Jedenaście lat więzienia – tyle maksymalnie może dostać Micheil Saakaszwili za to, co zarzuca mu gruzińska prokuratura. Jako że eksprezydent nie zamierza dać się złapać, śledczy sięgają po kontrowersyjne środki. Saakaszwili mówi, że to polityczna zemsta na zlecenie Rosji.
- Są dwa kraje na świecie, do których nie mogę pojechać. Jeden to Federacja Rosyjska, a drugi, w obecnej sytuacji, to Gruzja – przyznał kilka dni temu Micheil Saakaszwili w rozmowie z Jolantą Pieńkowską w magazynie „Świat” w TVN 24 Biznes i Świat. Jeśli chodzi o Rosję, to nic dziwnego. Oba kraje nie utrzymują stosunków dyplomatycznych od czasu wojny w 2008 r., a Władimir Putin nie raz publicznie groził Saakaszwilemu. Dlaczego jednak były prezydent Gruzji nie może pojawić się we własnym kraju?
Polityczna zemsta
Równo dwa lata temu nieoczekiwanie partia Saakaszwilego Zjednoczony Ruch Narodowy (UNM) przegrała wybory do parlamentu. Władzę przejęła koalicja Gruzińskie Marzenie, którą zbudował miliarder Bidzina Iwaniszwili. Jeszcze w czasie kampanii zapowiadał, że po wygranej rozliczy się z obozem Saakaszwilego.
Zarzuty i aresztowania zaczęły się niemal natychmiast po utworzeniu rządu i przejęciu prokuratury, sądów, policji i służb specjalnych. Wielu współpracowników Saakaszwilego – mimo, że on jeszcze przez rok był prezydentem – trafiło za kraty. Procesy wytoczono m.in. byłemu premierowi, byłemu ministrowi obrony, byłemu merowi Tbilisi. Iwaniszwili i jego ludzie nie ukrywali jednak, że najważniejszym celem jest posadzenie w więzieniu Saakaszwilego. Zaczęto zbierać na niego „kwity”. Najwyraźniej nie zdążono z zebraniem wystarczających materiałów, bo zaraz po wygaśnięciu kadencji prezydenckiej w listopadzie 2013 (po dwóch kadencjach z rzędu nie mógł znów starać się o reelekcję) Saakaszwili bez przeszkód wyjechał z Gruzji do USA. Zamieszkał w Williamsburgu, w północnej części Brooklynu. Jak sam mówi, teraz żyje z odczytów na wyższych uczelniach, dużo podróżuje (niedawno był w Polsce), pracuje nad stworzeniem think-tanku w Waszyngtoniem, a wolne chwile lubi spędzać na rozmowach przy kawie z amerykańskimi przyjaciółmi w rodzaju senatora Johna McCaina czy Victorii Nuland z Departamentu Stanu.
Choć na emigracji, Saakszwili pozostaje potencjalnie najgroźniejszym przeciwnikiem obecnej władzy w Tbilisi. Jego partia jest silną opozycją w parlamencie, a sam eksprezydent bezlitośnie recenzuje politykę następców, a przede wszystkim wszędzie, gdzie się pojawi, ostrzega przed Putinem i obnaża politykę Rosji. Jak sam twierdzi, to główny powód, dla którego uparcie poluje na niego ekipa Iwaniszwilego. Jeszcze w kwietniu szef MSW Aleksandre Czikaidze twierdził, nie podając nic na potwierdzenie zarzutu, że Saakaszwili planuje zwerbować ukraińskie bojówki i urządzić Majdan w Tbilisi. Na początku września ten sam minister ogłosił, że posiada wiedzę, z której wynika, iż Saakaszwili i jego partia mają plan destabilizacji Gruzji. Czikaidze powiedział, że były prezydent zwerbował już 500 prowokatorów, których zadaniem będzie rozniecić w kraju panikę przed zagrożeniem rosyjskim, zorganizować demonstracje, sprowokować policję, wywołać zamieszki i wepchnąć kraj w „chaos i anarchię”. Także i tym razem poza zarzutami na łamach prasy szef MSW nie przedstawił żadnych dowodów.
