"Czujniki piszczały. Mąż ostrzegał, że to nie może skończyć się dobrze". Aresztowania po wybuchu w kopalni

Źródło:
Reuters, PAP

Po wybuchu w kopalni Listwiażnaja na Syberii aresztowano dwóch inspektorów bezpieczeństwa, którzy wystawili zaświadczenia bez kontroli. W tragicznym zdarzeniu życie straciło 46 górników i pięciu ratowników. - Mąż wracał z pracy i każdego dnia ostrzegał, że to nie skończy się dobrze - mówi wdowa po jednym z górników.

Do wybuchu metanu doszło w czwartek rano w kopalni węgla kamiennego Listwiażnaja w Kuźnieckim Zagłębiu Węglowym w obwodzie kemerowskim w Rosji.

Dane o zmarłych i rannych zmieniały się co kilka godzin. W piątek poinformowano, że nie żyje 46 górników i pięciu ratowników. Szósty ratownik, początkowo uznany za zmarłego, został odnaleziony żywy. Przebywa teraz na oddziale intensywnej terapii.

Ratownicy wyprowadzili na powierzchnię 239 górników, z których 38 trafiło do szpitala, a 13 opatrzono w ambulatorium. Według lekarzy stan czterech osób jest ciężki, ale ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

OGLĄDAJ TVN24 NA ŻYWO W TVN24 GO

Aresztowania po wybuchu metanu w kopalni

Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej w piątek przekazał, że aresztował dwóch inspektorów bezpieczeństwa, którzy w tym miesiącu wydali zaświadczenie bezpieczeństwa dla kopalni, jednak w rzeczywistości jej nie skontrolowali. W czwartek zatrzymano w sprawie trzy inne osoby: dyrektora kopalni, jego zastępcę i naczelnika wydziału. Zarzuca się im złamanie standardów bezpieczeństwa.

Miejscowa prokuratura poinformowała także, że prowadzi kontrole w innych kopalniach w regionie.

"Mąż codziennie wracał z pracy i ostrzegał, że to nie skończy się dobrze"

Kopalnia Listwiażnaja mieści się około 3,5 tys. kilometrów na wschód od Moskwy. Jej właścicielem jest holding SDS-Ugol, jeden z trzech największych producentów węgla w Rosji.

Do eksplozji doszło w tej kopalni również w październiku 2004 roku. Wówczas zginęło 13 osób. - Cała wioska wtedy oszalała. Wyobraźmy sobie, jak będzie teraz, kiedy trzeba pochować 46 górników - mówiła Agencji Reutera Inna Pialkina, wdowa po jednym z górników. Kobieta opowiadała, że jej 55-letni mąż pracował w kopalni od 33 lat, a ostatnio coraz częściej opowiadał o zagrożeniach w pracy.

- Stężenie metanu przekroczyło normy. Mój mąż codziennie wracał z pracy i ostrzegał, że to nie skończy się dobrze. Poziom był na tyle przekroczony, że wszystkie czujniki piszczały - powiedziała dziennikarzom.

Wspomniała także, że ​​w nocy z 14 na 15 listopada w części kopalni wybuchł pożar. - Nie podjęto wtedy żadnych działań. Minęło zaledwie dziesięć dni i wszyscy leżą pod ziemią - powiedziała.

W regionie trwa trzydniowa żałoba.

Autorka/Autor:akw

Źródło: Reuters, PAP