomacja czy media często podkreślają dominację tak zwanego modelu chińskiego. Ale realia są nieco bardziej złożone. Koniem pociągowym chińskiej gospodarki są dalej ogromne inwestycje i handel zagraniczny, a ten trafia na coraz większe przeszkody - wyjaśnia.
Pekinowi trudno będzie szybko odejść od proeksportowej orientacji, a jeszcze trudniej przeprowadzić poważne reformy, ponieważ niektóre z jego największych słabości gospodarczych są zarazem filarami jego stabilności politycznej. Choćby monopol partii komunistycznej na kontrolę przepływu kapitału oraz wielkie przedsiębiorstwa państwowe - oba były dotąd fundamentami chińskiego modelu gospodarczego, ale jednocześnie stają się coraz bardziej dysfunkcyjne. Jak zauważa prof. Mierzejewski, zmiana tego modelu będzie więc dla Chin trudna.
- Bo aby zreformować gospodarkę, trzeba byłoby ruszyć kapitalizm państwowy, który faktycznie sprawdza się w niektórych sektorach związanych z nowymi technologiami Powoduje on jednak zarazem nadprodukcję, na przykład producenci smartfonów zaczęli masowo produkować też samochody elektryczne. Chińczycy sami się śmieją, że opakowali blachą telefony. Tym samym mamy do czynienia z nadprodukcją, której nie wchłonie wewnętrzny rynek chiński i trzeba szukać rynków zagranicznych, przede wszystkim w Europie i Stanach Zjednoczonych. Koło się zamyka - tłumaczy ekspert.
Gdzie słonie walczą, tam trawa cierpi
Zaostrzająca się wojna handlowa może więc mocno zaszkodzić Chinom, raczej jednak nie powstrzyma całkiem wzrostu ich potęgi. A skoro tak, to czy wobec tego nie zaszkodzi bardziej samym Stanom Zjednoczonym? Wielu - zwłaszcza w Azji - wieszczy im już schyłek potęgi i przypomina, że wolny handel był jej istotną częścią, której teraz może zabraknąć. Te oceny jednak również wydają się przedwczesne.
- USA nie są w regresie, w ostatnich 20 latach w Stanach Zjednoczonych nastąpiła rewolucja łupkowa i USA stały się samowystarczalne energetycznie, co spowodowało ich wzmocnienie gospodarcze - zauważa prof. Góralczyk. Choć Stany Zjednoczone mierzą się z wieloma problemami, ich globalna potęga trzyma się więc mocno. - Do brexitu USA dawały 22 procent światowego PKB, a dzisiaj dają już 26 procent, bo dodatkowo wzmocniła je jeszcze sprzedaż uzbrojenia po wybuchu wojny w Ukrainie - dodaje Góralczyk.
Niezależnie jednak od tego, kto ucierpi bardziej, jedno jest pewne: na wojnie handlowej gospodarczo stracą wszyscy. Także Polska, w myśl cytowanego przez prof. Góralczyka popularnego w Azji powiedzenia: "gdzie słonie walczą, tam trawa cierpi". W przypadku rywalizacji USA i Chin to my jesteśmy tą trawą i zaostrzająca się wojna handlowa ma także dla nas ogromne znaczenie. Stawia bowiem Polskę i Chiny po dwóch stronach "handlowej" barykady, w sytuacji gdy ogrom polskich przedsiębiorstw zawdzięcza dziś swój sukces sprowadzanym z ChRL półproduktom.
Zarazem, na co zwraca uwagę prof. Góralczyk, zdaniem Chin znaczenie Polski w ostatnich latach znacząco wzrosło. - Chiny uważają, że Polska po brexicie stała się jednym z państw rozgrywających w Europie - mówi prof. Góralczyk. - Bo widzą, w jakim stanie jest Francja i co się dzieje w Niemczech. Uważają też, że mimo podziałów i POPiS-u Polska ma obecnie silnego lidera w postaci Donalda Tuska - dodaje.
I nasz kraj ma z perspektywy Chin do odegrania znaczącą rolę, ponieważ biegnie tędy lądowa droga łącząca Chiny z Europą, słynny jedwabny szlak. Chodzi tutaj o Małaszewicze pod Terespolem, gdzie znajduje się największy w Polsce obszar wolnocłowy i terminal, w którym następuje wymiana zestawów kołowych lub przeładunek towarów transportowanych z lub do Chin. Obecnie polskie Małaszewicze to jedyne dla Chin lądowe połączenie z Europą, jednak amerykańsko-chińska wojna handlowa jest kolejnym czynnikiem, który może ograniczać jego funkcjonowanie.
Zmiana, jakiej nie widziano od stu lat
Z zaostrzającą się wojną handlową USA i Chin trzeba się najprawdopodobniej pogodzić, zwłaszcza że eksperci wskazują ją jako część jeszcze większego zjawiska globalnego. Na naszych oczach zmienia się właśnie świat.
Jesteśmy bowiem świadkami "wielkiej zmiany, jakiej nie widziano od stu lat" - powtarzają chińscy przywódcy na czele z Xi Jinpingiem. Dla Pekinu zapowiadanie tej wielkiej zmiany to "zawoalowana sugestia o powrocie Chin jako centrum stosunków międzynarodowych". - Pamiętajmy, że stulecie ubiegłe to był wiek państw zachodnich. Teraz zakłada się w Pekinie, że Zachód przejdzie do historii, a jego miejsce zagospodarują Chiny - tłumaczy prof. Mierzejewski.
Wraz z Zachodem odejść ma także zbudowany przez niego porządek międzynarodowy na czele z instytucjami wielostronnymi, takimi jak choćby potężna dawniej Światowa Organizacja Handlu. - Temu również sprzyja administracja Donalda Trumpa. Zatem wygląda na to, że globalizacja ze swojej optyki wielostronnej będzie redefiniowana w kanały bilateralne - ocenia ekspert.
Takie przejęcie przez Chiny centralnej pozycji na świecie to na razie chińskie marzenia, ale globalna zmiana jest realna. Nadchodzi nowy, bardziej podzielony świat. - Wydaje się, że właśnie zmieniamy paradygmat. Przez 30 lat od rozpadu Związku Radzieckiego i końca zimnej wojny żyliśmy pod jednym sztandarem: że ważna jest tylko gospodarka, otwarte rynki, globalizacja - wymienia prof. Góralczyk. Ale to właśnie się kończy.
- Teraz mamy inną agendę: bezpieczeństwo w każdym możliwym wymiarze. Wojskowe, gospodarcze, energetyczne, demograficzne, klimatyczne. A w związku z tym nadchodzi też epoka nowych barier i ceł. To jest odwrót od globalizacji, to jest deglobalizacja i rozwód pomiędzy najważniejszymi organizmami gospodarczymi po epoce zaangażowania - podsumowuje prof. Góralczyk.
Z tej perspektywy wojna handlowa wydaje się dopiero początkiem globalnej zmiany, której doświadczymy.
Autorka/Autor: Maciej Michałek/ a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Jonas Weinitschke/Shutterstock
Temat: Gospodarka Chin