Strzelanina w Mukaczewie i obława na członków Prawego Sektora przypomina o problemie ochotniczych batalionów skłóconych z władzami. Ważniejsze jest jednak coś innego. O ile wojna w Donbasie jednoczy ukraińskie społeczeństwo i elity, to konflikt na Zakarpaciu je dzieli i obnaża słabość obecnego państwa. Pokazuje, że nie da się wszystkich problemów zrzucić na wrogą Rosję.
W sobotę 11 lipca w Mukaczewie, drugim co do wielkości mieście obwodu zakarpackiego, doszło do starć, jakich postrewolucyjna Ukraina jeszcze nie widziała, poza oczywiście strefą wojenną w Donbasie. Zabici i ranni, mobilizacja i wielka obława.
Musiało to wywołać trzęsienie ziemi na szczeblu regionalnym i burzę w Kijowie. Głos zabrał nawet Departament Stanu. O zachwycie rosyjskiej propagandy nie trzeba nawet wspominać.
Władze w Kijowie starają się przedstawiać całą sytuację jako lokalny problem kryminalny, a do roli kozła ofiarnego wytypowano Prawy Sektor. Oczywiście trudno usprawiedliwiać tę organizację i jej anarchizujące działania, lecz w przypadku Zakarpacia i wydarzeń w Mukaczewie to nie tzw. prawoseki są głównym problemem.
Istotniejsze jest obnażenie słabości władz centralnych i destrukcyjnego dla państwa ukraińskiego potencjału, jaki kryje Zakarpacie. W dużej mierze dzięki polityce Kijowa – nie tylko obecnej ekipy.
Operacja „Przechwyt”
Co wydarzyło się 11 lipca w Mukaczewie? Około godz. 12 na teren kompleksu sportowego Antares wjechała terenowymi autami grupa uzbrojonych ludzi. Przedstawili się jako ludzie Prawego Sektora.
Jak relacjonował dziennikarz śledczy Mustafa Najem, obecnie także deputowany do Rady Najwyższej, „przedstawiciele Prawego Sektora przybyli w czterech dżipach, w sumie 21 ludzi. Podeszli do bramy, poprosili ochroniarza, żeby wezwał Mychajłę Łania. Po krótkiej szamotaninie, strzelili ochroniarzowi w głowę. Teraz jest w śpiączce, reanimowany. Gdzieś o 13.20 na alarmowy numer 102 przyszło powiadomienie, że zamaskowani ludzie zamknęli ulicę Lermontowa. Na miejsce przybył naczelnik milicji miasta Witalij Szymaniak. W czasie rozmów postawili mu ultimatum, żeby oddał broń. Kiedy naczelnik odmówił, zaczęła się strzelanina – ludzie Prawego Sektora strzelali w powietrze, wybuchł granat dymny. Dżipy staranowały milicyjny samochód i zaczął się pościg”.
Milicjanci zamknęli drogę – część trasy Kijów-Czop - trzema samochodami, jednak powstrzymać uciekających nie zdołali. Pierwszy w kolumnie dżipów Prawego Sektora miał zamontowany na tzw. pace karabin maszynowy. Strzelano też z granatnika. Trzy milicyjne auta zostały zniszczone, kolumna dżipów przerwała się w rejon Krasnej Gory.
Władze ściągnęły wojsko, milicję, specnaz SBU i Gwardię Narodową. Zaczęła się wielka obława na członków Prawego Sektora, którzy zbiegli w okoliczne lasy (Operacja „Przechwyt”).
A wszystko w regionie graniczącym z czterema państwami Unii Europejskiej. Dalekim od działań wojennych, do tej pory niemal oazie spokoju.
C.K. Zakarpacie
Region Rusi Karpackiej był częścią Austro-Węgier, wchodzącą w skład Królestwa Węgier. Miejscowi Rusini – rdzenna słowiańska grupa etniczna różniąca się od Ukraińców - próbowali utworzyć własne państwo po upadku Habsburgów, ale ostatecznie skończyli jako wschodnia końcówka podłużnej, biegnącej równoleżnikowo Czechosłowacji. Po 1945 zostali włączeni w skład sowieckiej Ukrainy – pod nazwą Zakarpacie (bo patrząc na region od strony Kijowa i Moskwa, znajduje się on „za” pasmem Karpat).
