Do końca października samozwańcza Abchazja, zawdzięczająca niezależność Kremlowi, ma odpowiedzieć na przedstawiony jej projekt traktatu o przyjaźni, oznaczający w praktyce jej aneksję przez Rosję.
Propozycję nie do odrzucenia Kreml złożył Abchazom w połowie października, odpowiadając zresztą na wcześniejsze zapewnienia rządu z Suchumi o chęci wiecznej i jak najbliższej przyjaźni z dobrodziejką Rosją. Deklarował to jeszcze w maju ówczesny przywódca abchaskiej opozycji Raul Chadżimba, usiłujący obalić panującego prezydenta Aleksandra Ankwaba i uzyskać na to kremlowskie błogosławieństwo.
Jak pisze w swojej korespondencji z Tbilisi korespondent PAP Wojciech Jagielski, Abchazi wiedzą, że gdyby nie pomoc Rosji, nie udałoby się im wygrać separatystycznej wojny z lat 1992-93, w wyniku której zerwali z Gruzją. Dopełnieniem ich secesji była już otwarta wojna rosyjsko-gruzińska w 2008 r., w wyniku której Kreml, nie zawracając sobie głowy pozorami, oficjalnie uznał niepodległość zarówno Abchazji, jak i drugiej ze zbuntowanych gruzińskich prowincji, Osetii Południowej. Poza Moskwą niepodległość samozwańców uznały jeszcze Wenezuela, Nikaragua oraz położone na Pacyfiku wyspiarskie republiki Nauru, Vanuatu i Tuvalu; dwie ostatnie później się z tego wycofały.
Warunki Kremla
Zależni we wszystkim od Moskwy, abchascy politycy zabiegali o względy Kremla także wtedy, gdy dochodziło między nimi do sporów o władzę. Majowy spór zakończył się odsunięciem od władzy Ankwaba, przedterminowymi wyborami latem i wygraną Chadżimby. Kreml, który udzielił mu pomocy, jesienią postanowił wystawić rachunek.
Rosja przedstawiła Abchazom propozycję nie do odrzucenia. W zamian za dalszą wojskową obronę, rosyjskie paszporty i utrzymanie za kremlowskie ruble Abchazi mają rozwiązać własne wojsko i podporządkować je wyznaczonemu przez Kreml rosyjskiemu generałowi, posyłać abchaskich rekrutów do rosyjskiej armii, zezwolić rosyjskim żołnierzom i celnikom na przejęcie kontroli granic, dostosować swoje przepisy do rosyjskich, a także znieść zakaz sprzedaży ziemi i nieruchomości w Abchazji cudzoziemcom, w tym obywatelom Rosji. Wszystko to miałoby stać się pierwszym dla Abchazji krokiem do przystąpienia do zrzeszającej już Rosję, Białoruś, Kazachstan i Armenię Unii Eurazjatyckiej, mającej w zamyśle jej twórcy, Władimira Putina, stać się dziedziczką Związku Radzieckiego i konkurentką dla zachodniej Unii Europejskiej.
Abchazi woleliby niezależność
Prześcigając się w lojalności i wdzięczności wobec Rosji, abchascy politycy niemal w komplecie przywiązani są do idei niepodległości i za nic nie chcą się jej wyrzec. W przeciwieństwie do Osetii Płd., w której od lat mówi się o zjednoczeniu z sąsiednią Osetią Północną i przyłączeniu do Rosji, w Suchumi podobna deklaracja (czy choćby pomysł, by rozwiązać miejscowe wojsko, uznawane za narodową dumę i symbol walki o wolność) z ust któregoś z przywódców oznaczałaby jego polityczną śmierć.
Kremlowska propozycja traktatu z Abchazją wywołała oburzenie w Tbilisi, a premier Gruzji Irakli Garibaszwili uznał ją za jawną i zasługującą jedynie na potępienie próbę aneksji Abchazji. Jednocześnie szef gruzińskiego rządu uznał za stosowne podkreślić, jak bardzo szanuje prawo Abchazów do wolności i decydowania o własnym losie.
Gruzińska kontrpropozycja
W Tbilisi od wiosny mówi się, że widząc narastające rozczarowanie Abchazów zarówno wolnością, jak i Rosją, Gruzini pracują w sekrecie nad własną propozycją traktatu z Abchazami, który uwzględniałby zarówno terytorialną integralność Gruzji, jak też ich prawo do wolności i własnego wyboru. Stowarzyszeni z Unią Europejską Gruzini kuszą Abchazów tym, że razem z nimi bliżej byłoby im do bogatego Zachodu.
Kremlowska propozycja wywołała takie poruszenie wśród Abchazów, że nawet sam prezydent Chadżimba, uważany za najbardziej prorosyjskiego z abchaskich polityków, uznał za konieczne, by ogłosić w telewizji, iż nie może przyjąć wszystkich przedstawionych przez Moskwę warunków i że inaczej sobie to wszystko wyobrażał. Dodał jednak, że Moskwa wcale nie stawia Abchazom ultimatum, wcale nie muszą oni spieszyć się z odpowiedzią przed końcem października i że można jeszcze negocjować.
Przyjmą czy odrzucą
Abchazi, którzy mimo przeprowadzenia etnicznych czystek w latach 90. (wygnanych zostało prawie ćwierć miliona Gruzinów) wciąż stanowią mniejszość we własnym, liczącym ok. 200 tys. mieszkańców kraju, obawiają się, że zgoda ich władz na sprzedaż nieruchomości cudzoziemcom oznaczać będzie, iż abchaska ziemia, domy i hotele przejdą na własność bogatych Rosjan czy Ormian, a wyrzeczenie się odrębnej abchaskiej państwowości zakończy się utratą ich tożsamości. Tym bardziej że Kreml coraz natarczywiej przekonuje Abchazów do integracji z ich kuzynami, Czerkiesami i Kabardyjczykami z sąsiednich, wchodzących w skład Rosji kaukaskich republik Karaczajo-Czerkiesji i Kabardyno-Bałkarii.
Integrację, ale także rozmycie się Abchazów na rosyjskich zboczach Kaukazu przyspieszyć ma przecinająca go dawna Droga Wojenno-Suchumska, którą Rosja chce wyremontować, by połączyć Suchumi z Nalczykiem i Czerkieskiem. Aneksja Abchazji i jej portów oznaczałaby dalszą ekspansję Rosji na Morzu Czarnym, której symbolicznym rozpoczęciem była aneksja Krymu z początku roku.
Według tbiliskich dziennikarzy i analityków większość abchaskich polityków i posłów z tamtejszego parlamentu, mającego przyjąć lub odrzucić rosyjską ofertę, jest jej przeciwna. Zdają sobie jednak sprawę, że sprzeciw oznaczać może dla Abchazji zmniejszenie kremlowskich dotacji, a więc biedę, a dla nich samych cofnięcie politycznego błogosławieństwa Kremla, a więc utratę władzy.
Autor: pk//rzw / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY-SA 2.0) | Apsuwara