Zarzuty za jacht i botoks
Tymczasem konkretne zarzuty przygotowano za to, czego Saakaszwili miał się dopuścić w przeszłości, jako prezydent. - Dwa lata próbowali znaleźć cokolwiek, w końcu wymyślili - mówił polityk we wspomnianej rozmowie z TVN24 Biznes i Świat.
W lipcu prokuratura oskarżyła go o nadużycie władzy i sprzeniewierzenie funduszy pochodzących z budżetu państwa. Chodzi o trzy sprawy dotyczące przekroczenia pełnomocnictw i roztrwonienia środków budżetowych w dużym rozmiarze. Grozi za to więzienie od 7 do 11 lat. Sprawa przekroczenia pełnomocnictw dotyczy wydarzeń z listopada 2007 r. Doszło wówczas w Tbilisi do burzliwych zamieszek po demonstracji zorganizowanej przez opozycję. Zdaniem prokuratury Saakaszwili złamał wtedy prawo, bo na jego polecenie policja zastosować miała nadmierną siłę wobec demonstrantów. Jeśli chodzi o zarzuty dotyczące finansów, to zdaniem prokuratury Saakaszwili w sumie sprzeniewierzył pięć milionów dolarów. Chodzi m.in. o to, że opłacił pobyt w hotelu jego osobistego stylisty oraz podróż i pobyt w hotelu dwóch modelek. Prokuratura oskarża też Saakaszwilego, że płacił z publicznej kasy za... poprawianie urody (botoks, usuwanie włosów), za wynajęcie jachtu we Włoszech czy za zakup prac artystki i aktorki Meredith Ostrom. Sąd Miejski w Tbilisi wydał 2 sierpnia nakaz tymczasowego aresztowania Saakaszwilego. Od tego momentu ma zamknięte drzwi do Gruzji. - Nowy rząd nie chce mnie już tam. Robią wszystko, co mogą, abym nie mógł wrócić do swojego kraju - skarżył się Saakaszwili we wspomnianej rozmowie z TVN24 Biznes i Świat. Były prezydent uważa zarzuty za całkowicie polityczne i odmawia powrotu do kraju na przesłuchania. Twierdzi, że nie może liczyć na sprawiedliwość, bo Iwaniszwili już dawno wydał na niego wyrok. Przypominając biznesowe związki lidera obozu rządzącego z Rosją (Iwaniszwili miał m.in. udziały w Gazpromie), Saakaszwili przekonuje, że jednym z zobowiązań Iwaniszwilego wobec Moskwy w ramach polityczno-biznesowych rozliczeń przed wyborami 2012 r., było uwięzienie znienawidzonego przez Kreml prezydenta Gruzji.
Polowanie na Miszę
Jeszcze gdy był prezydentem, Saakaszwili konsekwentnie odmawiał stawiania się na przesłuchania w prokuraturze. Po wyjeździe z kraju nie chce odpowiadać na pytania śledczych nawet pisemnie czy przez Skype'a. Zarzuty nazywa absurdalnymi, bo, jak mówi, wszystkie wspomniane wydatki służyły interesom kraju, a konkretnie poprawie wizerunku Gruzji i jej przywódcy.
