Mimo tego że Alaksandr Łukaszenka poinformował już, że sprawców poniedziałkowego zamachu w metrze już ma, choć jeszcze we wtorek szukał ich za granicą, to nadal wokół zamachu pozostaje wiele wątpliwości. Kto stoi za zamachem w mińskim metrze? Teorii jest kilka. Kim są zatrzymani, którzy rzekomo do winy się już przyznali, nie wiadomo. Nieoficjalnie często mówi się, że zamach to przejaw walki między klanami z otoczenia prezydenta. Mniej wątpliwości jest, jeśli chodzi o ocenę skutku zamachu. To cios dla reżimu i złowróżbny znak dla Łukaszenki.
Kilka zamachów o małej skali, do jakich doszło dotychczas za rządów Łukaszenki, miało w tle albo walkę grup podziemia przestępczego, albo rozgrywki polityczne wewnątrz elit władzy. Poniedziałkowy zamach był najprawdopodobniej aktem politycznego terroryzmu.
KGB mydli oczy wariatem
We wtorek szef KGB gen. Wadim Zajcau podał trzy badane w śledztwie wersje motywów mogących stać za zamachem: chęć doprowadzenia do destabilizacji na Białorusi, odwet "młodych ekstremistów", czyn osoby niepoczytalnej.
Biorąc pod uwagę znane już okoliczności ataku ta ostatnia teoria wydaje się cokolwiek niezrozumiała. Jeśli chodzi o "ekstremistów", to Zajcau miał na myśli anarchistów, którzy wcześniej dokonali kilku głośnych ataków, m.in. obrzucili koktajlami Mołotowa ambasadę rosyjską. Niedawno zapadły wyroki w ich sprawie.
Trzecia wersja, o chęci destabilizacji, jest najbardziej prawdopodobna. Ale tu nasuwa się naturalne pytanie: Kto chciał zdestabilizować sytuację?
Lekcja 2008
Najczęściej przywołuje się zamach z lipca 2008 roku, gdy ładunek wybuchowy eksplodował na koncercie w Mińsku, w obecności Łukaszenki. Było kilkudziesięciu rannych, ale nikt nie zginął.
Nigdy nie wykryto sprawców, choć pojawiały się spekulacje, że to prowokacja służb specjalnych. Do zamachu doszło niedługo przed wyborami parlamentarnymi i miał to być pretekst do zaostrzenia represji wobec opozycji.
Alaksandr Łukaszenka poinformował już, że sprawców poniedziałkowego zamachu w metrze już ma, choć jeszcze we wtorek szukał ich za granicą, to nadal wokół zamachu pozostaje wiele wątpliwości.
Prowokacja Łukaszenki?
Dlatego też również teraz wśród opozycji pojawiły się głosy, że władze zorganizowały zamach, żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od coraz głębszego kryzysu finansowego, zmobilizować ludzi wokół Łukaszenki, zaostrzyć środki bezpieczeństwa.
Ale tym razem Łukaszenka już wcześniej rozgromił opozycję. Najpierw w wyborach prezydenckich w grudniu, a potem wsadzając masowo przeciwników do więzień. W najbliższym czasie nie ma też żadnych wyborów na Białorusi. A uwagę od kłopotów ekonomicznych odwróci zamach na krótko – ludzie szybko wrócą do rzeczywistości i topniejących oszczędności.
Atak opozycji?
Mogłoby się wydawać, że to opozycji powinno zależeć najbardziej na podważeniu pozycji reżimu, który zawsze szczycił się stabilnością i bezpieczeństwem wewnętrznym. Tyle, że opozycja nie byłaby w stanie logistycznie dokonać takiego zamachu.
Poza tym byłby to krok samobójczy – oznaczający nową falę represji, o skali niespotykanej od początku rządów Łukaszenki. Nie mówiąc już o efekcie propagandowym. Trudno wyobrazić sobie dalsze popieranie przez Zachód sił sięgających po terror.
Obce służby?
Tuż po zamachu Łukaszenka wskazywał, że sprawców należy szukać za granicą. W takim przypadku w grę wchodzą albo islamiści albo służby specjalne obcego państwa.
Mińsk, w przeciwieństwie do Rosji, nigdy nie był celem muzułmańskich terrorystów, nie ma tam również większych skupisk przybyszów z Kaukazu Północnego i Azji Centralnej.
Pytanie, jakiemu państwu miałoby zależeć na destabilizacji Białorusi? Łukaszenka po grudniowych wyborach wielokrotnie wskazywał na Zachód. Zachodni wywiad organizujący zamach bombowy w metrze? Trudno sobie to wyobrazić.
Pozostaje druga opcja – Rosja. Wiadomo, że na przestrzeni ostatnich lat Łukaszenka kilka razy na poważnie liczył się z możliwością zamachu sterowanego z Moskwy. Czy jest to nadal aktualne? Ostatnio stosunki Mińska z Rosją jednak się poprawiły.
Walka klanów?
Najbardziej prawdopodobne, że zamach to element walki wewnętrznej wewnątrz reżimu. Rywalizacja między klanami i służbami, albo uderzenie ukrytych przeciwników Łukaszenki w dyktatora.
Jeśli jest to ten pierwszy wariant, to prawdziwych sprawców możemy nigdy nie poznać. Tak jak po zamachu w 2008 r. Jeśli zaś to wyzwanie rzucone samemu Łukaszence, nie można mieć wątpliwości, że będzie zawzięcie ścigał sprawców.
Koniec mitu spokojnej Białorusi
Zamach będzie miał daleko idące konsekwencje polityczne. Stabilność socjalno-ekonomiczna i bezpieczeństwo – tym Łukaszenka zawsze się szczycił. To pozwoliło mu rządzić tak długo, przy tak wysokim poparciu społecznym.
Od jakiegoś roku to poparcie zaczęło topnieć. Powoli, ale systematycznie. Ostatnie wydarzenia mogą przyspieszyć ten proces. W ciągu zaledwie kilku tygodni reżim został ugodzony dwa razy.
Po tym, jak kraj pogrążył się w finansowym kryzysie i władze musiały uciec się do dewaluacji rubla (uderzenie w portfele Białorusinów), pod znakiem zapytania stanął jeden z fundamentów państwa łukaszenkowskiego – stabilność.
Zamach w metrze uderza w drugi filar – bezpieczeństwo. Jakie mogą być tego efekty? Wobec konfliktu z Zachodem, nieuchronne osłabienie reżimu musi prowadzić do jeszcze większego zbliżenia z Rosją.
Źródło: tvn24.pl