- Rosyjski samolot został zestrzelony przez tureckie siły w tureckiej przestrzeni powietrznej i dopiero rozbił się na obszarze Syrii - oświadczył prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan. Zaprzeczył tym samym twierdzeniom Rosjan. Co więcej, według Erdogana szczątki Su-24 spadły na terytorium Turcji i raniły dwóch jej obywateli.
Turecki prezydent oznajmił, że jego kraj nie ma zamiaru eskalować sytuacji. - My tylko bronimy naszego bezpieczeństwa i praw naszych braci w Syrii - stwierdził Erdogan i dodał, że polityka jego kraju wobec syryjskiego konfliktu nie ulegnie zmianie.
Turcja się "broni" i jeszcze ponosi straty
Turecki prezydent odniósł się do incydentu z zestrzeleniem Su-24 podczas spotkania z przedstawicielami biznesu w Stambule. Jego zdaniem Turcja była jak najbardziej uprawniona do oddania strzałów, bo broniła się przed pogwałceniem jej suwerenności. Prezydent zapewniał przy tym, że rosyjski samolot został trafiony jeszcze nad tureckim terytorium. Dopiero spadł po drugiej stronie granicy, w Syrii. Co więcej, fragmenty trafionego bombowca miały spaść na Turcję i ranić jej dwóch obywateli na ziemi. Erdogan twierdzi, że niezależnie od incydentu, turecki rząd będzie "kontynuował wysiłki humanitarne na rzecz obu stron konfliktu" w Syrii. - Jesteśmy zdeterminowani, aby podjąć wszelkie możliwe kroki do powstrzymania nowej fali emigracji - powiedział.
Trudne zadanie
Twierdzenia Erdogana o trafieniu rosyjskiej maszyny nad Turcją wydają się być mało wiarygodne. W oparciu o informacje ujawnione przez tureckie wojsko można stwierdzić, że Su-24 był nad terytorium tureckim sekundy, bo pokonał nad nim nieco ponad dwa kilometry, lecąc kilkaset kilometrów na godzinę.
Turecki F-16 musiałby być bardzo blisko Su-24 i jego pilot musiałby mieć błyskawiczny refleks, aby tak szybko odpalić rakietę i trafić Rosjan jeszcze nad Turcją.
Autor: mk\mtom / Źródło: Reuters, PAP, tvn24.pl