To region wciśnięty w zachodni kąt Ukrainy, graniczący z Polską, Słowacją, Węgrami i Rumunią. Obwód zakarpacki ze stolicą w Użhorodzie to jeden z najbardziej zróżnicowanych etnicznie regionów Ukrainy. Mieszkańcy Zakarpacia mówią nie tylko po ukraińsku i rosyjsku, ale też węgiersku, rumuńsku, niemiecku, słowacku i rusińsku. Wielu spośród 1,3 mln ludzi ma dwa paszporty.
Jak wygląda – oficjalnie - struktura narodowościowa Zakarpacia? Ostatnie dane pochodzą ze spisu powszechnego z 2001 r. Ukraińcy stanowią 80 proc. populacji. Węgrzy – 12 proc., Rumuni – 2,6 proc., Rosjanie – 2,5 proc., Romowie – 1,1 proc., Rusini – 0,8 proc. (10 tys.), Słowacy – 0,5 proc., Niemcy – 0,3 proc., Białorusini – 0,1 proc. Do tego po ok. pół tysiąca Żydów, Polaków i Mołdawian.
Najbardziej myląca w tym zestawieniu może być dysproporcja Ukraińców i Rusinów. Oficjalnie tych drugich jest zaledwie 10 tys., ale ich liderzy twierdzą, że prawdziwa liczba jest bliższa 800 tys. Że tak naprawdę Rusinami jest aż 80 proc. mieszkających w obwodzie ludzi deklarujących oficjalnie narodowość ukraińską.
Kijów nie uznaje Rusinów z Karpat za mniejszość etniczną, choć zrobiły to sąsiednie Polska (Łemkowie), Słowacja i Węgry. Nacjonaliści ukraińscy uważają, że Rusini to część ukraińskiego narodu, mówiąca lokalnym dialektem. Co ciekawe, Ukraińcy postępują tu dokładnie tak, jak Józef Stalin, którzy niszczył wszelkimi możliwymi środkami odrębność etniczną, językową i kulturową karpackich Rusinów.
Niezależnie od liczebności społeczności rusińskiej, stanowi ona od lat obiekt żywego zainteresowania różnych politycznych sił – w kraju i za granicą. Niezadowolone z braku autonomii (którą dostał choćby Krym) środowiska bardziej radykalne to wdzięczny obiekt dla obcego wywiadu. I tak się stało w przypadku części Rusinów, którzy już w 2008 r. ogłaszali autonomię, wypowiadając posłuszeństwo Kijowowi. Liderzy tego radykalnego skrzydła byli finansowani przez Moskwę i najprawdopodobniej albo sami byli i są agentami wywiadu rosyjskiego, albo dają się bez oporu manipulować. Rok temu, latem 2014 r. próbowali nawet ogłosić na Zakarpaciu „republikę” na wzór tych w Donbasie. Bezskutecznie – są zbyt słabi i ścigani przez ukraińskie służby. Ale Moskwa zawsze może ich wykorzystać w swych celach politycznych.
Rodacy Orbana
W Mukaczewie są miejsca, gdzie częściej słyszy się węgierski niż rosyjski lub ukraiński. Ale mniejszość węgierska skoncentrowana jest w południowo-zachodniej części obwodu. W trzech spośród 13 powiatów odsetek ten jest wyraźnie wyższy (berehowski 76 proc., użhorodzki 33 proc., wynohradiwski 26 proc). Tylko te trzy rejony obwodu zakarpackiego graniczą bezpośrednio z Węgrami. W wydzielonych z rejonów miastach Użhorod i Berehowo Węgrów jest odpowiednio 7 proc. i 48 proc.
Na całym Zakarpaciu żyje ok. 150 tys. Węgrów, którzy w ten sposób stanowią drugą po Ukraińcach grupę narodową w regionie (ok. 12 proc.). Państwo ukraińskie uznaje ich oficjalnie za mniejszość (w przeciwieństwie choćby do Rusinów), mogą oni prowadzić swoje szkoły, a rady miejskie mogą używać węgierskiego jako języka administracyjnego.
