Udało się rozbroić Kima w sensie nastawienia, został rozbrojony jako rozmówca - ocenił profesor Zbigniew Lewicki, amerykanista z Uniwersytetu kardynała Stefana Wyszyńskiego, komentując szczyt Trump-Kim. Z kolei według profesora Waldemara Dziaka, kierownika Zakładu Bezpieczeństwa Globalnego i Studiów Strategicznych PAN, to spotkanie było "wielkim zwycięstwem dyplomacji północnokoreańskiej".
We wtorek około godziny 3 nad ranem polskiego czasu w Singapurze Donald Trump spotkał się z Kim Dzong Unem. Było to pierwsze spotkanie przywódców USA i Korei Północnej w historii. W oświadczeniu Kim potwierdził gotowość do denuklearyzacji, ale w dokumencie, który parafował wspólnie z amerykańskim prezydentem, nie podano konkretnego harmonogramu tego procesu.
Trump zobowiązał się z kolei do udzielenia w przyszłości Pjongjangowi gwarancji bezpieczeństwa, jeżeli reżim będzie wywiązywał się z obietnic, jakie poczynił.
"Rozmawiali jak równy z równym"
- Wielkie zwycięstwo dyplomacji północnokoreańskiej, chcieli się spotkać - spotkali się, nie chcieli nic wiążącego podpisywać - nie podpisali - mówił w "Faktach po Faktach" profesor Dziak.
Dodał też, że spotkanie z Trumpem "to jest dla Kima wielki zaszczyt". - Rozmawiali jak równy z równym, jak mocarstwo atomowe z mocarstwem atomowym - podkreślił.
- Padły ważne słowa, to wielki szczyt, po raz pierwszy Kim wyjechał, rozmawia, ale to są tylko deklaracje, tylko słowa - zastrzegł Dziak.
Profesor, który od kilkunastu lat zajmuje się Koreą Północną dodał też, że "Kim musiał ostatnio zwolnić swoich najwyższych dowódców wojskowych, bo nie był pewny ich lojalności". - Tam jest krytyczne podejście do Kim Dzong Una, czy się za daleko nie posunie w rozmowach z Amerykanami, czy nie ustąpi zbyt daleko, czy nie poderwie reżimu - tłumaczył.
"To jest dobra deklaracja jak na pierwsze spotkanie"
Z kolei w ocenie Lewickiego "Kim, przystępując do tych rozmów wykazał się ogromną odwagą". - Trump prawie nic nie miał do wygrania, a Kim strasznie dużo ryzykował, mógł bardzo dużo przegrać. Trump po prostu jest negocjatorem, politykiem, gdyby się rozmowy źle potoczyły, to nic by mu nie groziło, może trochę więcej krytyki - zaznaczył.
Podkreślił, że północnokoreański dyktator "zdecydował się zerwać z tradycją istniejącą od początku jego państwa". - To jest heroiczny czyn - dodał profesor.
Ocenił też, że Trumpowi "udało się rozbroić Kima w sensie nastawienia". - Wojujący Kim, który z przekonaniem wygłaszał sądy na temat Zachodu i tego jak ważna jest broń atomowa w Korei, został rozbrojony jako rozmówca, jako druga strona stołu. To się prezydentowi USA udało - mówił amerykanista.
Zaznaczył też, że na spotkaniu było widać, że "Donald Trump jest dobrym negocjatorem i wie jak podejść drugą stronę".
- Trump jest aktorem, uwielbia być na scenie, w centrum uwagi, uwielbia, żeby o nim mówiono. Z tego co wiem, w prywatnych rozmowach, jest zupełnie inny i bardzo sensowny - powiedział Lewicki.
Jego zdaniem "za tym teatrem są realia". - Ta deklaracja nie jest taka pusta, nie ma konkretu co do dat, ale mówi się o tym co obie strony oferują na stole. To jest dobra deklaracja jak na pierwsze spotkanie - podkreślił profesor.
"Teraz mamy taką wiosnę"
Profesor Dziak mówił w "Faktach po Faktach", dlaczego do takiego szczytu nie mogło dojść wcześniej.
- Do tanga trzeba dwojga. Kim Dzong Un nie był przygotowany. Do końca grudnia zeszłego roku nas straszył. Wtedy zakończył rozwój swojego programu atomowego, ale wydarzyło się coś niepokojącego. Po ostatniej próbie atomowej zatrzęsło się terytorium Korei Północnej, zawaliła góra. Chińczycy się przestraszyli, bo to wszystko działo się 80 kilometrów od granicy z Chinami. (...) Korea Północna stała się zagrożeniem i dla Chin, i dla Rosji. Zaczęto naciskać Kim Dzong Una sankcjami gospodarczymi - tłumaczył profesor.
Jak dodał, Kim zaproponował ofensywę pokojową, bo eksperci ekonomiczni powiedzieli mu: "Jeżeli to potrwa jeszcze osiem-dziewięć miesięcy, zagrozi bezpieczeństwu naszego państwa".
- Kim złagodził swoją politykę i teraz mamy taką wiosnę - ocenił Dziak.
"Zwycięzcą rozmów był ten nieobecny - Chiny"
Lewicki zaznaczył, że "z tyłu" szczytu jest kwestia tego, że Chiny są zainteresowane tym, żeby Stany Zjednoczone straciły powód do pobytu na Półwyspie Koreańskim.
- I to już Trump powiedział. Zwycięzcą tych rozmów był ten nieobecny - Chiny - stwierdził Lewicki.
Odnosząc się do ewentualnej wizyty przywódcy Korei Północnej w USA, mówił, że "wyobraża sobie Kima w Białym Domu wtedy, kiedy rozmowy szczegółowe, techniczne będą na tyle zaawansowane, że będzie możliwość podpisania konkretnego dokumentu".
- Tego typu wizyta będzie świętem podpisywania umowy. Minie kilka lat, nie ma wątpliwości, nikt nie mówi, że zrobi się to w ciągu tygodni. To zbyt trudna tematyka - podkreślił profesor.
Autor: ads//plw / Źródło: tvn24