Były prezydent zwraca też uwagę na to, że jest poszukiwany tylko na terenie Gruzji, że nie wydano za nim międzynarodowego listu gończego. Dlaczego? Saakaszwili ma wytłumaczenie. Po pierwsze, dowody są tak słabe i naciągane. Po drugie, władzom zależy jedynie na uniemożliwieniu mu powrotu do kraju i udziału w życiu politycznym Gruzji. Saakaszwili jest więc poza granicami Gruzji nieuchwytny dla jej władz. Niedawno, na oczach zaproszonych gruzińskich ekip telewizyjnych, spotkał się z działaczami swojej partii UNM tuż przy granicy turecko-gruzińskiej – oczywiście po tureckiej stronie. Choć Saakaszwili i jego otoczenie temu zaprzeczają, gruzińskie władze twierdzą, że straż graniczna na greckiej wyspie Samos zatrzymała 1 września jacht z byłym prezydentem na pokładzie. Gruzińscy prokuratorzy mówią, iż zaalarmowali grecką policję, że zbliża się do ich terytorium od strony Turcji. Ale Grecy zwolnili Saakaszwilego po czterech godzinach, bo nie ma międzynarodowego listu gończego. „Polowanie” na byłego prezydenta i jego współpracowników szkodzi wizerunkowi Gruzji. Zaniepokojenie działaniami wobec opozycji wyrażały już nie raz UE i USA. - Nikt nie stoi poza prawem, lecz postępowanie w kwestii ścigania przestępstw w Gruzji powinno być przejrzyste, wolne od motywacji politycznej i odnosić się ściśle do właściwego procesu - mówiła w sierpniu szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton. 12 września amerykański Departament Stanu USA wydał mocne oświadczenie, w którym mówi, że śledztwa i kontrowersyjne procesy sądowe przedstawicieli opozycji „zagrażają demokracji w Gruzji”. Nie zrobiło to wrażenia na Tbilisi, bo już tydzień później władze w ściganiu Saakaszwilego poszły jeszcze o krok dalej.
Domy, winnice, auta
19 września Sąd Apelacyjny utrzymał orzeczenie sądu niższej instancji z 29 sierpnia o nałożeniu aresztu na majątek należący do Saakaszwilego i jego najbliższej rodziny.
Prokuratura wyjaśniła, że majątek aresztowano z obawy, iż Saakaszwili, stojąc w obliczu roszczeń finansowych ze strony państwa, zechce pozbyć się własności w Gruzji. Zabezpieczenie się władz od tej strony wskazuje, że nie w przyszłości mogą nawet próbować zaocznym wyrokiem skonfiskować ten majątek na poczet kary. Dla adwokatów Saakaszwilego to żadne tłumaczenie. - Sąd postanowił zająć dobra należące do Micheila Saakaszwilego, jego żony, matki i babki, lecz nie uzasadnił decyzji - powiadomił adwokat Otar Kachidze, krytykując, jak to określił, „polityczną wendetę” wobec byłego prezydenta. - Chcę jeszcze raz podkreślić, że Micheil Saakaszwili jest oskarżony o wydawanie środków, a nie ich przywłaszczenie. I żadnego związku między przestępstwem a aresztowanym majątkiem nie ma - mówił adwokat byłego prezydenta, nie wykluczając skierowania skargi do Trybunału w Strasburgu. Co ciekawe jednak, majątek aresztowano na podstawie prawa pochodzącego z 2005 r. Ekipa Saakaszwilego uchwaliła je wtedy w ramach walki z korupcją. Dziś o tym nie mówi, narzekając na zajęcie mieszkań żony i babci eksprezydenta. Tak szerokie zastosowanie sankcji finansowych wobec podejrzanego, w tym objęcie nimi nawet jego rodziny, było krytykowane przez opozycję. Dziś, gdy to ona rządzi, sięga po metody, które tak bardzo atakowała. O jakich majętnościach mowa? Na liście przedstawionej przez prokuraturę są:
należące do Saakaszwilego: 1,9 ha ziemi w Kwareli we wschodniej Gruzji, a na tej działce winnica i domek 97 m kwadratowych; honda accord (rok produkcji 1997);
należące do żony Saakaszwilego, Sandry Roelofs mieszkanie w Tbilisi;
należące do matki Saakaszwilego, Giuli Ałasanii: działka 1,9 tys. m kwadratowych w Kwareli oraz mieszkanie w Batumi;
należąca do ojca Saakaszwilego, Nikoloza toyota land cruiser (rocznik 2004);
należące do babci Saakaszwilego, Mzi Cereteli mieszkanie w Tbilisi oraz działka 500 m kw. w Natanebi w zachodniej Gruzji.