Co jednak najważniejsze, o swych rodaków bardzo dba Budapeszt, rozdając im paszporty węgierskie i różne przywileje. Prawicowy rząd i prawicowa opozycja na Węgrzech wykorzystały też rewolucję na Majdanie i słabość państwa ukraińskiego.
Pierwszego marca 2014 r. na Zakarpaciu pojawił się szef MSZ Węgier Janos Martonyi. Chwalił transgraniczną jedność Węgrów i krytykował nową politykę językową Kijowa. 3 marca postać nr 2 skrajnie prawicowego Jobbiku, Marton Gyöngyösi powiedział, że Węgrzy i Rusini na Zakarpaciu powinni mieć przywrócone prawa językowe, powinni być wyłączeni z obowiązku służby wojskowej, powinni dostać “pełną autonomię terytorialną”.
Sytuacja na linii Kijów – Budapeszt zaczęła się robić napięta, zwłaszcza, że 18 marca do akcji wkroczyli Rosjanie. Wiceprzewodniczący Dumy Władimir Żyrinowski zaproponował sąsiadom Ukrainy, Polsce, Węgrom i Rumunii, jej rozbiór. - Obwód zakarpacki to Węgry. W Użhorodzie wszyscy mówią po węgiersku. Albo po rosyjsku. Nie ma żadnego związku z Ukrainą – mówił Żyrinowski.
Kilka dni później premier Viktor Orban przyjął szefa Węgierskiego Zrzeszenia Kulturalnego na Zakarpaciu Laszlo Brenzovicsa. MSZ Węgier zapewniało wciąż, że Budapeszt nie będzie naruszał terytorialnej integralności Ukrainy i nie będzie próbował przyłączyć Zakarpacia. Jednak 9 kwietnia, na sesji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, węgierski delegat wystąpił w jednym froncie z Rosjanami. Mówił, że Ukraina to „sztuczne państwo”, w skład którego, w szczególności, wchodzi Zakarpacie, które przez wiele lat należało do Węgier. Oprócz tego, wspomniał też o problemie zakarpackich Rusinów, których „nikt nie uznaje na Ukrainie”.
Prawdziwa burza wybuchła jednak już po wyborczym zwycięstwie Fideszu. Jeśli ktoś myślał, że temat Węgrów z Zakarpacia był tylko wyborczą kiełbasą, to musiał się przyznać do pomyłki, gdy swoje expose wygłaszał w parlamencie stary-nowy premier Orban. - Rozpatrujemy kwestię węgierską jako problem europejski. Węgrzy, którzy żyją na Zakarpaciu, mają prawo do podwójnego obywatelstwa, do narodowej wspólnoty, do autonomii - oświadczył Orban. Potem powtórzył te postulaty na międzynarodowej konferencji w Bratysławie. Dodał, że istnieją „uzasadnione powody do obaw” o demokrację na Ukrainie, o ile mieszkający tam Węgrzy nie otrzymają kolektywnych praw.
Przemówienie wywołało negatywną reakcję Ukrainy, a ambasador Węgier w Kijowie został wezwany w celu złożenia wyjaśnień. Szef węgierskiej dyplomacji Janos Martonyi tłumaczył zaś, że Orban użył zwrotu „samorząd”, a nie mówił o autonomii terytorialnej. - Autonomia może być różna: jak już mówiliśmy, autonomia personalna, autonomia kulturalna, autonomia terytorialna. Wyraz terytorialna nie był w tym przemówieniu użyty - powiedział szef węgierskiej dyplomacji. Trzeba przyznać, że temat węgierskich zakus na Zakarpacie sam potem zniknął. Co nie oznacza, że może wrócić – zwłaszcza w przypadku destabilizacji regionu i całej Ukrainy. Ostatnie krwawe wydarzenia mogą sprzyjać różnego rodzaju prowokacjom, których celem byłyby mniejszości w rodzaju Węgier czy Rusinów.
„Zielona granica”
Rolnicze Zakarpacie pozostaje w głębokiej recesji od schyłku ZSRR, dziesiątki tysięcy mieszkańców wyjechały i pracują za granicą, głównie w Rosji i Czechach. Lokalna gospodarka opiera się na turystyce, przemyśle drzewnym i... przemycie. Przede wszystkim przemycie.
