Izraelczycy nie czekali długo z odwetem za dzisiejszą serię ataków na ich żołnierzy, w której zginęło 7 osób. Jak podaje Reuters, w przeprowadzonym kilka godzin później nalocie izraelskich sił na południu Strefy Gazy zginął lider palestyńskiego ugrupowania Ludowe Komitety Oporu, jego szef wojskowy i trzech członków. Wcześniej agencja Reutera powołując się na źródła w izraelskim wywiadzie i ministerstwie obrony Izraela podała, że za popołudniowym atakiem stali Palestyńczycy.
Według Ludowych Komitetów Oporu, ugrupowania, które często działa niezależnie od rządzącego w Strefie Gazy radykalnego Hamasu, w izraelskich nalotach zginął szef Komitetów Kamal al-Nairab, a także dowódca wojskowy i trzej inni członkowie tej frakcji. W obawie przed odwetem Izraela radykalny Hamas, kontrolujący Strefę Gazy, nakazał w czwartek ewakuację urzędów i stanowisk dowodzenia sił bezpieczeństwa. Przedstawiciel Hamasu, Ahmed Jusuf, zaprzeczył, jakoby ten radykalny ruch był odpowiedzialny za ataki w Izraelu.
"Izrael bał się infiltracji"
Tuż przed ogłoszeniem informacji o serii ataków popołudniowych w pobliżu granicy Izraela z Egiptem komentator TVN24 Jacek Stawiski mówił na antenie, że taki scenariusz jest najbardziej prawdopodobny i, niestety, nie da się wykluczyć przynajmniej pośredniego udziału w tych zajściach egipskich fundamentalistów, którzy od czasu obalenia Hosniego Mubaraka rosną w siłę.
- To była granica bezpieczna, jedna z najbezpieczniejszych na Bliskim Wschodzie, mimo tego, że zdemilitaryzowana. Ale kilka tygodni temu Izrael zgodził się na wprowadzenie na półwysep Synaj wojsk egipskich, bojąc się "infiltracji", czyli przenikania palestyńskich terrorystów przez pustynię na terytorium Izraela - stwierdził Stawiski. Ekspert nie wyklucza też, że mogli oni uzyskać pomoc ze strony sprzyjających im, egipskich fundamentalistów.
Natychmiastowy pościg
Wszystkie ataki miały miejsce w pobliżu granicy z Egiptem. "Terroryści ostrzelali autobus jadący do Ejlatu i wystrzelili pocisk przeciwpancerny w kierunku innego pojazdu. W tym samym czasie patrol wojskowy padł ofiarą ładunku wybuchowego" - napisano w oświadczeniu armii izraelskiej.
Siły Obronne Izraela (IDF) natychmiast udały się w pościg za domniemanymi sprawcami i podczas wymiany ognia zabiły wszystkich zamachowców na południu Izraela - podało izraelskie radio. Wcześniej informowano o zabiciu trzech uzbrojonych napastników.
Fałszywy alarm
Kilkadziesiąt minut po pierwszych informacjach o atakach na izraelskie pojazdy radio podało, że w mieście Beer Szewa doszło do eksplozji. Nie wiadomo było, jaka była przyczyna wybuchu, ani czy jest on w jakikolwiek sposób powiązany z atakami na autobusy.
Kolejne kilka minut później izraelskie radio wycofało się jednak z informacji o eksplozji w Beer Szewie.
Próżnia na pograniczu?
Jak pisze Reuters, dzisiejsze ataki wzmogą obawy, czy nowe władze Egiptu są w stanie skutecznie walczyć z terrorystami na własnym pograniczu. Zdaniem władz Izraela, różnej maści bojownicy mogą wykorzystać próżnię władzy, która powstała tam po obaleniu prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka w lutym tego roku.
Egipt w swojej historii prowadzi serię wojen z Izraelem, ale w 1979 roku podpisano traktat pokojowy, za gwaranta którego uważano w Egipcie obalonego w lutym Hosiego Mubaraka, teraz sądzonego w procesie. Pokój zakończył spory trwające od 1948 r. - od czasu wojny o niepodległość Izraela.
Egipt był pierwszym arabskim krajem, który uznał istnienie państwa izraelskiego na terenie Palestyny.
Źródło: Reuters, PAP, "Haaretz"