Zamknięto większość budynków publicznych, które miały służyć jako lokale do głosowania w kontestowanym przez rząd centralny w Madrycie referendum w sprawie niepodległości Katalonii - poinformowało w sobotę hiszpańskie ministerstwo spraw wewnętrznych.
Jedynie "kilka" potencjalnych lokali do głosowania jest okupowanych - poinformował resort. Zajmujący te lokale ludzie są zdecydowani utrudniać policji egzekwowanie decyzji sądu, zakazującej korzystania z budynków użyteczności publicznej podczas planowanego na niedzielę głosowania.
Szef MSZ: to jest kpina z demokracji
W sobotę szef MSZ Hiszpanii Alfonso Dastis w wywiadzie udzielonym agencji Associated Press stwierdził, że "to, do czego prą (władze Katalonii - red.), nie jest demokracją".
- To jest kpina z demokracji, parodia demokracji - ocenił Dastis. - Katalończycy, którzy są częścią Hiszpanii, nie mogą sami decydować za cały kraj - zaznaczył. Minister bronił decyzji władz centralnych w Madrycie o rozmieszczeniu tysięcy dodatkowych policjantów w Katalonii w celu zapobieżenia głosowaniu. - To jest całkowicie usprawiedliwione - podkreślił. Dodał, że jeśli w niedzielę dojdzie do jakichś niepokojów, to "najwyraźniej po stronie tych, którzy popierają referendum". Minister skrytykował regionalne władze, że "wykorzystują dzieci" do okupowania szkół w Katalonii, by mogły tam działać lokale wyborcze w zaplanowanym na niedzielę referendum.
Puidgemont chce mediacji
Szef rządu Katalonii Carles Puigdemont zażądał w sobotę mediacji w konflikcie z władzami centralnymi w Madrycie.
- Musimy wyrazić wyraźną wolę mediacji niezależnie od scenariusza, czy zwycięży "tak", czy "nie" (w referendum) - powiedział Puigdemont w wywiadzie udzielonym agencji AFP. - Kto zgodzi się wziąć na siebie tę mediację, wie, że będzie mógł liczyć na wolę uczestniczenia w niej i w rozmowach strony katalońskiej (...) A od tej chwili aktywna postawa obserwacji i zainteresowania ze strony Unii Europejskiej miałaby sens - dodał, nie odwołując się - jak zauważa AFP - do żadnej konkretnej instytucji. Jednocześnie zaznaczył, że w niedzielę z pewnością "nie dojdzie do tego, że (...) zrezygnujemy z naszych praw". Wezwał przy tym Katalończyków, by unikali przemocy. Powiedział, że wciąż jest gotów zrezygnować z głosowania, które zostało zakazane przez Trybunał Konstytucyjny, jeśli konserwatywny rząd premiera Hiszpanii Mariano Rajoya zgodzi się rozpocząć rozmowy umożliwiające przeprowadzenie legalnego referendum. - Jeśli państwo hiszpańskie powie "zgadzamy się na referendum", to się zatrzymamy. Tak, oczywiście, jest to droga, której chcą wszyscy Katalończycy - zapewnił szef rządu Katalonii. I dodał, że wszystko jest gotowe, aby odbyło się referendum, którego Madryt chce za wszelką cenę zakazać.
- Próbuję nie dać się zdominować emocjom, nawet jeśli wszyscy jesteśmy nimi ogarnięci. Ale generalnie w tej chwili czuję, że spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność. To jest poważna chwila - dodał. Madryt od dawna nie zgadza się z planem organizacji referendum, wskazując, że zgodnie z orzeczeniem hiszpańskiego Trybunału Konstytucyjnego jest ono nielegalne. Premier Rajoy jest zdeterminowany i chce doprowadzić do całkowitego paraliżu głosowania, a według hiszpańskich mediów zrobi to poprzez blokowanie lokali wyborczych, odcinanie do nich prądu i konfiskowanie urn. Według oficjalnych danych policja przejęła już ponad 13 milionów kart do głosowania. Szacuje się, że tylko w tygodniu poprzedzającym referendum policja zamknęła 140 stron internetowych informujących o plebiscycie, w tym między innymi witrynę katalońskiego parlamentu. Obserwatorzy spodziewają się, że w niedzielę hiszpańska policja może próbować rozwiązań siłowych, na przykład zamykania lokali wyborczych. Nie wyklucza się też zapowiedzianych wcześniej przez Madryt aresztowań burmistrzów, którzy pozwolą w swoich gminach na organizację plebiscytu. Podobne konsekwencje, zgodnie z zapowiedzią prokuratora generalnego Hiszpanii, mogą dotknąć również premiera Puigdemonta i jego ministrów.
Autor: kg//rzw / Źródło: PAP