Stany Zjednoczone to państwo, w którym jeśli chodzi o liczby bezwzględne, jest najwięcej zakażonych koronawirusem na świecie. Tam także jest najwięcej ofiar śmiertelnych – znacznie ponad 200 tysięcy. Przez długi czas epicentrum pandemii był Nowy Jork. Miasto, które nigdy nie zasypia, do dziś nie podniosło się po uderzeniu wirusa. Ucierpieli biedni i bogaci – jednak w przypadku najbiedniejszych, którzy przed pandemią nie mieli wiele, wirus to szczególne zagrożenie. Jedną z takich osób jest nowojorski kurier rowerowy, którego historię opowiedział Robert Socha w reportażu, w "Superwizjerze".
Pierwsze przypadki koronawirusa w Nowym Jorku pojawiły się na początku marca. Wkrótce krzywa zachorowań poszybowała. W szczytowym momencie rejestrowano codziennie po kilka tysięcy zachorowań i 800 zgonów. Miasto stało się epicentrum pandemii. – Od 40 do 80 procent populacji zachoruje – zapowiadał gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo. – Wszystko, co próbujemy robić, to spowolnienie rozprzestrzeniania się wirusa, ale on będzie się rozprzestrzeniał, bo jest tak zaraźliwy – dodał.
Ofiar śmiertelnych było tak dużo, że przed szpitalami stały samochody-chłodnie, w których przechowywano ciała zmarłych, a w parku w centrum Manhattanu urządzono szpital polowy. Zwłoki, po które nikt się nie zgłosił, grzebano w masowych grobach na wyspie Hart. Miasto opustoszało. Kurierzy rowerowy byli jednymi z nielicznych, którzy pozostali na ulicach.
"Stojąc obok tych ciężarówek, czuję, że to jest znacznie bardziej realne"
- Jestem kurierem rowerowym dowożącym jedzenie w trakcie COVID-19 – mówi 26-letni Jelani. - Zawsze jeżdżę w masce, gdy dostarczam jedzenie. Chcę mieć pewność, że przestrzegam reguł bezpieczeństwa – podkreśla.
- Powód, dla którego tak staram się trzymać ściśle moich procedur bezpieczeństwa, jest taki, że chcę być kimś, kto pomaga w ograniczaniu rozprzestrzeniania się wirusa, a nie kimś kto się do tego przyczynia. Chcę być kimś, kto daje przykład dla moich przyjaciół i mojej rodziny, żeby pozostać bezpiecznym i mieć świadomość, że trzymanie się tych procedur i przestrzeganie rządowych zaleceń, to nie żaden nonsens, tylko pomaganie innym i samemu sobie – tłumaczy Jelani.
- Ratuję ludzkie życie, przez to, że jeżdżę rowerem i dowożę jedzenie i przesyłki dla mieszkańców Nowego Jorku. Pomagam im pozostać w domach i pomagam też funkcjonować firmom, w tym czasie, gdy wiele firm musiało się zamknąć. Moja praca jest bardzo ważna – uważa.
Kiedy przejeżdża obok szpitala Bellevue na Manhattanie, zwraca uwagę na ciężarówki, wewnątrz których są ciała ludzi, którzy umarli z powodu koronawirusa. - Stojąc obok tych ciężarówek, czuję, że to, co się dzieje w Nowym Jorku, jest znacznie bardziej realne – mówi. - To szalone. Widzisz to w wiadomościach i ludzie mówią, no nie wiem, wiele osób ma mieszane uczucia, ale stojąc tu i widząc te ciężarówki, to jest bardzo smutne – dodaje.
"Martwię się o ludzi, którzy nie mają prawdziwej pracy i oparcia"
Zanim nadeszła pandemia wywołana przez koronawirusa, życie Jelaniego wyglądało zupełnie inaczej. Pracował na recepcji w klubie fitness oraz tańczył na ulicy z grupą przyjaciół. - To zdecydowanie smutne, bo naszym głównym celem, jako ulicznych artystów, było wchodzenie w interakcje z ludźmi, bycie blisko ludzi. Na razie to tak wygląda, jakbyśmy nigdy więcej tego nie mogli robić – mówi Jelani.