Region ma wygodne połączenia komunikacyjne z Rumunią, Węgrami, Słowacją, Polską. Tędy biegnie główne drogowe połączenie Kijowa z Europą, jak też linia kolejowa Moskwa – Kijów – Budapeszt. Przemyt papierosów i innych towarów jest tu wart miliardy dolarów. Miesięczny dochód z kontrabandy jest większy niż roczny budżet obwodu. Najlepszym towarem eksportowym są papierosy.
Według szacunków ekspertów unijnych w 2013 r. wywieziono z Ukrainy do UE 1,3 mld ich sztuk. Połowa na rynek węgierski i słowacki, ale to dalsze rynki są najbardziej lukratywne. Przemytnicy wożą najtańsze papierosy, do Niemiec i Włoch. Ciężarówka, która z Ukrainy dotrze do Włoch, przynosi 470 tys. euro zysku. I to na czysto, uwzględniając łapówki wręczane urzędnikom, celnikom i milicji. Tygodniowo przez “zieloną granicę” wyjeżdża 3-5 ciężarówek – łatwo policzyć, że miesięcznie jakieś 8-9 mln euro czystego zysku, i to tylko mowa o rynkach zachodnich.
- Przemyt nie jest wyłącznie problemem Zakarpacia. Jak tylko zaczęliśmy go ograniczać, na światło dzienne wyszło całe zło. Przemytnicy z Zakarpacia rzucili wyzwanie całej Ukrainie. My to wyzwanie przyjmujemy – powiedział prezydent Petro Poroszenko kilka dni po strzelaninie w Mukaczewie. Nie ma bowiem raczej wątpliwości, że to przemyt, a dokładniej walka o zyski z niego, są główną przyczyną krwawej awantury.
Jeszcze w czerwcu pojawiła się w ukraińskich mediach krótka – ledwo odnotowana – informacja, że SBU zaprasza Prawy Sektor (PS) do współpracy w działaniach mających na celu uszczelnienie granicy w obwodzie zakarpackim. Niedługo potem faktycznie pojawiły się tam patrole miejscowego batalionu PS. Dodatkowego smaczku dodaje sprawie fakt, że komendantem utworzonego w lipcu 2014 r. w Użhorodzie batalionu jest niejaki Roman Stojko. Były milicjant, wyrzucony ze służby i notowany za udział w przemycie.
Czy Prawy Sektor miał walczyć z kontrabandą? Nic podobnego. Chciał tak naprawdę udziału w zyskach, chciał wejść do układu, w którym od lat były lokalne służby celne, milicja, prokuratorzy itd. A dokładniej do gry chciał wejść człowiek jedynie wykorzystujący PS jako narzędzie – deputowany Wiktor Bałoha. Zagrożony poczuł się zaś inny deputowany Mychajło Łanio – dotychczas uważany za króla tytoniowej kontrabandy. O obu panach i ich roli na Zakarpaciu będzie więcej nieco dalej.
Wracając zaś do PS i początku lipca – wiadomo, że w takich sytuacjach musi dojść do spotkania i próby pokojowego porozumienia. Do takiej narady Łani i ludzi z Prawego Sektora miało podobno pierwotnie dojść w restauracji Drakon przy ul. Lermontowa w Mukaczewie. Ostatecznie do konfrontacji doszło w innym obiekcie należącym do Łani – kompleksie sportowym Antares.
Teraz obie strony zgodnie twierdzą, że nie chodziło o żadne spotkanie ws. podziału rynku kontrabandy. Łanio wymyślił jakiś totalnie bzdurny powód, a Prawy Sektor w ogóle nie potrafi powiedzieć, po co jego ludzie najechali Antares. Za to wskazuje na powiązania Łani ze znanym prorosyjskim politykiem Wiktorem Medwedczukiem i rebeliantami z Donbasu. Łanio nie pozostaje dłużny – oskarża, że ludzie z PS stali się zwykłymi najemnymi „żołnierzami” Bałohy. I obie strony mają rację.
