- Tej nocy odbyłem z Tomkiem 6-7 rozmów - mówił Krzysztof Wielicki, szef polskiej wyprawy na Broad Peak, który zrelacjonował dramatyczne wydarzenia z pierwszego w historii zdobycia tego szczytu. - Zawsze była ta sama odpowiedź: jestem słaby, nie mogę iść. Daję dwa kroki, dalej nie mogę.
Podczas konferencji prasowej, Krzysztof Wielcki twierdził, że z decyzją o ataku polskich himalaistów na szczyt Broad Peak czekano do momentu, w którym będzie tzw. "okno pogodowe".
Himalaiści (Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski), którzy przebywali w tym czasie w jednym z obozów zdecydowali, że wyruszą na szczyt 5 marca ok. godziny 5 rano. Droga na Broad Peak zajęła im więcej czasu, niż zakładano z powodu trudnych warunków panujących na podejściu na szczyt.
- O 12.30 byli na przełęczy. Szli w zespołach, byli związani każdy zespół jedną liną - mówił Wielicki. W czasie podejścia pytał, czy zespół decyduje iść czy zawrócić do obozu. - Jak tam? - zapytałem, a Maciek powiedział, że "po to tu przyjechali" - relacjonował.
Później, jak mówił szef wyprawy, łączył się z Adamem Bieleckim, który meldował, że podejście na szczyt jest trudne. Poprosił również do radia Macieja Berbekę. - Poprosiłem Maćka i mówię: "jest trochę późno", na co Maciek odpowiedział: "nie, idę do szczytu, bo już jest niedaleko" - mówił Wielicki.
"Byli w dobrej formie"
Jak twierdzi, tuż przed atakiem wszyscy byli w dobrej formie. Później jednak, według Wielickiego, zgłosił się Tomasz Kowalski i mówił, że jest osłabiony i ma problem z wejściem na szczyt. Po kilku godzinach Kowalski i Berbeka zgłosili jednak, że dotarli na szczyt i będą schodzić.
- Wiedziałem, że są wyposażeni w sprzęt - mówił Wielicki. Jak dodał, pierwszy zgłosił się tuż po godzinie 19.00 Tomasz Kowalski, który meldował, że zmarzł i jest osłabiony. - Przez całą noc odbyłem z Tomkiem 6-7 rozmów. Zawsze była ta sama odpowiedź: jestem słaby, nie mogę iść. Daję dwa kroki, dalej nie mogę - opowiada Krzysztof Wielicki. Szef wyprawy twierdzi, że "sprawiał on wrażenie nieświadomego tego, co się z nim dzieje".
- Kiedy pytałem, gdzie jest Maciek, odpowiadał mi: "idzie przede mną". W następnej łączności mówił, że Maćka nie widzi. Potem przekazał wiadomość w liczbie mnogiej, "siedzimy na kamieniu". To ja na to: "daj mi do słuchawki Maćka". A Tomek na to: "Maciek nie chce gadać". Kompletnie niezrozumiałe było dla mnie, co się tam z nimi działo - dodał szef wyprawy.
Wielicki dodaje również, że łączność utrzymywał tylko z Tomaszem Kowalskim, ponieważ Maciej Berbeka z niewiadomych przyczyn nie używał swojego radia. Zlecił Kowalskiemu zażycie odpowiednich leków. Stwierdził również, że himalaista najprawdopodobniej miał obrzęk płuc, o którym świadczyć miał jego płytki oddech.
"Ostatnia łączność"
- Prowadziłem go do 6.30. Mówił: widzę Maćka, nie widzę Maćka... O 6.30 była ostatnia łączność i wtedy mówił, że nie może iść - mówi Wielicki. W tym czasie się do obozu zeszło dwóch pozostałych himalaistów.
Szef wyprawy powiedział również, że ok. godziny 7 rano kolejnego dnia kucharz miał widzieć światło latarki w okolicach szczytu, które miało świadczyć o tym, że wciąż schodzi bardziej doświadczony Maciej Berbeka. Później nie zauważono już żadnych śladów obu himalaistów.
58-letni Berbeka i 27-letni Kowalski ósmego marca zostali uznani za zmarłych.
Autor: abs/ ola/k / Źródło: tvn24