Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom to najprawdopodobniej nie autopilot był przyczyną katastrofy amerykańskiego samolotu, w której w ubiegłym tygodniu zginęło 50 osób.
W niedzielę ze wstępnych informacji komisji badającej wypadek wynikało, że samolot linii Colgan Air, zanim rozbił się w Buffalo, leciał na autopilocie, a to było sprzeczne z procedurami linii lotniczej.
W momencie katastrofy miały bowiem panować warunki atmosferyczne, które mogły powodować oblodzenie maszyny, a w takim przypadku autopilota włączać nie należy.
Kilkanaście godzin później członkowie komisji ogłosili jednak, że po dokładnym zbadaniu ustalono, że wcale nie panowały warunki grożące "poważnym oblodzeniem". W związku z tym wyłączenie autopilota nie było konieczene.
- Jak do tej pory nie stwierdziliśmy poważnego oblodzenia, więc jak na razie wszystko wygląda na normalne użycie autopilota - oznajmił zajmujący się wypadkiem Steve Chealander.
Na razie nie są znane zatem przyczyny wypadku. Śledczy ustalili na razie, że zanim samolot uderzył w ziemię, gwałtownie stracił wysokość - w pięć sekund obniżył lot o blisko 250 m.
Uderzył w dom
Samolot linii Colgan Air rozbił się w czwartek około godziny 22.10 czasu lokalnego (godz. 4.10 w piątek czasu polskiego) w Clarence, około 30 kilometrów na północny wschód od Buffalo, uderzając w dom. Zginęło wszystkich 49 ludzi na pokładzie i jedna osoba w budynku.
Źródło: BBC