- Pokonaliśmy wiele barier społecznych, jak na przykład rasizm, elitaryzm i tego typu rzeczy. Mnóstwo ludzi nas oglądało i gdy patrzyłem na nich, dawaliśmy ludziom szansę na to, aby stanąć obok kogoś, obok kogo normalnie by nie stanęli – podkreśla. - Widzieliśmy ludzi z różnych kultur. Reagowali, cieszyły ich te same rzeczy. I to był taki wniosek: my wszyscy nie jesteśmy tacy różni. Jesteśmy tu i teraz, i cieszymy się z tego samego. Możesz być czarnoskórym, Żydem, białym, kimkolwiek, ale w tej chwili jesteśmy zjednoczeni. Utrzymywanie dystansu społecznego bardziej oddziela ludzi od siebie – zauważa.
Jelani przyznaje, że martwi się, jak będzie wyglądać nowa normalność - jak reguły zachowania dystansu społecznego wpłyną na ludzi. - Jeśli jesteś czarnoskóry w Ameryce i tak doświadczasz dystansu społecznego w zupełnie inny sposób. Mamy takie ulubione słowo: rasizm. Ale poza tym, martwię się o ludzi takich jak ja, którzy nie mają prawdziwej pracy i oparcia. Pracuję w klubie fitness, ale martwię się, że mogą nie otworzyć tego klubu tak szybko, jak wszyscy by chcieli – dodaje.
"Nie akceptowała mojej seksualności. Dla mnie to była zdrada"
Choć w Nowym Jorku zakażeń obecnie jest wielokrotnie mniej niż wiosną, pandemia odcisnęła na tym mieście wyraźne piętno, podobnie jak na życiu Jelaniego. Gdy wiosną rozmawiali z nim dziennikarze "Superwizjera" miał nadzieję, że klub, w którym pracował przed pandemią, wkrótce się otworzy. Jednak tak się nie stało. Jego miejsce pracy wciąż jest zamknięte, podobnie jak wiele innych firm w Nowym Jorku.
- Podczas pandemii oni zostali zamknięci, ponieważ wszystkie tego typu miejsca są zamknięte. Nic więcej nam nie mówią, po prostu nie pracujemy. Mam zasiłek dla bezrobotnych, ale to niewiele – podkreśla Jelani. - Byłem jednym z najciężej pracujących ludzi w tym klubie, tak mi mówili. Jeśli tylko będą się otwierać to będę jedną z pierwszych osób, do których zadzwonią. Bo oni wiedzą, że Jelani tu będzie o piątej rano i będzie otwierał klub – mówi z przekonaniem.
Jelani przyznaje, że jest ciągle zajęty, myśląc jaki będzie świat po pandemii. - Staram się to zrozumieć. Możesz nie akceptować tego, co się dzieje, ale trzeba iść naprzód – przekonuje. - Łatwiej mi akceptować zmiany z powodu mojego dzieciństwa. Gdy dorastałem w domu dziecka, nigdy nie wiedziałem, co się wkrótce ma wydarzyć. Przyzwyczajasz się do tego po pewnym czasie. Okej, zmiana, co teraz robimy – dodaje.
Jelani ma za sobą trudne dzieciństwo. Gdy miał zaledwie trzy lata, jego matka rozstała się z ojcem, który nigdy nie utrzymywał z nim żadnych kontaktów. Gdy jako nastolatek zaczął odkrywać swoją seksualność, zauważył, że jest prawdopodobnie biseksualny. Dziś identyfikuje się jako osoba trans – mężczyzna w ciele kobiety. Te zmiany stały się bezpośrednią przyczyną konfliktu z matką, gdy Jelani, mając 15 lat, trafił do domu dziecka.
- Zawsze uważałem się za część społeczności LGBTQ. Wszyscy zawsze wiedzieli, że z tego powodu trafiłem do domu dziecka. Moja mama nie akceptowała mojej seksualności. Dla mnie to była zdrada. Jeśli jesteś moją rodziną, powinnaś potrafić to zaakceptować, bez względu na wszystko – zwraca uwagę Jelani.
Podkreśla, że najtrudniejsze było dla niego wyjaśnianie za każdym razem, dlaczego nie ma rodziny. - Ciągłe zmiany szkół, których nie mogłem ukończyć. To był świat, z którym nie miałem połączenia, czułem się wyobcowany. Wszyscy zawsze pokazywali mnie palcem: to ten z domu dziecka. To było dla mnie dziwne i nie akceptowałem tego, jak jestem traktowany, tylko z tego powodu, że jestem z domu dziecka – mówi.
Jelani uważa, że oczekiwano od niego, aby był tym "złym dzieciakiem". - Inne dzieci pytały mnie, jak dostać się do domu dziecka. Było to dla mnie dziwne, pytałem ich: "Dlaczego chcesz trafić do domu dziecka?". A oni na to: "Rodzice każą mi wcześnie wracać do domu". Tłumaczyłem im, że rodzice o nich dbają, a dziećmi z domu dziecka nikt się nie przejmuje. I wtedy oni mówili: aha. Tak to wygląda z zewnątrz, że to jest takie cool, że jestem tym łobuzem z domu dziecka, mogę robić, co chcę. Ale ja im tłumaczyłem: ja nie jest zbyt szczęśliwym dzieckiem, dlatego nie widzisz mnie tutaj zbyt często – wyjaśnia.
Jelani był w domu dziecka do osiągnięcia pełnoletności – w USA ta granica to 21 lat. Następnie trafił na ulicę, był bezdomny. Nie miał kontaktu z rodziną, ani nikogo, kto byłby dla niego wsparciem. Początkowo jedynym jego wsparciem była grupa ulicznych tancerzy, z którymi zaczął występować i zarabiać pieniądze. - Spotkałem tak wielu różnych ludzi, w różnych sytuacjach. Nie akceptuję, że czegoś nie da się zrobić, gdy słyszę narzekania ludzi. Zdecydowanie, zrobisz to, na razie w to nie wierzysz, ale możesz to zrobić. Mam przyjaciółkę. Ona ma jedną nogę i jest tancerką – podkreśla. - Słyszę ludzi, którzy narzekają, że czegoś nie mogą, są zbyt otyli, żeby poćwiczyć, albo nawet pójść na spacer. Myślę sobie, no nie, trudno to zrozumieć – dodaje.
"Oczy dużo mówią. Wiele osób jest przerażonych"
Po trzech latach bezdomności Jelani poznał dziewczynę, z którą zamieszkał w jej mieszkaniu. Wciąż są razem. Znalazł także stałą pracę w klubie fitness oraz dorabiał jako kurier rowerowy. Pandemia i zamknięcie jego stałego miejsca pracy spowodowały, że jego głównym źródłem dochodu stała się praca kuriera rowerowego. Początkowo nie miał nawet zasiłku dla bezrobotnych. - Gdybym nie miał tej rowerowej roboty obecnie, to byłbym trochę przerażony. Bycie kurierem rowerowym właśnie teraz jest błogosławieństwem. Czuję, że ludzie mnie doceniają i czuję, że podczas tego czasu my, kurierzy, jesteśmy na pierwszej linii frontu. Jesteśmy bardzo ważni dla Nowego Jorku, aby ludzie byli bezpieczni – przyznaje.
- Widzę to po napiwkach, że ludzie to doceniają. Zarobiłem dużo, wożąc jedzenie, ponieważ ludzie dają teraz większe napiwki – zwraca uwagę Jelani. - Powiedziałbym, że od kiedy wszyscy na świecie przechodzimy przez to samo, ta pandemia, która się dzieje, gdy ludzie mają maski, tak naprawdę nie możesz dostrzec ich emocji, ale oczy dużo mówią, z tego co spostrzegam. Wiele osób jest przerażonych – dodaje.
