Pięcioro zmobilizowanych z obwodu tomskiego od dwóch tygodni ukrywa się w lesie w obwodzie ługańskim. Po ostrzale wycofali się z frontu, grożą im sprawy karne - poinformowała rosyjska sekcja Radia Swoboda po rozmowie z matką jednego z żołnierzy.
Jelena Sołodownikowa powiedziała w rozmowie z Radiem Swoboda, że jej syn został zmobilizowany 26 września. Obiecano mu, że przejdzie trzymiesięczne szkolenie w jednostce wojskowej w Omsku, ale tak się nie stało. Mężczyzna, wraz z innymi poborowymi, został wywieziony do Jekaterynburga. Tam otrzymał mundur i po kilku dniach trafił do jednostki w obwodzie rostowskim (graniczącym z Ukrainą). Stamtąd został wysłany do obwodu ługańskiego w ukraińskim Donbasie.
W obwodzie ługańskim zmobilizowani trafili pod ostrzał moździerzowy i zostali zmuszeni do odwrotu. Sołodownikowa twierdziła, że na polu bitwy nie było dowództwa, a najwyższy rangą był zmobilizowany sierżant, który nie wiedział, co robić. - Szli, jak piechota, nie mieli sprzętu. Były karabiny maszynowe, ale co mieli robić? Z karabinami maszynowymi pójść przeciwko czołgom? - powiedziała matka żołnierza.
Rozmówczyni Radia Swoboda przekazała, że żołnierze wycofali się do lasu. Ostatni kontakt z synem miała 17 października. Powiedział, że ciągle ukrywają się w lesie, w ciągu dnia palą ogień, aby się ogrzać, w nocy płomienie gaszą.
Wołanie o pomoc
Krewni żołnierzy zwrócili się o pomoc do deputowanej Dumy Państwowej z obwodu tomskiego Tatiany Sołomatinej. Prosili o to, by zmobilizowani zostali wysłani na szkolenie i mieli "normalnych dowódców". Posłanka (z rządzącej Jednej Rosji) miała odpowiedzieć, że "oficerowie odmawiają współpracy z dezerterami".
Krewni zwrócili się także do biura gubernatora obwodu tomskiego. Stamtąd otrzymali zawiadomienie, że prośba została przyjęta do rozpatrzenia.
W sierpniu prezydent Władimir Putin podpisał ustawę z poprawkami do kodeksu karnego, która przewiduje kary do 10 lat więzienia za dezercję.
Źródło: Radio Swoboda, meduza.io