W zeszłym tygodniu szef tunezyjskiego MSZ, Lotfi Ben Jeddou, podał informację, która zelektryzowała media: tunezyjskie kobiety podróżują do Syrii, by uprawiać "seksualny dżihad". Sprawa stała się tak głośna, że przyjrzał się jej prestiżowy magazyn "Foreign Policy".
Jeddou stwierdził, że Tunezyjki w Syrii uprawiają seks z nawet ze stoma partyzantami, zanim powrócą brzemienne do Tunezji.
Od razu w sprawie pojawił się jednak poważny problem. Jak informuje "Foreign Policy", ani działacze na rzecz praw człowieka, ani dziennikarze nie są w stanie znaleźć ani jednej Tunezyjki, która odwiedziła Syrię w tym celu. Również minister nie przedstawił żadnych dowodów na potwierdzenie swoich słów.
Motywy polityczne
Zdaniem Amny Guellali z Human Rights Watch, która komentowała tę sprawę dla "FP", sprawa może mieć drugie dno. Rząd Tunezji znalazł się w ogniu krytyki, kiedy na jaw wyszło, że rzekomo prosił dorosłe kobiety o to, żeby ich wyjazd do niektórych krajów Bliskiego Wschodu był potwierdzony przez męża lub ojca (rząd oficjalnie zaprzeczył tym doniesieniom). Według Guellali oświadczenie ministra spraw wewnętrznych mogło być traktowane jako uzasadnienie dla tego typu dziań.
Oświadczenie o prowadzeniu "seksualnego dżihadu" może też, zdaniem Guellali, służyć tunezyjskim władzom do zdyskredytowania rodzimych muzułmańskich ekstremistów. Sugerowanie przez MSW, że tunezyjskie islamistki uprawiają "seksualny dżihad" może być więc ruchem obliczonym na wewnętrzny, tunezyjski użytek.
Zdaniem komentatorów "Foreign Policy" brak jest jakichkolwiek dowodów łączących tunezyjskich islamistów z syryjskimi rebeliantami. Cała sprawa jest tym bardziej tajemnicza, że od oświadczenia Jeddou tunezyjskie władze milczą w tej kwestii.
Autor: dln\mtom / Źródło: Foreign Policy