Baron z Mukaczewa
- To średniowieczna klanowość. Dwa klany dzielą szlaki przemytnicze – mówił Poroszenko. Niezwykła szczerość, jak na prezydenta, który przez ostatni rok zostawił Zakarpacie na pastwę lokalnych skorumpowanych elit i „sprywatyzowanych” instytucji państwowych. O jakich dwóch klanach mówił Poroszenko? Klanie braci Bałohów i klanie byłych działaczy Partii Regionów i ludzi Medwedczuka.
Łanio twierdzi, że Prawy Sektor na Zakarpaciu działa na zlecenie i za pieniądze Wiktora Bałohy, mieszkającego w Mukaczewie wpływowego polityka i biznesmena. Kiedyś uważany za udzielnego władcę regionu, Bałoha potrafił sobie ułożyć relacje z Kijowem. Popierał aktualnie rządzących, a w zamian oczekiwał, że władza centralna nie będzie się wtrącała w jego sprawy w regionie. Za czasów Wiktora Juszczenki Bałoha został nawet szefem kancelarii prezydenta – co było szczytem jego politycznej kariery w Kijowie. Za czasów Wiktora Janukowycza powoli był odsuwany na bok, słabnąc także na samym Zakarpaciu.
Wielki powrót nastąpił po rewolucji 2014 r. Bałoha miał jeszcze z dawnych lat dobre relacje z Poroszenką, byli nawet biznesowymi partnerami. Przed wyborami prezydenckimi (maj 2014) obaj panowie się dogadali. Poroszenko dostał głosy zakarpackie, a Bałoha obwód. Szef administracji obwodu był marionetką Bałohy, a przewodniczący rady obwodowej Wołodymyr Czubirko jego dawnym wspólnikiem Bałohy. Szef obwodowej SBU Wołodymyr Hełetej (brat byłego ministra obrony Wałeryja) też był człowiekiem Bałohy.
Wpływy tego polityka w regionie pokazują wyniki październikowych wyborów parlamentarnych. W obwodzie jest sześć okręgów jednomandatowych. W trzech wygrali Wiktor i jego bracia Iwan i Paweł Bałohowie. Czwarty mandat dostał ich kuzyn Wasilij Pietiewka. W Radzie Najwyższej nie należą do żadnej frakcji.
Bałohowie nie kryją swego zaangażowania w działania umiarkowanego skrzydła ruchu Rusinów. Ale to tylko narzędzie – kolejne mające umocnić ich lokalną dominację. A Wiktor nie zaniedbuje rodziny. W najbliższych jesiennych wyborach lokalnych chce uczynić swego syna merem Mukaczewa.
Król papierosów
W piątym z sześciu jednomandatowych okręgów wygrał Mychajło Łanio. Uchodzi za głównego patrona przemytu papierosów w regionie. Noszący pseudonim „Bliuk” polityk ma burzliwą kryminalną przeszłość, a jeszcze w latach 90-tych był wspólnikiem Bałohy. Młodszym partnerem w biznesie, deputowanym obwodowej rady z ramienia założonej i kontrolowanej przez Bałohę partii Zjednoczone Centrum (ZC).
Ich drogi rozeszły się w 2012 r., kiedy Łanio z hukiem porzucił Centrum i przeszedł do ugrupowania Janukowycza, Partii Regionów. To ugrupowanie opanowywało kolejne sfery życia gospodarczego i postanowiło uszczknąć też coś z lukratywnego przemytniczego biznesu na Zakarpaciu. Właśnie kłótnia o podział zysków z kontrabandy miał leżeć u podłoża burzliwego rozstania Bałohy i Łania. Burzliwego do tego stopnia, że w 2012 r. ludzie Łania ostrzelali z broni automatycznej kolumnę samochodów Bałohy, który wówczas był ministrem ds. sytuacji nadzwyczajnych i miał rządową ochronę.
Po rewolucji Bałoha odzyskał część wpływów w obwodzie, dostał wolną rękę od Kijowa i pozyskał zbrojne skrzydło w postaci lokalnego Prawego Sektora. To spowodowało zaostrzenie rywalizacji popieranego przez prezydenta klanu Bałohów z ludźmi wywodzącymi się z Partii Regionów. Łanio zasiada w parlamencie we frakcji milionera z Wołynia Ihora Jeremiejewa – to w sumie 19 deputowanych, głównie byłych działaczy partii Janukowycza. Jest wśród nich Iwan Fursin, wspólnik biznesowy potężnego oligarchy Dmytro Firtasza, z którym władze w Kijowie od kilku miesięcy prowadzą wojnę.
Z kolei wojna Bałohy z Łaniem swoje apogeum osiągnęła – jak mówią informatorzy “Ukraińskiej Prawdy” w zakarpackich strukturach MSW - miesiąc przed mukaczewską strzelaniną. Bałoha miał wtedy maczać palce w zatrzymaniu ludzi Łania, w tym jego ważnego wspólnika o ps. Wasia Princ. Łanio mścił się wykorzystując kontakty w lokalnej milicji. Jeśli wierzyć wersji Bałohy i Prawego Sektora, na 11 lipca Łanio po prostu zastawił w Antares pułapkę na ludzi rywala. W ścisłej współpracy z lokalną milicją.
Szef obwodowego zarządu MSW Serhij Szaranycz od 1985 r związany był z Zakarpaciem. Uchodzi za człowieka Medwedczuka, dziś niewątpliwie głównego i najbardziej inteligentnego człowieka Moskwy na Ukrainie, w latach 90-tych jednego z najważniejszych ludzi w kraju, trzęsącego także Zakarpaciem. Bałoha twierdzi, że Szaranycz z premedytacją dopuścił do wymiany ognia w Antares, a potem podczas pościgu za uciekającymi „prawosekami” ignorował pośredników gotowych skontaktować obie strony konfliktu. Milicja podobno mogła zablokować wyruszający oddział PS już w momencie jego wyjazdu z bazy w Użhorodzie.
Moskal do zadań specjalnych
W reakcji na strzelaninę premier Arsenij Jaceniuk odwołał 13 lipca kierownictwo obwodowej służby celnej, a prezydent Poroszenko dwa dni później nowym gubernatorem obwodu zakarpackiego mianował Hennadija Moskala, wcześniej gubernatora obwodu ługańskiego. Czystka obejmuje też struktury siłowe na Zakarpaciu. Na czele milicji stanął były szef milicji donieckiej Serhij Kniazjew. Dwaj główni bohaterowie konfliktu, Łanio i Bałoha zostali przesłuchani w prokuraturze. Obu raczej włos z głowy nie spadnie, choćby dlatego, że mają immunitet.
Czy to wystarczy do zniszczenia lokalnego układu – jeszcze nie wiadomo. Wiadomo, że Moskal to najlepsza możliwa kandydatura. Dotychczasowy szef cywilno-wojskowej administracji obwodu ługańskiego, w latach 2001–2002 był już gubernatorem Zakarpacia, a w latach 90-tych pracował w tutejszej milicji, doskonale orientuje się w lokalnych układach. Zarazem jest niezależny od klanów, był z nimi w konflikcie. Jest twardym i skutecznym administratorem. Doskonale poradził sobie rządząc wolną od rebelii częścią obwodu ługańskiego. W 1997 r. Leonid Kuczma wysłał Moskala na Krym. Jako szef milicji skutecznie ścigał tam lokalną mafię.
Jeśli Moskal podejmie drastyczne kroki, a chyba tylko takie mogą dać efekt w ciągu 30 dni, jakie dostał od Poroszenki, może dojść do konfliktu, przy którym strzelanina w Mukaczewie to drobiazg. Zmiany personalne i nominacja Moskala na stanowisko gubernatora obwodu mogą osłabić pozycję Wiktora Bałohy. Obaj panowie byli kiedyś w konflikcie, co dziś zrobi Bałoha? Dalszy rozwój wydarzeń na Zakarpaciu zależy głównie od jego zachowania. To zaś z kolei zależy od obecnego stanu relacji Bałohy z Poroszenką. Jeśli przyjąć, że prezydent będzie konsekwentny – a w ciągu paru ostatnich miesięcy zerwał stare przedwyborcze układy z oligarchami Firtaszem i Kołomojskim – to na Zakarpaciu zapowiada się gorące lato.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl