W niedzielę turecka artyleria zbombardowała terytorium północnego Iraku, próbując odciąć drogę ucieczki kurdyjskim separatystom - wojsko otrzymało też zgodę premiera na wkroczenie do kurdyjskiej części Iraku.
- Aby położyć kres terrorystom operującym w sąsiednim Iraku, wydałem rozkaz użycia wszelkich dostępnych środków prawnych, politycznych, wliczając w to także operacje przygraniczne, jeśli zajdzie taka potrzeba - brzmi oświadczenie premiera Turcji Recepa Erdogana.
Faktycznie oznacza ono zielone światło dla armii dla przeprowadzenia dużej militarnej operacji w północnym Iraku, która miałaby uderzyć w PKK - Partię Pracujących Kurdystanu, głównego reprezentanta tego 25-milionowego narodu, pozostającego bez własnego państwa. Taka inwazja mogłaby nastąpić w najbliższych tygodniach.
W poniedziałek turecki rząd formalnie poprosi parlament o zgodę na akcje zbrojne w północnej części Iraku - oświadczył w czwartek Sadullah Ergin z rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Sprecyzował, że tekst wniosku jest już gotowy.
Decyzja jest następstwem wydarzeń z ostatnich dwóch dni - w kilku atakach na tureckich wojskowych Kurdowie zabili 15 z nich. Scenariusz był zawsze ten sam: atak na terytorium Turcji i szybka ucieczka do Iraku. Nastroje w Turcji są bojowe właśnie ze względu na bezsilność wobec tego rodzaju ataków.
Sytuacja jest tym bardziej dramatyczna, że autonomiczny rząd kurdyjskiego Iraku w oświadczeniu wydanym we wtorek ostrzegł Turcję, że jej wojska "poniosą ciężkie straty, jeśli wkroczą na terytorium Iraku". To zapewne oznacza, że kurdyjskie organizacje paramilitarne, które zrzeszają dziesiątki tysięcy ludzi, stawią zbrojny opór Turkom.
- Jeśli tureckie oddziały zdecydowały się wejść do irackiego Kurdystanu, to oświadczam, że ich decyzja jest zła i zapłacą za nią ciężkimi stratami w ludziach - powiedział Nozad Hadi, gubernator regionu.
Jeśli w inwazji ma wziąć duża ilość wojsk, musiałaby ona zostać najpierw zatwierdzona przez turecki parlament, jednak bez jego zgody można przeprowadzać drobne najazdy tzw. "gorące pościgi".
Ankara od dawna domaga się prawa do tego rodzaju drobnych operacji i chce określenia ich w prawie międzynarodowym jako "samoobrony", jednocześnie podkreślając, że według informacji tureckiego wywiadu w Iraku jest około 3 tysięcy bojowników PKK.
Turcja oficjalnie obwinia PKK o śmierć ponad 30 tysięcy osób, odkąd organizacja rozpoczęła walkę zbrojną o powstanie niepodległego Kurdystanu w 1984.
Jak to widzą komentatorzy
Według telewizji Al-Jazeera inwazja jest mało prawdopodobna w najbliższym czasie ze względu na to, że Turcja będzie w listopadzie gospodarzem konferencji regionalnej, na której gościć będą także przedstawiciele Iraku. Telewizja nie wyklucza jednak inwazji w późniejszym terminie.
Pomocne w rozwiązaniu kryzysu może być też porozumienie jakie podpisała Ankara z Bagdadem w sprawie zapewnienia przez ten drugi bezpieczeństwa na granicy z Turcją. Bagdad jednak domaga się czasu by móc zrealizować zobowiązania.
Yusuf Kanli z agencji Turkish Daily News zaznacza, że publiczna presja na rząd Erdogana, aby okazał zdecydowanie w rozwiązaniu problemu, może być faktycznym utrudnieniem w spełnieniu tego zadania - rząd i armia muszą bowiem rozdzielić kwestię militarnego pokonania separatystów i ogólnej kwestii kurdyjskiej.
- Tego rodzaju terroryzmu nie da się zakończyć tylko przez operację militarną, istnieją inne czynniki, które trzeba uwzględnić: polityczne i społeczne. Są one nierozdzielne. - powiedział Kanli telewizji Al-Jazeera.
- Turcja nie może jednak ignorować potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa. Muszą jednak rozdzielić kwestię PKK od problemu w kontaktach z Kurdami.
Kurdystan apeluje o rozmowy
Kurdyjskie apele o nie podejmowanie ataku nadeszły w czwartek, w momencie gdy legislatorzy w Turcji apelowali do parlamentu o autoryzację militarnych operacji przeciwko kurdyjskim bojownikom w północnym Iraku.
- Rezolucja nie trafi do parlamentu dziś. Zostanie wysłana po święcie Bayram - powiedział agencji Reutersa prominentny polityk tureckiego parlamentu. Święto kończy się w niedzielę.
- Przeprowadzenie akcji zbrojnej nie pomoże rozwiązać problemów na naszej granicy, to nie podwyższy bezpieczeństwa - powiedział Jamal Abdallah, rzecznik kurdyjskiego regionalnego rządu w Iraku. - Muszą istnieć inne sposoby na rozwiązanie problemu, który jest nasz wspólny przecież - dodał.
Według Abdallaha rząd kurdyjski nie popiera terrorystów z PKK - nie pozwalamy grupom, które są wrogie wobec któregokolwiek z naszych sąsiadów na używanie Kurdystanu jako swojej bazy wypadowej.
Ta wypowiedź to riposta wobec zarzutów, które formułuje rząd Erdogana wobec władz Kurdystanu. Oskarża je on bowiem o wspieranie działań PKK.
Reakcje zagraniczne
Stany Zjednoczone popierają Turcję i Irak w ich walce z PKK, ale jednocześnie ostrzegają Ankarę przed militarnym działaniem.
- Jeśli mają problem powinni działać razem, aby go rozwiązać. Nie jestem też przekonany, czy jednostronne działania jakkolwiek zbliżają kwestię do rozwiązania - powiedział Sean McCormack, rzecznik amerykańskiego departamentu stanu we wtorek.
Zapytany, czy Waszyngton wezwie obie strony do powstrzymania się od przemocy, McCormack odpowiedział, że suwerenne kraje muszą podejmować swoje własne decyzje w sprawie bezpieczeństwa wewnętrznego.
Szef dyplomacji UE Javier Solana ostrzegł w czwartek Turcję przed akcjami wojsk tureckich w Iraku w celu zniszczenia na północy tego kraju baz kurdyjskich rebeliantów.
Solana powiedział dziennikarzom, że "ewentualna próba jeszcze większego skomplikowania sytuacji bezpieczeństwa w Iraku jest czymś, co nie powinno być tolerowane i taki komunikat przekazaliśmy naszym tureckim przyjaciołom".
Przed ewentualnym wkroczeniem do Iraku przestrzegły w środę Turcję także Rosja - zaapelowała ona w tej sprawie o powściągliwość i Komisja Europejska - wzywając do poszanowania integralności terytorialnej Iraku.
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24