- Gdy wracam do domu, to myślę o dniu, rzeczach, które się wydarzyły, jak mogę to zrobić lepiej następnego dnia. Mówię ciągle do siebie: "dobra robota". Mówię sobie, że doceniam siebie. Dużo do siebie mówię. Takie małe afirmacje – mówi młody kurier.
Po kilku miesiącach Jelani w końcu otrzymał zasiłek dla bezrobotnych. Teraz więcej czasu spędza w domu. Na kursach online uczy się nowych umiejętności. Chce zostać programistą komputerowym. Nie zwraca uwagi na media społecznościowe i ludzi dyskutujących na Facebooku o różnych fałszywych teoriach na temat pandemii. - Staram się trzymać z daleka od tego typu propagandy. Uczę się nowych umiejętności, aby nadążyć za zmianami – podkreśla.
- Wiele osób, które są programistami, nie ma dyplomu informatyka, nie studiowali tego. To zawód, do którego możesz się dostać dzięki swojej kreatywności i swoim umiejętnościom. Artyści to prawdopodobnie najlepsi kandydaci na programistów, bo potrafią artykułować swoje idee. Ludzie z umiejętnościami technicznymi muszą się uczyć kreatywności. A to, że ja już mam tę kreatywną część mózgu i próbuję to połączyć z nowymi umiejętnościami, dla mnie to świetna przygoda – podkreśla Jelani.
"Celebrujemy to, co nas różni"
Poza domem jednym z kluczowych miejsc dla Jelaniego jest Union Square, gdzie zawsze spędzał mnóstwo czasu. Jako kurier tam miał swój przystanek w oczekiwaniu na kolejne zamówienia. Tam też najczęściej tańczył razem ze swoimi przyjaciółmi. - Union Square to moja baza wypadowa. Policjanci mnie znają, grający w szachy mnie znają. Po prostu dobrze się tam czuję. Lubię spędzać czas z szachistami, ponieważ to mi daje takie poczucie posiadania wujków, rodziny. Jakbym miał wielu wujków na Union Square. Bardzo słabo gram w szachy, ale spędzam z nimi mnóstwo czasu – mówi.
- Nazwa mojej grupy tanecznej to "Riders of Concrete" ("Jeźdźcy betonu" – red). Chcę, żeby każdy z nas zachował oddzielną tożsamość, gdy jesteśmy razem. Ludzie wiedzą, że my to "Riders of Concrete", jesteśmy indywidualnościami, i jednocześnie jesteśmy razem. Celebrujemy to, co nas różni, zamiast starać się, żeby wszyscy wyglądali tak samo – opowiada 26-latek.
- Taniec to dla mnie wolność wypowiedzi; to moja tożsamość, zaufanie, opanowanie. To ma tak wiele znaczeń. Taniec to życie – mówi Jelani. - Obserwujemy się nawzajem podczas tańca. Chwalimy się. Nawzajem siebie zaskakujemy, bo nigdy nie robimy czegoś tak samo. O, a ten ruch to skąd? Jak to zrobiłeś? Nawzajem się uczymy. To bardziej taka wspólna przestrzeń niż stała ekipa – wyjaśnia.
Po kilku miesiącach od wybuchu pandemii sytuacja w Nowym Jorku jest znacznie lepsza, zachorowań i przypadków śmiertelnych jest zdecydowanie mniej. Obecnie codziennie notuje się tu średnio po kilkanaście zgonów. W dużej mierze to zasługa władz miasta, które wiosną wprowadziły drastyczne środki. W sumie od wiosny w związku z koronawirusem zmarło tu aż 25 tysięcy ludzi.
- Nie sądzę, że miasto szybko wróci do normalności – przyznaje Jelani. - Tęsknię za różnymi językami na ulicy, za turystami. Po prostu tęsknię za tym życiem miasta; za rozmawiającymi ludźmi. To są te małe rzeczy, za którymi tęsknisz, a które sprawiają, że Nowy Jork jest, jaki jest. Jest miastem tętniącym życiem – dodaje.
Źródło: SUPERWIZJER TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN