Nie było niespodzianki w Parlamencie Europejskim - Jose Manuel Barroso został po raz drugi wybrany przewodniczącym Komisji Europejskiej. Za Portugalczykiem głosowało 382 europosłów, przeciw było 219, a wstrzymało się od głosu 117. Głosowanie było tajne, więc nie do końca wiadomo, jak zagłosowali posłowie z poszczególnych frakcji.
- To sygnał akceptacji ambitnego programu, jaki zgłosiłem na najbliższe pięć lat - powiedział po wyborze Barroso i podziękował za zaufanie dla programu "Europa wolności i solidarności".
Przeszedłby nawet z Traktatem
Co ciekawe, poparcie dla Barroso byłoby wystarczające nawet gdyby obowiązywał Traktat z Lizbony. W przeciwieństwie do obowiązującego Traktatu z Nicei, który wymaga zwykłej większości głosujących, Traktat z Lizbony wymaga poparcia większości wszystkich europosłów, czyli 369 spośród 736.
Barroso uzyskał jednak poparcie nieco mniejsze niż pięć lat temu, kiedy głosowało na niego 413 europosłów.
Bez poparcia socjalistów
Na dzień przed głosowaniem w sprawie reelekcji szefa Komisji Europejskiej Barroso obiecywał socjalistom walkę z dumpingiem socjalnym oraz silniejszą i mniej zależną od krajowych rządów KE. Nie przekonał ich jednak, ale i bez ich poparcia był raczej pewny, iż uzyska niezbędną większość w Parlamencie Europejskim.
Socjaliści grozili, że będą mu uprzykrzać życie na każdym kroku, począwszy od przesłuchań kandydatów na nowych komisarzy. - Potrzebujemy silnej Komisji Europejskiej, która ma większość w PE, bo jeżeli KE wejdzie w konflikt z interesami narodowymi, to razem wygramy. Potrzebujemy etyki odpowiedzialności europejskiej. O to proszę: byśmy razem wyruszyli w tę podróż - apelował do eurodeputowanych Barroso. - Jeżeli chcecie silnej Komisji, dajcie mi kredyt zaufania - wzywał.
Tym samym odpowiedział na stawiany mu najczęściej zarzut, że dotychczas był zbyt "służebny" wobec rządów, zwłaszcza liderów największych państw UE - Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, zapominając o traktatowej roli KE - obronie interesu wspólnotowego. - Gdybym ja był szefem rządu, też bym pana poparł, bo lepszego adwokata interesów narodowych trudno sobie wyobrazić - powiedział mu szef europejskich socjalistów Martin Schulz. - Nie zasługuje pan na poparcie naszej grupy - dodał, zapowiadając, że eurodeputowani socjaldemokracji "zagłosują przeciw albo się wstrzymają".
Większość z "deputowanymi braci Kaczyńskich"
Schulz wytknął Barroso, że w środę może i uzyska większość, ale będzie to większość z "deputowanymi braci Kaczyńskich", brytyjskich torysów i czeskiego ODS prezydenta Vaclava Klausa, tworzących razem frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR). - Czy to z nimi chce pan pracować na rzecz Traktatu Lizbońskiego? Przecież oni go odrzucają. Jak może pan pracować na rzecz Europy, wchodząc w takie sojusze? - pytał Schulz.
Lider EKR Michał Kamiński (PiS) bronił stanowiska swojej frakcji. - EKR poprze w głosowaniu przewodniczącego Barroso. Nie podzielamy jego entuzjastycznego poparcia dla Traktatu z Lizbony, ale podzielamy niechęć do nacjonalizmów i narodowych egoizmów - tłumaczył. - Udzielamy poparcia w jego trudnej misji. Cieszę się, że padły słowa (w przemówieniu Barroso) o europejskiej solidarności i by przezwyciężyć kryzys gospodarczy - zapewnił Kamiński.
Nie pomogły obietnice
W środę Barroso może i uzyska większość, ale będzie to większość z "deputowanymi braci Kaczyńskich", brytyjskich torysów i czeskiego ODS prezydenta Vaclava Klausa, tworzących razem frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR). Czy to z nimi chce pan pracować na rzecz Traktatu Lizbońskiego? Przecież oni go odrzucają. Jak może pan pracować na rzecz Europy, wchodząc w takie sojusze? Martin Schulz, szef europejskich socjalistów
By przekonać socjalistów, nie pomogły obietnice Barroso, że do swego programu włączy postulaty socjalne, m.in. zapewnienie przetrwania usług użytku publicznego i ich socjalnego wymiaru. - Ja nigdy nie byłem za prywatyzacją tych usług - przekonywał Barroso. Zapewnił też, że "jest za zwalczaniem dumpingu socjalnego", a jego sercu drogie są "święte prawa socjalne", jak prawo do strajku czy zrzeszania się. "Ale bez swobody przepływu pracowników UE by nie istniała".
Tłumaczył, że przez ostatnie pięć lat koncentrował się na konsolidacji UE rozszerzonej do 27 członków. - Teraz mamy szansę, by wykazać się ambicjami społecznymi, bo jest kryzys gospodarczy oraz w kwestiach zmian klimatycznych - powiedział. Podkreślił, że w planie ożywienia gospodarki będzie "używał wszystkich dostępnych instrumentów, by pomagać zwłaszcza nowym krajom UE w drodze wyjścia z kryzysu".
Liberałom obiecał z kolei, że - tak jak postulowali - powoła w nowej KE komisarza do spraw podstawowych i wolności obywatelskich oraz zrewiduje za trzy lata system nadzoru nad rynkami finansowymi.
Kto za?
Kandydaturę Barroso poparła jego rodzina polityczna, która go wystawiła, czyli chadecka frakcja Europejskiej Partii Ludowej. Choć EPL wygrała wybory do PE, sama nie ma wystarczającej większości (EPL liczy 265 posłów), dlatego Barroso musiał zabiegać o względy innych partii. Liczył m.in. na poparcie grupy EKR z 54 europosłami.
Miały zadecydować głosy trzeciej pod względem wielkości grupy liberałów i demokratów (84 europosłów), która jest dość podzielona w sprawie Barroso. Ponad 60 posłów tej frakcji - w tym liberałowie niemieccy, brytyjscy, skandynawscy i belgijscy - deklarowało, że go poprą, podczas gdy Francuzi i Włosi z tej frakcji zapowiedzieli głosowanie przeciw.
Kto przeciw?
Głosowanie przeciw zapowiadali Zieloni (55 europosłów) i komuniści (35 europosłów). Stanowiący drugą siłę polityczną socjaliści (184 europosłów) mówili, że zagłosują przeciw albo wstrzymają się od głosu.
Przy czym nie wszyscy, bo socjaliści hiszpańscy i portugalscy zapowiadali, że poprą Barroso w ślad za swoimi socjalistycznymi rządami, które już wcześniej opowiedziały się za reelekcją Portugalczyka.
Podobnie na Barroso mogła głosować część posłów z nowych krajów członkowskich, w tym Czesi i część Węgrów. Polacy zapowiadali, że nie poprą Barroso.
Źródło: PAP