Żona byłego prezydenta zwraca uwagę, że mieszkanie, które zajęto, a w którym mieszkali przed i tuż po prezydenturze Saakaszwilego, było kupione jeszcze przez jej ojca, Eduarda Roelofsa. Ale najbardziej zbulwersowało objęcie sankcjami babki Saakaszwilego. - Jeśli Bidzina Iwaniszwili zabiera mi mieszkanie, to niech i mnie weźmie, żebym mieszkała z jego rekinami i pingwinami – powiedziała w rozmowie z telewizją, nawiązując do plotek, że oligarcha ma w swej rezydencji prywatne zoo. Gdy informacja o aresztowaniu majątku dotarła do Saakaszwilego, ten oskarżył Iwaniszwilego o zemstę i nazwał go „miałkim, zakompleksionym rosyjskim oligarchą”. - Po raz pierwszy dom mojej babci został przejęty przez komunistów w latach 30. Cała jej rodzina została deportowana. To jest drugi raz w jej życiu, gdy jej mieszkanie jest przejęte przez rząd. To hańba, że teraz mamy do czynienia z czymś takim w rzekomo niepodległej Gruzji - nie krył oburzenia kilka dni później w rozmowie z TVN24 Biznes i Świat.
Marzenie pękło
Komentarz rządzących polityków do sprawy Saakaszwilego potwierdza narastający podział w obozie, którego liderem pozostaje Iwaniszwili.
Premier Irakli Garibaszwili powiedział tylko, że „bardzo dobrze, iż nałożono areszt. Micheil Saakaszwili to eksponat historyczny. Nie chcę o nim mówić”. Nieoczekiwanie za to stronę swego poprzednika wziął prezydent Georgi Margwelaszwili. W telewizyjnym wywiadzie wyraził zdumienie, że aresztowano własność i konta Saakaszwilego i jego rodziny, nie bacząc na niezadowolenie Departamentu Stanu USA (oświadczenie z 12 września) i to tuż przed spotkaniem premiera Garibaszwilego z prezydentem Barackiem Obamą. Skąd ten dwugłos? Wróćmy do 2012 roku, gdy miliarder Iwaniszwili położył kres, wydawałoby się niezagrożonym, wieloletnim rządom ekipy Saakaszwilego. Jego lista Gruzińskie Marzenie wygrała wybory parlamentarne. Tak jak obiecał, premierem był przez rok, do listopada 2013. Na następcę namaścił Garibaszwilego, którego bardzo wychwalał. Oligarcha wskazał też kandydata koalicji w wyborach prezydenckich 2013: Margwelaszwilego. Ten oczywiście wybory wygrał. I sielanka się skończyła, bo Margelaszwili, w przeciwieństwie do Garibaszwilego, nie zamierzał jedynie wykonywać poleceń Iwaniszwilego. Więc ten już w marcu 2014 powiedział, że jest „zaskoczony” i „rozczarowany” prezydentem, który pokazał „zupełnie inne cechy i charakter” po wyborze. Na spotkaniu ze studentami w Tbilisi 15 września także Garibaszwili powiedział, że on i jego współpracownicy nie spodziewali się „tak radykalnego pogorszenia się relacji” z Margwelaszwilim.
Gruzińska wojna o krzesło
W polskiej polityce zapisała się już historia konfliktu premiera Tuska z prezydentem Kaczyńskim o to, kto będzie reprezentował Polskę na szczycie UE. Podobna historia rozgrzała niedawno także gruzińską politykę.
Zaczęło się od tego, że już w lipcu Garibaszwili ogłosił, że zamierza wystąpić jako reprezentant Gruzji na 69. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Zaraz potem Margwelaszwili oświadczył, że przyjął zaproszenie od sekretarza generalnego ONZ Ban Ki Muna na szczyt klimatyczny 23 września, tuż przed Zgromadzeniem Ogólnym, więc naturalne byłoby, aby to on wystąpił w siedzibie ONZ. Spór o to, kto, prezydent czy premier, ma polecieć do Nowego Jorku, trwał kilka tygodni. MSZ naciskało, aby to Margwelaszwili zrezygnował, bo wyjazd dwóch delegacji zaszkodzi wizerunkowi Gruzji. Prezydent upierał się, że to on jedzie, bo został zaproszony przez Ban Ki Muna. Premier mówił zaś, że to on jest jedynym przedstawicielem Gruzji, bo stoi na czele władzy wykonawczej. Wreszcie 11 września prezydent ogłosił, że ustępuje w tej sprawie. Poleciał jednak na szczyt klimatyczny. Gdy premier miał swoje 15 minut na Zgromadzeniu Ogólnym, prezydent był już w drodze powrotnej. Tuż przed wylotem powiedział dziennikarzom, że jego plany reprezentowania kraju w ONZ zostały „udaremnione” przez „poważne zorganizowane wysiłki” rządu blokującego jego wyjazd.
