"Zielone ludziki", "turyści Putina", "krymska samoobrona" - na tych trzech filarach opierały się działania Rosji na Krymie. Nie mniej ważna była towarzysząca im kampania dezinformacji. Wszak jeszcze 4 marca Putin mówił, że pomysł anektowania Krymu "nie jest rozważany". Poszło gładko, o czym świadczy liczba ofiar - zginęło jedynie dwóch ukraińskich wojskowych i prorosyjski aktywista. O sukcesie aneksji przesądziła jednak wcale nie siła Rosji, ale słabość Ukrainy.
21 lutego 2014. W piątek wieczorem Wiktor Janukowycz opuszcza Kijów. To oznacza pełną kapitulację reżimu. Rosyjskie władze przystępują do realizacji scenariusza, który - różnych wariantach – był już opracowany wcześniej na taki wypadek (CZYTAJ WIĘCEJ).
W sobotę wieczorem Władimir Putin wzywa na Kreml szefów struktur siłowych. Jak przyznał w emitowanym niedawno filmie dokumentalnym prezydent Rosji, spotkanie kończy się ok. godz. 7 rano w niedzielę 23 lutego.
- Wszystkim moim kolegom, a było ich czterech, powiedziałem, że sytuacja na Ukrainie rozwinęła się w taki sposób, że jesteśmy zmuszeni zacząć prace nad powrotem Krymu w skład Rosji – przyznaje Putin. Jak ustalił rosyjski portal Lenta, ta czwórka, z którą naradzał się prezydent, to minister obrony gen. Siergiej Szojgu, dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) gen. Aleksandr Bortnikow, szef GRU gen. Igor Siergun i szef MSW gen. Władimir Kołokolcew.
Kolejne kłamstwo Putina
Putin twierdzi, że do czasu wydarzeń na Majdanie nie myślał o zajęciu Krymu. Z najnowszej wersji Kremla dowiadujemy się, że decyzja ws. Krymu zapadła we wczesnych godzinach rannych 23 lutego, jakieś 36 godzin po ucieczce Janukowycza i ostatecznym zwycięstwie – jak to określała moskiewska propaganda – „banderowskiej junty”.
Tyle że słowa Putina („jesteśmy zmuszeni zacząć prace nad powrotem Krymu w skład Rosji”) wcale nie przesądzają, że nie było już gotowych planów aneksji. Przeciwnie, rok po operacji krymskiej wiele wskazuje na to, że taki scenariusz działania Moskwa miała przygotowany, a Putin w niedzielny poranek jedynie dał sygnał do rozpoczęcia wprowadzania ich w życie. Więcej nawet, sama operacja ruszyła jeszcze przed 23 lutego, jeszcze w czasie, gdy Janukowycz był prezydentem.
Wiadomo, że wcześniej w lutym na Krymie złożył dwie – trzymane w dyskrecji – wizyty Władysław Surkow. Człowiek do zadań specjalnych na Kremlu. To on prawdopodobnie nadzorował przygotowania do operacji krymskiej. Uwagę zwraca jeszcze jedna rzecz. Otóż przyznawane przez rosyjskie władze odznaczenia za udział w aneksji Krymu dotyczą działań w okresie od 20 lutego do 18 marca 2014. A przecież 20 lutego to „krwawy czwartek” w Kijowie i wciąż nierozstrzygnięty los Janukowycza – sojusznika Rosji. Tydzień wcześniej na Krymie złożył swoją drugą wizytę Surkow. A 21 lutego odbyły się pierwsze prorosyjskie demonstracje.
Prolog
Początkowo demonstracje odbywają się pod hasłami wrogości do Majdanu i poparcia dla Janukowycza. Masowe wiece organizują lokalne prorosyjskie partie w rodzaju Rosyjskiej Jedności. Kiedy okazuje się, że w Kijowie zwycięża rewolucja, krymscy demonstranci zaczynają coraz mocniej podnosić hasła oderwania Krymu od Ukrainy i połączenia z Rosją.
Kilka godzin po kremlowskiej naradzie, o której była mowa wyżej, w centrum Sewastopola tłum ogłasza lokalnego biznesmena Aleksieja Czałyja merem miasta. Choć takiego stanowiska tam wcale nie było – wyznaczony przez Kijów szef lokalnej administracji Wołodymyr Jacuba rezygnuje. W Sewastopolu, siedzibie Floty Czarnomorskiej, mieście zdominowanym przez Rosjan, 23 lutego w sobotę rządy obejmują separatyści.
Na tym etapie, na demonstracjach, zaczęto rekrutować członków „samoobrony Krymu”. „Oficerami” byli najemnicy z rosyjskich agencji ochrony i byli wojskowi. Trzon „samoobrony” tworzyli funkcjonariusze rozwiązanej przez nowe ukraińskie władze formacji Berku, pochodzący z Krymu, ale też innych regionów Ukrainy. W skład „samoobrony” wchodzili też Kozacy z Kubania, którzy zjechali na Krym już w połowie lutego. Miejscowi Kozacy zostali zmobilizowani jeszcze wcześniej, bo w połowie stycznia, ogłaszając 18 stycznia sojusz z partią Rosyjska Jedność. Tak naprawdę wszystkie siły „samoobrony” były w różny sposób związane z prorosyjskimi partiami i wspierającymi te partie ukraińskimi oligarchami, np. Dmytro Firtaszem. 25 lutego, tuż przed zajęciem budynków w Symferopolu, lider Rosyjskiej Jedności Siergiej Aksjonow mówi, że do oddziałów „samoobrony” zapisało się już ponad 2 tys. ludzi.
„Dzisiaj wygrał Krym”
Prorosyjski przewodniczący krymskiej Rady Najwyższej Władimir Konstantinow zwołuje na środę 26 lutego na godz. 15 nadzwyczajną sesję parlamentu. W porządku obrad tylko dwa punkty: 1. Sytuacja polityczna na Ukrainie; 2. Sytuacja Rady Ministrów Krymu. Scenariusz był jasny: ogłoszenie nowego rządu w Kijowie za nielegalny, zmiana rządu krymskiej autonomii, prośba do Moskwy o pomoc w secesji z Ukrainy i zjednoczeniu z Rosją.
W parlamencie dominuje obóz prorosyjski, ale jest też frakcja popierająca Kijów, to głównie Tatarzy. To właśnie Medżlis krymskich Tatarów zwołuje pod Radą Najwyższą więc, żeby zablokować posiedzenie parlamentu. Pod hasłem „Zachować terytorialną integralność Ukrainy” Tatarzy zjeżdżają tysiącami pod budynek Rady Najwyższej. Są tam też starsi ludzie i kobiety. Mają flagi Ukrainy i krymskich Tatarów, wznoszą okrzyki „Sława Ukrainie, bohaterom sława” (nawiązanie do Niebiańskiej Sotni) oraz „Krym – nie Rosja”.
Kiedy pod parlamentem są już Tatarzy, zaczynają tam też zjeżdżać demonstranci prorosyjscy. To ok. 2-3 tys. ludzi, sporo mniej, niż Tatarów. Ale są bardziej radykalni i nastawieni na konfrontację. Są tam członkowie Związku Kozaków Krymskich „Krymski Front” i paru innych lokalnych prorosyjskich organizacji. Dochodzi do starć: 30 osób trafia do szpitala, są dwie ofiary śmiertelne. Ale do sesji parlamentu nie dochodzi. Wiec się kończy, a Refat Czubarow, niedawno wybrany nowy szef Medżlisu, ogłasza: „Dzisiaj wygrał Krym”.
„To terroryzm”
- Brałem udział w wiecu, który wieczorem organizowali pod Radą Najwyższą prorosyjscy aktywiści. Gdzieś tak przed 5 rano do budynku spokojnie podeszła grupa uzbrojonych ludzi – to relacja świadka, która przytaczała „Siegodnia”. Jest wczesny czwartkowy poranek 27 lutego.
Według cytowanego Leonida, napastnicy działali szybko i profesjonalnie: „Kazali nam położyć się twarzą do ziemi, wyważyli drzwi i weszli do budynku. Byli dobrze uzbrojeni w automaty i granaty. Jeszcze pamiętam, że mieli czarne szelki i białe opaski na rękawach”. Okazało się, że napastnicy przyjechali autobusem. Obecnym pod budynkiem prorosyjskim aktywistom kazali wnieść do środka przywiezione ciężkie worki.
Ten sam scenariusz powtarza się w tym czasie pod budynkiem rządu. Dwie grupy liczące w sumie góra 120 żołnierzy w nieoznakowanych mundurach, nazywający siebie „siłami samoobrony rosyjskojęzycznych obywateli Krymu” zajmują budynki parlamentu i rządu w Symferopolu. Oporu ze strony lokalnej milicji i ochrony budynków nie ma. Gdy wieści z Krymu docierają do Kijowa, tamtejsze władze mają tak naprawdę tylko jedną opcję, by odzyskać utracone obiekty – wysłać jednostkę Alfa, specnaz SBU. Ale taki rozkaz nie pada.
- To początek wojny domowej. W ciągu 22 lat istnienia państwa ukraińskiego ludzie uzbrojeni w broń maszynową nigdy nie okupowali budynku administracji państwowej. To terroryzm – tak reaguje Leonid Pilunskij, polityk ukraiński z frakcji Kurułtaj-Ruch, mającej poparcie Tatarów.
Ale w „zabezpieczonym” parlamencie zbiera się jeszcze tego samego dnia większość deputowanych. To, co nie udało zrobić się dzień wcześniej, teraz, pod lufami „zielonych ludzików”, idzie jak z płatka. Rząd Anatolija Mohylewa (człowieka Janukowycza) zostaje odwołany, zastępuje go nowy, z liderem Rosyjskiej Jedności Siergiejem Aksjonowem na czele. Deputowani decydują też, że 25 maja zostanie przeprowadzone referendum ws. przyszłości Krymu. Wszystkie decyzje zapadają pod nieobecność niezależnych mediów, nie wiadomo nawet, czy prawdziwe są podawane liczby głosów oddanych „za” (66 ws. referendum, 52 ws. zmiany rządu).
Tego samego dnia (27 lutego) ten sam Czubarow, który dzień wcześniej ogłaszał sukces wiecu pod parlamentem, występuje w lokalnej telewizji, radząc Tatarom zachowanie spokoju. - Jutro deputowani przyjeżdżają z Kijowa, a wkrótce dostaniemy pomoc z organizacji międzynarodowych – uspokaja szef Medżlisu. Najbliższe godziny pokazują, jak bardzo się myli.
Desant
- Wydałem polecenia i rozkazy ministerstwu obrony… W celu wzmocnienia ochrony naszych obiektów wojennych na Krym przerzucić specjalne oddziały GRU i siły morskiej piechoty, desantowców – przyznaje dziś Putin. Zajęcie nie bronionych obiektów cywilnych przez „zielone ludziki” to jedno, ukraińskie jednostki na Krymie – drugie. I na Kremlu wiedziano, że bez zaangażowania sił militarnych, Rosja nie opanuje szybko półwyspu.
Plany były, co w rocznicę aneksji przyznał de facto były dowódca Floty Czarnomorskiej admirał Igor Kasatonow. - Flota Czarnomorska przygotowała przyczółek, oficerowie wiedzieli, co się dzieje wokół, gdzie są ukraińskie jednostki, scenariusze rozwoju wydarzeń ćwiczyli wcześniej na mapach. Flota Czarnomorska swoje zadania spełniła: byli dostarczeni „uprzejmi ludzie” – mówi admirał. Dodając, że sukces operacji był możliwy dzięki zaskoczeniu przeciwnika. Co znamienne, nie ma tu na myśli Ukraińców, a wywiad NATO.
Ciekawe, że są źródła – jak pisze „Nowaja Gazieta” - które twierdzą, że początkowo wojskowi niechętnie patrzyli na pomysł angażowania się regularnej armii. To podobno nie minister obrony Siergiej Szojgu, a czekiści Nikołaj Patruszew (sekretarz Rady Bezpieczeństwa) i Siergiej Iwanow (szef administracji prezydenckiej) byli tymi, którzy przekonali Putina do wykorzystania wojska.
We wtorek 25 lutego Putin zbiera Radę Bezpieczeństwa w sprawie Ukrainy. Następnego dnia, gdy pod parlamentem w Symferopolu trwają wiece i zamieszki, żołnierze z brygady specnazu GRU w Togliatti i żołnierze z elitarnej 31. Gwardyjskiej Brygady Powietrzno-Desantowej z Uljanowska zostają przerzuceni na Krym okrętami Floty Czarnomorskiej. Są ukryci na okrętach wracających z misji ochrony wybrzeży Soczi w czasie igrzysk. Być może dlatego umyka to uwadze zachodnich wywiadów – czym tak chwali się adm. Kasatonow.
Lądujący w Sewastopolu to doświadczone oddziały – dowódca brygady z Uljanowska płk Giennadij Anaszkin dowodził misjami w Bośni, w dwóch wojnach czeczeńskich i w wojnie z Gruzją. To jego taktyczna grupa batalionowa zdobyła gruzińską bazę Waziani. Wśród rosyjskich „zielonych ludzików” są żołnierze z byłego czeczeńskiego batalionu GRU Wostok oraz z 22. Brygady Specnazu GRU z Krasnej Polany. Siły rosyjskie złożone są wyłącznie z żołnierzy zawodowych i kontraktowych. Przed wyruszeniem w misję dostali rozkaz pozostawienia w bazach dokumentów osobowych i telefonów. To w sumie ok. 1,7 tys. doborowych żołnierzy.
W tym samym czasie - jest środa wieczór 26 lutego – w Porcie Lotniczym Symferopol (jedyne międzynarodowe lotnisko na Krymie) lądują nieoznakowane samoloty z także nieoznakowanym wojskowym personelem na pokładzie. To rosyjski specnaz. Intruzi błyskawicznie zajmują lotnisko. Ukraińskie wojskowe lotnisko w bazie Belbek niedaleko Sewastopola blokuje w tym czasie 10 ciężarówek Ural należących do Floty Czarnomorskiej.
Kolejne grupy żołnierzy – bez oznaczeń – rozjeżdżają się z Sewastopola po półwyspie. Celem jest blokada jednostek ukraińskich i uniemożliwienie im ruchów. Jednocześnie „samoobrona” zajmuje wjazdy na półwysep. Posterunki stają na obu drogach łączących Krym z resztą Ukrainy. To głównie ludzie z Berkutu. Ale nie mniej ważną rolę odgrywają ludzie spoza Krymu.
Lot RA 76599
Znacząca część cywilów witających kwiatami „zielonych ludzików” i pikietujących ukraińskie bazy była „turystami Putina”, czyli cywilami z Rosji specjalnie przywiezionymi na półwysep. Wśród werbowanych nie brakowało kryminalistów, kibiców piłkarskich i członków radykalnych młodzieżówek. W rekrutacji brał udział Związek Weteranów z Afganistanu i innych podobnych organizacji. Ich misja została starannie zaplanowana.
27 lutego. Na teren należącego do ministerstwa obrony Rosji sanatorium „Jałta”, w Jałcie rzecz jasna, wjeżdżają dwie wojskowe ciężarówki Ural z rosyjskimi żołnierzami. Wojskowi obsadzają obiekt. Mundurowymi dowodzi człowiek w cywilnym ubraniu, niemal nie odrywa telefonu od ucha, jest wyraźnie zdenerwowany.
28 lutego. Z wojskowego lotniska Czkałowskij w Rosji startuje Ił-76 (lot RA 76599). Na pokładzie ma 150-170 pasażerów. To byli bokserzy, weterani, członkowie skrajnie prawicowych organizacji, ochroniarze, członkowie motocyklowego gangu Nocne Wilki, ale też kryminaliści – ludzie z wyrokami, poszukiwani i mający zakaz opuszczania miejsca zamieszkania. „Pilotem wycieczki” jest deputowany putinowskiej Jednej Rosji, szef Rosyjskiego Związku Weteranów Afganistanu Franc Klincewicz. Samolot ląduje w Sewastopolu. Stąd „turyści Putina” zostają przerzuceni okrętem Sewastopol do Jałty. A dokładniej sanatorium „Jałta”.
Tutaj zostają podzieleni na grupy po 15-20 osób i rozesłani do różnych miejscowości Krymu. Odegrają ważne role w organizowaniu wieców, zajmowaniu ukraińskich obiektów wojskowych i budynków administracji. Oczywiście w charakterze rdzennych mieszkańców półwyspu.
Ich misja trwa aż do referendum 16 marca. Dwa dni później wracają samolotem rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych do Moskwy. Część z nich niemal natychmiast wyjeżdża do Doniecka, Charkowa i Ługańska.
Kiedy jakiś czas później Putin zaczyna przyznawać – w trybie tajnym – ordery za aneksję Krymu, odznaczenie z numerem 1 dostaje nie kto inny, jak „pilot wycieczki” Franc Klincewicz. W rozmowie z telewizją Dożd 10 kwietnia Klincewicz, pytany, skąd wziął się na Krymie, odpowiada: - 26 lutego przyleciałem na Krym na urlop i niczego nie planowałem.
Inwazja
Po zajęciu parlamentu i rządu, a także kluczowych lotnisk, 1 marca zaczyna się druga faza operacji: inwazja wojsk rosyjskich. Wojsk nieoznakowanych, czyli tzw. zielonych ludzików.
Żołnierze lądują w różnych miejscach drogą powietrzną i morską. Kolumny wojskowe bez przeszkód rozjeżdżają się po półwyspie. Zajmują pozycje przed ukraińskimi punktami dowodzenia, koszarami, lotniskami wojskowymi, przystaniami straży przybrzeżnej, punktami łączności. Rosjanie otaczają obiekty lub blokują do nich dojazd, wystawiając posterunki. Następnie żądają wpuszczenia ich na teren obiektu, przeprowadzenia inspekcji ukraińskich jednostek oraz zajęcia ich broni i amunicji. Taki scenariusz bez przeszkód udaje się zrealizować w większości obiektów.
Ukraińscy żołnierze działają ściśle w zgodzie z rozkazami z Kijowa, żeby nie strzelać i unikać fizycznego oporu. Lokalni dowódcy próbują negocjować z Rosjanami. Części jednostek straży przybrzeżnej udaje się odpłynąć do Mariupola i Odessy. Większość ukraińskiej floty stacjonującej na Krymie wpada w ręce Rosjan.
Oficjalnie jednak nie ma żadnej rosyjskiej ingerencji na Krymie. Oficjalna linia Moskwy jest następująca: to sami mieszkańcy półwyspu wypowiedzieli posłuszeństwo nacjonalistom z Kijowa. Jeśli zaś chodzi o wzmożoną aktywność militarną Rosji na Krymie, czego nie da się jednak ukryć, to 4 marca Putin ogłasza, że oddziały rosyjskie na Krymie „wzmocniły ochronę naszych obiektów”.
Według Kijowa, w pierwszych dniach marca na Krymie było ok. 16 tys. żołnierzy rosyjskich. 5 marca po spotkaniu z szefem MSZ Hiszpanii w Madrycie, Siergiej Ławrow mówi dziennikarzom, że mężczyźni w wojskowych mundurach na Krymie to nie są rosyjscy żołnierze, ale lokalna „samoobrona”, nie dostająca rozkazów z Rosji. Zauważa, że Moskwa nie może im dyktować czy mówić, aby wracali do baz, bo Rosja dowodzi tylko wojskowym personelem Floty Czarnomorskiej.
Blitzkrieg
6 marca parlament krymski głosuje za zjednoczeniem z Rosją i ogłasza, że referendum w tej sprawie odbędzie się 15 lub 30 marca. 11 marca parlament ogłasza „deklarację niepodległości”, proklamującą niepodległą republikę, jej secesję z Ukrainy i prośbę o przyjęcie do FR. Do 11 marca rosyjskie wojska zajmują silne obronne pozycje na Krymie, rozmieszczając m.in. 22 jednostki artylerii w Perekopie i systemy rakietowe Grad w Dżankoj.
13 marca, zaledwie pięć dni przed ogłoszeniem aneksji, Putin mówi na spotkaniu w Moskwie, że "nie możemy ignorować sytuacji rozwijającej się wokół Ukrainy, Krymu". - Chciałbym podkreślić, że ten kryzys nie jest skutkiem naszych działań. Jednakże, w ten czy inny sposób zostaliśmy weń wciągnięci - podkreśla prezydent Rosji.
16 marca pod lufami "zielonych ludzików" odbywa się referendum, 17 marca Putin podpisuje dekret „uznający Republikę Krymu jako suwerenne i niepodległe państwo", a 18 marca prezydent Rosji podpisuje traktat akcesyjny z liderami Sewastopola i Krymu.
25 marca Putin zarządza włączenie krymskiej „samoobrony” do regularnej armii i sił bezpieczeństwa Rosji. Tego samego dnia ukraińska Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony zarządza wycofanie pozostających jeszcze na półwyspie żołnierzy. 26 marca rosyjskie flagi powiewają już nad wszystkimi 193 ukraińskimi obiektami na Krymie. 28 marca p.o. prezydenta Ołeksandr Turczynow podpisuje dekret o wyprowadzeniu jednostek z Krymu.
To musiało się udać
Gdy Rosja rozpoczynała operację krymską, na półwyspie stacjonowało 18 tys. ukraińskich żołnierzy. Wystarczająco dużo, aby w zarodku stłumić bunt, a także odeprzeć wrogą interwencję. Jednak Ukraina straciła Krym praktycznie bez jakiegokolwiek oporu. Dlaczego?
Były dowódca Floty Czarnomorskiej Igor Kasatonow mówi, że sukces operacji był możliwy dzięki zaskoczeniu przeciwnika. "Zielonych ludzików" dostarczano na półwysep powietrzem i morzem. Przy czym starano się zachować jak najdalej idącą tajemnicę. – Na Krymie wywiad NATO przegapił wszystko, co się dało. Przyczyny kryją się w reżimie surowego milczenia w łączności radiowej podczas koncentracji zgrupowania, a także w mądrym wykorzystaniu bazy sewastopolskiej, transportowych środków bojowych – mówi admirał.
Sprawność rosyjskich żołnierzy to jednak tylko jeden z czynników, i to wcale nie najważniejszy, składających się na sukces. O aneksji Krymu przesądziła nie siła Rosji, a słabość Ukrainy.
Jednostki ukraińskiego wojska na Krymie w większości składały się z miejscowych poborowych. W większości byli oni negatywnie nastawieni do nowych władz w Kijowie. A po drugie, chcieli uniknąć rozlewu krwi za wszelką cenę.
Z kolei w Kijowie była wtedy próżnia władzy. Generałowie, zwłaszcza kadra oficerska na tradycyjnie prorosyjskim Krymie, mogli powątpiewać w prawną legitymację p.o. prezydenta Turczynowa. Po kilku latach rządów Janukowycza i czystek w armii, kadra dowódcza była lojalna wobec upadłego prezydenta. Do tego doszła obiektywna słabość armii, traktowanej po macoszemu przez wszystkie kolejne ekipy rządzące.
Zdrajcy i bohaterowie
Z wieloma oficerami ukraińskimi na Krymie już wcześniej Rosjanie prowadzili rozmowy. Ci wojskowi, którzy odmówili przysięgi nowej władzy i wyjechali na Ukrainę kontynentalną, mówili potem, że lojalność niektórych ich kolegów, choćby dowódców jednostek podwyższonej gotowości bojowej (np. obrony przeciwlotniczej) Rosjanie zapewnili sobie wcześniej.To tłumaczy bezkarność, z jaką mogli na Krym dotrzeć rosyjscy żołnierze powietrzem i morzem.
Nie można też zapominać o psychologicznym aspekcie sprawy. W lutym 2014 r. zdecydowana większość ukraińskich wojskowych widziała w rosyjskich wojskowych nie wrogów, a sojuszników, a nawet przyjaciół. Wpływ na to miała sowiecka tradycja, ale też taki duch utrzymał się w ukraińskiej armii i po 1991 r. Nie można zapominać, że w przypadku Krymu ogromne znaczenie miały też związki rodzinne i przyjaźnie jeszcze z czasów ZSRR. Gdy w 1991 r. Ukraina ogłosiła niepodległość, część oficerów tej samej Floty Czarnomorskiej przeszła na stronę rosyjską, część wybrała Ukrainę. Ale wrogości to między nimi nie wywołało.
Jak fatalna sytuacja panowała w kadrze dowódczej Sił Zbrojnych Ukrainy na Krymie pokazuje przykład Denisa Bieriezowskiego, który został przez Kijów postawiony na czele ukraińskiej Floty Czarnomorskiej i już po niecałej dobie przeszedł na stronę Rosji.
Do tego problemu nawiązuje też w filmie o aneksji Krymu sam Putin. - Jeden z dowódców ukraińskiej floty stanowczo odmówił przejść na stronę władz krymskich. Poprosiłem, żeby nad nim popracowali weterani. „Dziadki” przyszli i do 7 rano prowadzili z nim rozmowę edukacyjną. O 7 rano wziął długopis i papier i napisał podanie się do dymisji – opowiada Putin.
Ale nie wszyscy ulegli. Symbolem oporu i honoru żołnierz stał się płk Julij Mamczur. Groźbom i namowom nie uległ też np. dowódca piechoty morskiej w Feodozji Dmytro Dieliatickij. W bazie został zablokowano ponad 100 żołnierzy. Wytrzymali 22 dni, w końcu rosyjski specnaz przeprowadził szturm. Tego samego dnia dowódcę wzięli do niewoli. Cztery dni trzymali go w wojskowej komendanturze w Sewastopolu. FSB próbowała go przekupić. Jednak Dieliatickij odmówił. Wraz z większością swoich podkomendnych ostatecznie wyjechali na Ukrainę. Teraz walczą w Donbasie. Oddział z Feodozji połączono w brygadę obrony wybrzeża z batalionem piechoty morskiej z Kerczu. Tam Ukrainę wybrał co trzeci żołnierz.
Oszałamiający sukces operacji krymskiej, pełny pogrom wojsk ukraińskich na półwyspie, dobrowolne przejście 3/4 z nich na stronę rosyjską ujawnił katastrofalny stan sił zbrojnych Ukrainy. Zapewne to wzmocniło partię wojny w Moskwie i spowodowało, że to nie MSZ, nie szantaż gazowy i kredytowy, nie zależność ekonomiczna, a służby specjalne i armia przejęły główną rolę w polityce Rosji wobec Ukrainy. Krymski sukces skłonił Putina do podjęcia kolejnych zuchwałych działań - gdy na półwyspie dogasał ukraiński opór, w Donbasie rozpoczynała się rebelia.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl, Nowaja Gazieta, Segodnya, Jamestown Foundation
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY-SA 2.0) | Anton Holoborodko