Przemycili elementy bomb do 10 chronionych budynków federalnych w 4 amerykańskich miastach. Po czym zbudowali z nich ładunki wybuchowe i umieścili bomby w walizkach, zanosząc je do różnych biur.
Na szczęście nie byli to terroryści, ale inspektorzy Generalnego Urzędu Rachunkowości (GAO), działającego przy Kongresie "amerykańskiego NIK-u".
Budynki, gdzie przeprowadzono prowokację, były wykorzystywane m.in. przez Departament Stanu USA, Departament Sprawiedliwości i Departament Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych (Homeland Security).
Do ich raportu dotarł we wtorek CNN, na dzień przed jego przedstawieniem na przesłuchaniu przed senacką komisją ds. bezpieczeństwa wewnętrznego. W raporcie znalazło się wiele kompromitujących ochronę faktów, jak choćby zdjęcie śpiącego na służbie strażnika.
Prawdziwe elementy bomb
W przeciwieństwie do większości podobnych testów, tutaj wykorzystano nie atrapy, a prawdziwe elementy bomb. Zgodnie z raportem "improwizowany ładunek wybuchowy składał się z dwóch części (...) z elementów nie wnoszonych zazwyczaj do budynków federalnych przez pracowników lub gości".
Choć śledczy zadbali, by bomby nie miały szans wybuchnąć, to aby zademonstrować ich niszczycielską siłę, nagrali eksplozje kilku z nich w nieznanym miejscu. Części do produkcji bomb agenci zakupili w internecie za mniej niż 150 dolarów. Wszystkie budynki wybrane do testy miały oznaczenie "Level IV" (poziom IV), co oznacza, że w każdym z nich pracowało co najmniej 450 pracowników federalnych.
Źródło: CNN
Źródło zdjęcia głównego: cnn.com