Prawdziwy władca Gruzji
Wojna o wystąpienie w ONZ wynika w dużej mierze z niejasnych zapisów konstytucji, której nowa wersja weszła w życie po wyborach prezydenckich 2013. Uprawnienia prezydenta zostały znacząco zredukowane, a zwiększono władzę premiera i parlamentu. Ale autorzy nie uniknęli sprzeczności w ustawie zasadniczej. Jeden paragraf mówi, że „prezydent reprezentuje Gruzję w stosunkach zagranicznych”. Inny paragraf mówi, że rząd „prowadzi politykę zagraniczną”. A jeszcze inny, że „premier reprezentuje Gruzję w relacjach zagranicznych w ramach jego kompetencji”. Przy takim prawie, jeśli prezydent i premier zaczynają się różnić politycznie, efekty są takie, jakie widać w Gruzji.
Problemy pojawiły się już w czerwcu, gdy nie było wiadomo, kto ma podpisać umowę stowarzyszeniową Gruzji z UE. Choć większość konstytucjonalistów uważała, że powinien to zrobić prezydent, to jednak premier postawił na swoim. Co więcej, Margwelaszwilego nie zaproszono nawet do parlamentu na ceremonię ratyfikacji umowy.
Konflikt zaczyna się przenosić na arenę krajową. W sierpniu zdominowany przez Gruzińskie Marzenie parlament odrzucił przedstawione przez prezydenta nominacje na sędziów Sądu Najwyższego. Margwelaszwili odpowiedział wstrzymaniem odtajnienia części rachunków poprzednika, co miało dać nową amunicję prokuratorom ścigającym Saakaszwilego. 1 sierpnia premier nie przyszedł na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, której przewodniczy prezydent. Omawiano na nim przygotowania do szczytu NATO w Walii. Problem w tym, że RBN została zmarginalizowana, od kiedy w listopadzie 2013 Garibaszwili utworzył Radę Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego, częściowo duplikującą funkcje RBN. W tym konflikcie przewagę ma Garibaszwili, nie tylko dlatego, że premier ma teraz więcej władzy niż prezydent. Najważniejsze jest poparcie Iwaniszwilego, który wciąż podejmuje kluczowe decyzje dla Gruzji, choć formalnie nie pełni funkcji państwowych. - Gruzja jest rządzona przez jednego niepiśmiennego, gangsterskiego oligarchę z brzydką duszą, który siedzi w swoim ogromnym pałacu na wzgórzu i podejmuje wszystkie decyzje – mówił 19 września w rozmowie z telewizją Rustawi-2 Saakaszwili. Podobnie uważają rodacy eksprezydenta. Sierpniowy sondaż pokazał, że aż 50 proc. Gruzinów uważa, że Bidzina Iwaniszwili wciąż odgrywa decydującą rolę w rządzeniu krajem, choć odszedł ze stanowisk już niemal rok temu. Tylko 17 proc. uważa, że jest inaczej. Kiedy Gruzją rządził niepodzielnie Saakaszwili, opozycja, ale i zachodni sojusznicy, ostrzegali, że nadmierna koncentracja władzy w rękach prezydenta to największe zagrożenie dla demokracji w Gruzji. Teraz takim zagrożeniem są nieformalne rządy Iwaniszwilego, który przecież szedł po władzę z obietnicą ukrócenia praktyk z czasów poprzednika.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl