Leung Chun Ying odmawia podania się do dymisji, krytykuje trwające protesty, a do rozmów z demonstrantami deleguje jedynie swojego sekretarza. Jego karierze politycznej od lat towarzyszą kontrowersje i bez wątpienia demokratyzacja Hongkongu oznaczałaby jej koniec.
Choć nie w bezpośrednich wyborach (poprzez komitet wybranych wcześniej elektorów), dość nieoczekiwanie wyniesiony w 2012 roku na szefa administracji Hongkongu Leung Chun Ying cieszył się rzeczywistym poparciem mieszkańców. Sekretem tej popularności była w dużej mierze jego „zagadkowość” – niepowiązany z lokalnymi elitami, był rzutkim biznesmenem i działaczem politycznym, który wszystko osiągnąć miał własną pracą. Dziś Leung wydaje się politykiem skompromitowanym, mimo to nadal trwają spory o to, kim jest i kogo w rzeczywistości reprezentuje.
Cesarz ludu pracującego
W przeciwieństwie do wielu hongkońskich polityków, Leung nie pochodził z bogatych kręgów biznesowych. Jako syn emigrantów z pogrążonych w wojennej zawierusze Chin kontynentalnych, dorastał w ciasnym mieszkaniu bez łazienki, a swoje studia w Wielkiej Brytanii musiał finansować stypendiami i pracą w restauracji. Karierę zaczynał od pełnej sukcesów pracy w sektorze nieruchomości, aby następnie zaangażować się w politykę w czasie, gdy rozpoczynały się chińsko-brytyjskie negocjacje na temat powrotu Hongkongu do Chin. Poprzez swoje zaangażowanie w przygotowania do tego powrotu po raz pierwszy „zapracował” na wrogość ze strony prodemokratycznych działaczy, utrudniając odchodzącym Brytyjczykom wprowadzanie reform politycznych.
Zamiłowanie Leunga do polityki sprawiło, że gdy w 2012 roku rozpoczął starania o urząd szefa administracji, był już politykiem z ponad 20-letnim doświadczeniem. W czasie kampanii przedstawiał się jako prosty, rodzinny człowiek, ojciec trójki dzieci, który od czasów studenckich używa tej samej teczki. Choć skazywany był na wyborczą porażkę, zwyciężył po niezwykle brutalnej kampanii, w której kandydaci zmuszeni byli prać swoje brudy na łamach prasy.
Zwycięzca wojny na haki
Henry Tang, faworyt wyborów popierany przez tuzy hongkońskiego biznesu, już na początku kampanii sam wyznał wszystkie swoje zdrady małżeńskie, próbując uchronić się przed wykorzystaniem ich przez swoich rywali. Ostatecznie pogrążyło go jednak ujawnienie przez prasę informacji, że podczas gdy większość mieszkańców Hongkongu gnieździ się w mikroskopijnych mieszkaniach, sam bez zezwolenia wybudował podziemną willę o powierzchni 200 metrów kwadratowych. Wywołana tym fala społecznego oburzenia przyćmiła wyciągnięte na światło dzienne afery biznesowe, o które oskarżano Leunga i dała mu w ten sposób zwycięstwo wyborcze.
Brutalna kampania, po której Leung sięgnął po stanowisko szefa administracji, sprawił, że do wizerunku pracowitego człowieka z ludu, choć o prochińskich sympatiach, doszyto łatkę polityka bezwzględnego i pozbawionego zasad. Potwierdziło się to tuż po wyborach, gdy okazało się, że również Leung dopuścił się w swojej willi samowoli budowlanej, co zaledwie kilka tygodni wcześniej przekreśliło wyborcze szanse jego rywala. Ujawniane przez media coraz to nowe twarze Leunga sprawiły, że społeczne poparcie, którym dotąd cieszył się wśród mieszkańców Hongkongu, szybko wyparowało.
„Tajny członek partii komunistycznej”
Leung Chun Ying określany jest przez swoich współpracowników jako człowiek przebiegły i zachłanny, a jednocześnie o nieprzeniknionej osobowości i zachowujący dystans. Nic dziwnego, że idealnie pasują do niego oskarżenia o brak troski o los mieszkańców Hongkongu. Zarzuca się mu, że w rzeczywistości nic nie zrobił w walce z głównymi bolączkami obywateli, takimi jak horrendalnie wysokie ceny nieruchomości i brak pracy dla młodych.
Jeszcze poważniejsze w oczach mieszkańców są jednak zarzuty, że Leung jest człowiekiem wykonującym polecenia Pekinu oraz tajnym członkiem chińskiej partii komunistycznej, bez czego niemożliwa miałaby być jego błyskotliwa kariera polityczna. Jako człowiek skłonny do rozwiązań siłowych, czego dowodem może być brutalna akcja policji przeciwko demonstrującym na ulicach Hongkongu, ma również dążyć do wprowadzenia w życie przed wyborami w 2017 roku tzw. artykułu 23.
Artykuł ten, którego propozycja doprowadziła już w przeszłości do wielkich protestów, według organizacji praw człowieka będzie ograniczać działania opozycji i umocni kontrolę Pekinu nad Hongkongiem. Na jego mocy dożywotnie więzienie groziłoby m.in. za „działania wywrotowe” – ten nieprecyzyjny przepis mógłby dawać władzy szerokie pole do interpretacji.
Niezależnie jednak od tego, czy Leung jest bardziej lojalny wobec Pekinu czy mieszkańców Hongkongu, jego dymisja niewiele zmieni. Choć mogłaby pokazać mieszkańcom, że władza słucha żądań mieszkańców, nie usunęłoby to źródeł niezadowolenia protestujących. A niezadowolenie to wynika z poczucia, że Pekin wbrew zobowiązaniom ingeruje w wewnętrzne sprawy Hongkongu i blokuje jego pełną demokratyzację. Leung stał się jedynie symbolem niezadowolenia, zaś chińskie państwowe media przekonują, że „protesty skazane są na porażkę”.
Autor: Maciej Michałek //kka / Źródło: tvn24