Ta wypowiedź Władimira Putina wywołała na Zachodzie falę niemal histerycznych reakcji. Prezydent Rosji zadeklarował, że jeszcze w tym roku rosyjski arsenał jądrowy zwiększy się o 40 nowych rakiet. Choć deklaracja jest tylko propagandą, to spełniła swój cel. Zachód po raz kolejny łatwo przyjął narrację o rosnącej potędze militarnej Rosji, a Rosjanie usłyszeli, że potęga ich kraju rośnie.
Deklaracja Putina były prawdopodobnie reakcją na doniesienia dziennika „New York Times”, według którego w Pentagonie jest poważnie rozważane rozmieszczenie na wschodniej flance NATO arsenału z wyposażeniem dla pięciu tysięcy żołnierzy USA. Taki pomysł jest analizowany w Waszyngtonie już od 2014 roku. Pisaliśmy o tym wcześniej. Choć decyzja o umieszczeniu arsenału jeszcze nie zapadła, to sygnał wysłany przez Amerykanów nie mógł pozostać bez odpowiedzi Rosji. Zwłaszcza wobec bardzo gorącej atmosfery wywołanej wielkimi ćwiczeniami NATO Baltops i Saber Strike, które są relacjonowane w rosyjskich mediach jako przejaw agresywnych zamiarów Sojuszu. Kreml zareagował ostro i skutecznie, pokazując po raz kolejny, jak sprawnie działa w sferze propagandy.
Nic nieznacząca deklaracja
We wtorek na otwarciu Międzynarodowego Forum Wojskowo-Technicznego Armia-2015 w Kubince koło Moskwy Putin oznajmił, że „jeszcze w tym roku” arsenał wojsk strategicznych Rosji zwiększy się o 40 międzykontynentalnych rakiet balistycznych „zdolnych do pokonania nawet najbardziej zaawansowanych systemów obrony przeciwrakietowej”. Na pozór brzmi groźnie, jednak wystarczy dokładnie przeanalizować słowa prezydenta Rosji, aby zobaczyć, że to blef obliczony na określony efekt. Co najważniejsze, Putin wcale nie mówił o dodatkowych rakietach międzykontynentalnych, które miałyby wzmocnić arsenał jądrowy ponad to, co i tak zaplanowano do niego dodać w 2015 roku. A zaplanowano dodać takich pocisków "ponad 50”. Mówił o tym w grudniu 2014 roku minister obrony Siergiej Szojgu. Jeśli głośna deklaracja Putina mówi coś ciekawego, to to, że pierwotny optymistyczny plan zwiększenia arsenału o "ponad 50” rakiet międzykontynentalnych został zredukowany do bardziej realistycznych 40 sztuk. Co więcej, w tej liczbie zawierają się 32 rakiety balistyczne RSM-56 Buława, które mają formalnie zostać dodane do arsenału w tym roku wraz ze swoimi nosicielami, czyli atomowymi okrętami podwodnymi Aleksander Newski i Władimir Monomach. Część z nich wyprodukowano już wcześniej, ale czekały na przyjęcie do służby obu okrętów, które od ponad roku przechodzą próby. Pozostałe rakiety to odpalane z lądu pociski międzykontynentalne (popularnie określane angielskim akronimem ICBM - Intercontinental Ballistic Missile) RS-24 Jars. Deklaracja Putina nie była więc stwierdzeniem, które należy rozumieć jako „gwałtownie zwiększamy arsenał jądrowy w odpowiedzi na agresywne kroki NATO”, ale raczej zreferowaniem planów ministerstwa obrony na ten rok. Natomiast gdyby prezydent Rosji został źle zrozumiany przez reporterów i tak naprawdę chciał zadeklarować dodanie 40 nowych rakiet ponad to, co dotychczas planowano, to i tak nie należałoby tego brać na poważnie. Rakiety międzykontynentalne to skomplikowany, duży i drogi sprzęt. Ich produkcja jest planowana z co najmniej rocznym wyprzedzeniem i nie ma możliwości, aby mocą dekretu Putina w ciągu pół roku praktycznie ją podwoić. Wszystkie nowe rosyjskie rakiety powstają w jednej fabryce w Wotkińsku, która i tak działa na granicy wydolności, spóźniając się co rok ze średnio kilkoma pociskami.
Nowy START i tak nakłada kaganiec
Dodatkowo, deklaracje o zwiększaniu arsenału jądrowego przez Rosjan nie mają w szerszej perspektywie żadnego znaczenia. Podobnie byłoby, gdyby Amerykanie też nagle zaczęli wygłaszać takie same ostrzeżenia. To, jakie rozmiary mogą mieć arsenały jądrowe obu mocarstw wyznacza bowiem porozumienie rozbrojeniowe Nowy START. W jego myśl do 2018 roku mają one być równe i wynosić maksymalnie 800 środków przenoszenia (rakiety balistyczne i bombowce) oraz 1550 aktywnych głowic jądrowych. Obecnie Amerykanie i Rosjanie mają nieco więcej w obu kategoriach, ale od lat systematycznie redukują swój stan posiadania. Pomimo znacznego pogorszenia wzajemnych relacji Moskwa i Waszyngton nie sygnalizują chęci zerwania Nowego START-u. Oba mocarstwa nie mają bowiem interesu w nakręcaniu ilościowego jądrowego wyścigu zbrojeń, koncentrując się w zamian na bardzo kosztownej wymianie starego sprzętu sięgającego korzeniami głęboko w okres zimnej wojny. Amerykanie dopiero rozpoczynają szereg programów zbrojeniowych, a Rosjanie już produkują nowe pociski (wspomniane RS-24 Jars oraz RSM-56 Buława, a w przyszłym roku być może też mniejszy RS-26 Rubież). Ich stan posiadania nie zwiększa się, ale wręcz maleje, bowiem równolegle ze służby są wycofywane starsze rakiety pamiętające ZSRR. Dopóki Nowy START nie zostanie zerwany, dopóty nie będzie żadnych gwałtownych zbrojeń jądrowych tak w Rosji, jak i w USA.
Niezależnie od tego nie można zapominać, że dzięki prowadzonej już modernizacji rosyjski arsenał strategiczny za kilka lat prawdopodobnie będzie najnowocześniejszy na świecie. Stan taki utrzyma się do lat 30., kiedy efekty dadzą rozpoczynane właśnie przez Amerykanów wielkie programy zbrojeniowe. Broń jądrowa jest i pozostanie najsilniejszą kartą militarną Kremla.
Autor: Maciej Kucharczyk//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: kremlin.ru