CNN prognozuje, że republikanie utrzymają kontrolę w Izbie Reprezentantów. Prócz prezydenta Amerykanie wybierali we wtorek kandydatów do liczącej 438 miejsc Izby Reprezentantów i do 1/3 Senatu.
Z sondaży powyborczych wynika, że republikanie stracili jedno miejsce w Senacie. Sondaże przedwyborcze prognozowały, że na Kapitolu republikanie zachowają większość w Izbie Reprezentantów, a demokraci - w Senacie. Oznacza to tyle, że nawet gdyby kandydat Mitt Romney wygrał wybory prezydenckie w USA, w wewnętrznej polityce kraju niewiele się zmieni.
Republikanie przepadną w Senacie?
Demokraci będą mogli bowiem w takim wypadku blokować w Senacie inicjatywy legislacyjne Romneya - gdyby został on prezydentem - podobnie jak republikanie blokowali w Izbie Reprezentantów inicjatywy prezydenta Baracka Obamy od czasu przejęcia tam przez nich większości w wyborach do Kongresu w 2010 r.
Jak w każdych wyborach co dwa lata, Amerykanie i tym razem wybierali kandydatów do całej, liczącej 438 miejsc Izby Reprezentantów, oraz do 1/3 Senatu, czyli do 33 miejsc w 100-osobowej wyższej izbie Kongresu. Sondaże wskazywały jednak, że w wyborach do Senatu tylko w 11 stanach szanse między kandydatami były wyrównane. W pozostałych zwycięstwo jednego z nich uchodziło za pewne. W Izbie Reprezentantów tylko w 28 okręgach (jednomandatowych) walka była wyrównana.
Jeszcze kilka miesięcy temu Partia Republikańska była pewna, że przejmie większość w Senacie - wskazywały na to sondaże we wspomnianych 11 stanach wahających się między kandydatami obu partii. Ostatnio jednak jej działacze przyznawali, że szanse na to poważnie się zmniejszyły.
Kilku republikańskich kandydatów do Senatu, uważanych początkowo za faworytów, m.in. dlatego, że ubiegają się o mandat w konserwatywnych stanach Środkowego Zachodu, zaprzepaściło - zdaniem komentatorów - swoje szanse kontrowersyjnymi, ekstremalnymi wypowiedziami w kluczowych kwestiach politycznych.
Chodzi tu m.in. o popieranego przez prawicowo-populistyczną Tea Party kongresmana Todda Akina, który stara się o miejsce w Senacie w stanie Missouri, rywalizując tam z urzędującą demokratyczną senator Claire McCaskill. W sierpniu Akin powiedział, że po gwałcie kobiety nie zachodzą w ciążę, gdyż ich organizm blokuje proces zapłodnienia. Wypowiedź kongresmana powszechnie napiętnowano jako obskurancką.
Z podobnym oburzeniem spotkało się niedawne oświadczenie republikańskiego kandydata do Senatu w Indianie, Richarda Mourdocka, że ciąża w wyniku gwałtu jest wyrazem "woli Boga". Mourdock tłumaczył się potem, że chodziło mu tylko o ciążę, a nie o gwałt, ale powszechne protesty kobiet spowodowały, że zaczął tracić w sondażach.
Chociaż zarówno Missouri, jak i Indiana to stany zdominowane przez republikanów, oczekiwano tam teraz wygranej kandydatów demokratycznych.
Lesbijka pobije konserwatystę?
W stanie Wisconsin tamtejszy kandydat GOP, były gubernator Tommy Thompson powiedział z kolei, że w Senacie będzie popierał propozycje, które "skończą z Medicare i Medicaid". Chodzi o popularny fundusz państwowych ubezpieczeń zdrowotnych dla emerytów i analogiczny fundusz dla osób o niskich dochodach. Po tej wypowiedzi prognozy przedwyborcze wskazują, że Thompsona pokona reprezentująca demokratów Tammy Baldwin. W razie zwycięstwa będzie ona pierwszą w historii lesbijką w Senacie USA.
Jak podał wtorkowy "Wall Street Journal", demokratyczni kandydaci do Senatu we wspomnianych 11 "wahających się" stanach zebrali na swoje kampanie wyborcze łącznie znacznie więcej funduszy niż ich republikańscy przeciwnicy.
Chociaż republikanom sprzyjają tzw. superkomitety akcji politycznej (ang. skrót: Super PAC's), otrzymujące pieniądze od multimilionerów, zebrali oni w sumie "tylko" 106,8 miliona dolarów, podczas gdy kandydaci demokratów - 150 mln dolarów.
Przyczynił się do tego najbardziej lider demokratycznej większości w Senacie, Harry Reid z Nevady, który wraz ze swymi współpracownikami stworzył największy komitet poparcia kandydatów tej partii, nazwany Majority Super PAC. Zebrał on w czasie kampanii 34,5 miliona dolarów.
Do "Super PAC's" wpłacają fundusze przeważnie bogacze i wielkie korporacje.
W stanie Ohio - jednym z kluczowych swing states w wyborach prezydenckich - reprezentujący go demokratyczny senator Sherrod Brown otrzymał tą drogą na swoją kampanię 1,7 miliona dolarów, wpłacanych głównie przez wielki biznes. Jest to trzy razy więcej niż dostał jego republikański oponent Josh Mandel - chociaż Brown należy do najbardziej lewicowych senatorów w Kongresie. Tymczasem biznes zwykle "inwestuje" w ustawodawców, którzy nie tylko będą mu sprzyjać, ale którzy mają realne szanse na wygraną.
Autor: adso\mtom / Źródło: PAP