- Macie 10 minut na opuszczenie ulic naszego miasta! - nawoływali przez megafony wojskowi do protestujących na ulicach Rangunu. Gdy demonstranci maszerowali dalej, żołnierze zaczęli strzelać z broni automatycznej. Zabito co najmniej 10 osób, 11 zostało postrzelonych, ale żyje.
Doniesienia świadków mówią też o tym, że żołnierze pilnie poszukują wszystkich zagranicznych dziennikarzy, którzy zajmują się tematem demonstracji. Agencje podają, że wojsko wchodzi do hoteli i poszukuje dziennikarzy, w celu uniemożliwienia im relacji.
Za pisanie o demonstracjach, bądź robienie zdjęć dziennikarze są wydalani z kraju.
Fotoreporter z Japonii, który zginął rano i był pierwszą z dziesięciu ofiar zabitych dziś w Rangunie przez żołnierzy, robił zdjęcia na demonstracji, mimo że w MSZ zadeklarował, że w Birmie jest turystycznie. Birmańska opozycja sugeruje, że właśnie dlatego zginął - cenzura w Birmie usiłuje bowiem zmusić dziennikarzy do nie przychodzenia na demonstracje i nie monitorowania tego, co robią wojskowi. Nie wiadomo jednak, ile jest w tym prawdy i czy dziennikarz został zabity w związku z tym, że robił zdjęcia.
Na ulice Rangunu wyszło dziś 70 tys. demonstrantów. Birmańskie siły bezpieczeństwa zagroziły protestującym podjęciem "akcji ekstremalnych", jeśli tłum nie rozejdzie się.
Do zajść dochodziło w co najmniej trzech punktach miasta. Tysiące ludzi, w tym wielu mnichów, zgromadziły się na zamkniętej przez wojsko i policję drodze, prowadzącej do jednej z głównych świątyń buddyjskich miasta - pagody Sule.
"Demonstranci rzucali cegłami, kulami i nożami w kierunku sił bezpieczeństwa, które zmuszone były odpowiedzieć ogniem" - podała tamtejsza telewizja. Według jej doniesień rannych zostało 31 członków sił bezpieczeństwa.
Ponad dwa tysiące demonstrantów przyszło także pod położony kilka kilometrów dalej klasztor Ngwe Kyar Yan, gdzie w nocy w czasie akcji służb bezpieczeństwa pobito i aresztowano grupę mnichów. Policja użyła gazów łzawiących przeciwko broniących mnichów ludziom.
Trzecim ośrodkiem demonstracji stał się później rejon stacji kolejowej w Rangunie. Według japońskiej agencji Kyodo, niedaleko stacji - gdzie przemieścili się uciekający z rejonu pagody Sule - grupa demonstrantów zatrzymała ciężarówkę wyładowaną cegłami i zaczęła nimi rzucać w kierunku zasłaniających się tarczami policjantów. Z rejonu stacji później słychać było odgłosy strzałów.
Odgłosy strzałów słychać było też w kilku innych punktach miasta. Siły bezpieczeństwa użyły też gazów łzawiących w odpowiedzi na obrzucenie ich przez ludzi kamieniami i butelkami z wodą.
Wczoraj na ulicach Rangunu po raz pierwszy od rozpoczęcia przed dziewięcioma dniami masowych pokojowych manifestacji mnichów polała się krew. Agencja Reutera pisze o jednym zabitym mnichu, zastrzegając jednak, że birmańskie źródła opozycyjne informują o co najmniej pięciu zabitych. Część doniesień mówi o trzech śmiertelnych ofiarach akcji wojska przeciwko demonstrantom w Rangunie.
Dziś o świcie do klasztorów buddyjskich w Rangunie i pod miastem weszły siły bezpieczeństwa - brutalnie pobito i aresztowano 200-300 mnichów.
Birmańskie źródła antyrządowe informują, że w ciągu ostatnich dwóch dni co najmniej 15 osób zostało zastrzelonych lub pobitych na śmierć przez żołnierzy birmańskich, prawie 200 odniosło obrażenia, a ponad 1000 zostało zatrzymanych.
Cały świat popiera protesty Birmańskie protesty odbijają się echem także za granicą. Ponad sto osób zgromadziło się w Sydney w Australii, aby potępić użycie siły na demonstrantach. Wiec poparcia odbył się także przed ambasadą Birmy w Londynie. Poparcie dla mnichów wyraził wczoraj premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown.
Protest złożył amerykański Biały Dom - Rząd w Rangunie nie ma prawa stać na drodze wolności, jakiej rządają obywatele tego kraju. Domagamy się natychmiastowego przerwania represji i agresji wobec pokojowych demonstrantów - powiedział Gordon Johndroe, rzecznik amerykańskiego rządu.
Rada Bezpieczeństwa ONZ wezwała w środę birmańskie władze do podjęcia pilnej współpracy ze specjalnym oenzetowskim wysłannikiem, mającym udać się do Rangunu. Z powodu sprzeciwu Chin, Rada nie potępiła jednak oficjalnie wydarzeń w Birmie.
O poprawę warunków życia Demonstrujący mnisi domagają się poprawy warunków życia Birmańczyków i powrotu demokracji w kraju, rządzonym od 45 lat przez junty wojskowe. Jest to największe antyrządowe poruszenie w Birmie od 1988 roku, kiedy to junta brutalnie rozprawiła się z domagającymi się demokracji manifestantami, zabijając w Rangunie trzy tysiące osób.
Dzisiejsza sytuacja w Rangunie dowodzi przede wszystkim, że wojskowe władze kraju zignorowały międzynarodowe apele o niestosowanie przemocy wobec manifestantów. Brak doniesień o akcjach protestu w innych miastach Birmy.
Źródło: PAP, TVN24, IAR